Tatry w dwudziestu czterech obrazach/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.

Witaj nam pożądane, śliczne Morskie-oko![1]
Położone w kotlinie skalistéj wysoko.
Zadziwiasz nas wielkością pysznego widoku,
Pojąc oko i serce słodyczą uroku!
Pojawiasz bytu swego spaniałość i dzielność,
Mogąż śmiertelni pojąć twoją nieśmiertelność?
Mogąż oddać te rysy, barwy i powaby,
Przy których człowiek widzi się nędzny i słaby?!
O! tu tylko czuć można i patrzyć w milczeniu,
I śnić ciałem i duszą w mocném zadziwieniu!
Nie ma słów, nie ma głosu przed obrazy tymi,
Nad myśli i pojęcie stokroć piękniejszymi!....

Choć w śród uczuć gorących słowa nam martwieją,
Spróbujmy odrysować wszystko za koleją.
Jezioro czarno-szare, lśniące i głębokie,
A nad niém trzy tysiące stóp skały wysokie
Stoją dumnie, jak wierne jeziora strażnice,
Odbijające w wodzie granitowe lice;
Broniąc światłu przystępu swym ponurym cieniem,
Aż w południe, gdy słońce leje się promieniem,
I ciepło swoje miłym uśmiéchem rozwinie,
Natenczas wszystkie dziwy ujrzysz w téj krainie!
Ujrzysz w głębi jeziora jasne zieleniny,
Skały, domek na brzegu i kozodrzewiny.
Ujrzysz na lustrze wody chmur powolne ruchy,
Jak mary znikające, jak powietrzne duchy;
I nad tobą jest niebo, i pod twemi stopy
Jakbyś między powietrzne zawieszony stropy
Unosił się w przestworzu — nie pojąwszy siebie,
Był za jedném spojrzeniem na ziemi i w niebie!
Bo powierzchnia jeziora źwierciadłem rozlana,
Wydaje się podobnie jak Fata-morgana;
Na lewo przy Wysokiéj, z wychylonéj ściany,
Przedziera się gwałtownie strumień rozgniewany;
A niemogąc wyniosłe pięćset łokci łoże
Zniszczyć, pieni się z gniéwu i ginie w jeziorze!
Daléj „Mury liptowskie” i „Rysy szczerbate”
Jak gdyby wykrojone, rozdarte, widłate;
Mieguszowska i Zamnich z dziwnymi kształtami,
A zdają się oddychać pełnemi piersiami!
Idźmy po prawym brzegu téj wodnéj przestrzeni,
Gdzie mnóstwo kozodrzewiu i mchu się zieleni,
Gdzie paprocie, porosty zdobiąc skały latem,
Witają nas swym pięknym i liściem i kwiatem,


Rys. z nat. 1851 i rytow. B. Stęczyński 1860.
Skała Mnich
nad Morskiem Okiem.

Pod którymi ukryta jama niedaleka —
Ale czarnym otworem przeraża człowieka;
Lecz komu sprzyja męztwo i wiara prawdziwa,
Wejść tam może pomału przy świetle łuczywa,
Ujrzy wiele światełek na środku pieczary,
I skarbów wielkie mnóstwo — jak gdyby ofiary —
„Ale duch niewidomy pocznie zaraz sykać,
„Aby się nie przybliżać i skarbów nie tykać,
„Tylko iść jeszcze głębiéj choć obawa bierze,
„Gdzie trzech mnichów odmawia nabożne pacierze;
„Tam pokłonić się trzeba z osobna każdemu —
„Dopiéro do klejnotów zbliżyć się samemu
„Można śmiało — i złota nabrać podług woli,
„I znowu się ukłonić, i odejść powoli;
„Lecz kogo-by targnęła nieszczęsna ochota,
„Urąbać więcéj razy leżącego złota:
„Rozgniewał-by tych starców, którzy-by go w chwili
„Za łakomstwo i kradzież pięściami zabili!”...
Tak zapewnia przewodnik — ale sam się boi
Wprowadzić nas do owych podziemnych pokoi;
Więc nie mogąc się sami w jaskinie zapuścić;
Musimy tam schowane bogactwa opuścić!...
Daléj Mnich, przeraźliwie do nieba od ziemi
Wydźwignął się ponuro grapami brudnemi;
Jest-to skała szczególna, obszerna i tęga,
Zaledwie trzeciéj części wyższych skał dosięga;
Jest-to olbrzym dziwaczny, choć postawy mniszéj
Nie przybrał podobieństwa w świątobliwéj ciszy,
Stoi sobie — a przez swą szyję i ramiona
Zbliża się podobieństwem do słupów Memnona,
I grozi ci nad głową, a woda pod nogą
Ociąża myśl okropnéj wyobraźni trwogą:

Że smok albo krokodyl z głębiny wyskoczy,
I porwie cię w swą paszczę i na dnie zamroczy;
Więc choćbyś do podlotu posiadał dar ptaszy,
Myśl sama na tém miejscu ciężko cię zastraszy!...
Daléj nęcą ku sobie niebotyczne dziwa,
Których głębokie szpary śniég z lodem pokrywa,
Z kąd strumienie przez grapów i żłabin zawady
Uchodząc między grapy, tworzą wodospady;
Gdzie za każdém stąpieniem, choć człek nieprzeczuwa,
Rumowisko pod nogą zdradnie się rozsuwa.
Opuściła nas bojaźń, człek chętnie popłynie
Na mocno zbitéj pełci[2] po owéj głębinie;
Bo gdy człek do powierzchni piérwszy raz się zbliża,
Nie zdaje się rozległą — potém się rozszérza,
I rozwija się oku coraz obszerniejsza,
Coraz dłuższa, straszniejsza i coraz piękniejsza! —
Już powoli, poważnie pełcia nurty porze,
Któréj ruchy zaledwie oko dostrzedz może.
Pod nami otchłań straszna, czarna i ponura —
Nad nami z skał wychodzi lekka, siwa chmura,
I znowu się ukrywa w łonie swych piastunów,
Grożąca nawałnicą dészczu i piorunów!
Z wiérzchu owych upłazów można wejść do nieba,
Lecz pierwéj czystą dusze i serce mieć trzeba!
I trzeba starać się być człowiekiem-aniołem,
Aby niebu niewinném pokłonić się czołem!!...
To wzniosłe przyrodzenie silnie się uwzięło,
Złożyć z tysiącznych cudów jedno wielkie dzieło;
Więc upajam się w duszy czarami téj niwy,
I życiem poezyjném oddycham szczęśliwy;


Rys. z nat. B. Stęczyński 1851.
Morskie - Oko.
№ 2.

I poznaję dokładnie, będąc rozczulony,
Istny nieba ułamek w to miejsce rzucony! —
Spoczywając nad wodą w bezpiecznym zakątku,
Góral nasz o jeziora powiada początku:
„Panosku! Przed wiekami gdzie stoją te skały,
„Rosły zboża na polu, łąki zieleniały,
„A te się na dwie części granicą dzieliły,
„Jedne były węgierskie, drugie polskie były.
„Na Węgrach młody książę dorodnego lica,
„Kochał się w pięknéj córce polskiego szlachcica,
„Poznawszy ją niechcący raz na polowaniu.
„Lecz ojciec był przeciwny książęcia żądaniu,
„Nie chciał o tém i słuchać. Wezwany na wojnę,
„Zamknął w bliskim klasztorze swe dziecko przystojne,
„Wybijając jéj z głowy węgrzyna przychylność,
„Odjechał. Lecz kochanka gorąca usilność
„Przez częste widywanie, rozmowy, chychotki,
„Złoto, perły, korale i różne błyskotki,
„Jakie młodéj dziewicy ustawnie słał w darze,
-(Łącząc do nich swą wierność i życie w ofiarze),
„Tak dalece jéj serce ująć potrafiła:
„Że w nocy młoda panna klasztór opuściła,
„Wyszedłszy po drabinie za mury tajemnie,
„Pałając uczuciami miłości wzajemnie:
„Bo pałac koralowy był jéj więcéj miły,
„W którym okna z brylantów a drzwi z pereł były;
„Gdzie dymiły się zawsze kosztowne wonności,
„Muzyka dodawała żywéj wesołości,
„A pod ciężarem potraw i różnych napojów
„Uginały się stoły na środku pokojów!
„Tam wszyscy młodą panią księżną nazywali,
„Pochlebiali, chwalili, i usługiwali,

„A pani z pod rzęs czarnych — ślicznemi oczami
„Rzucała na każdego jak dyjamentami,
„Najwięcéj się zaś czuła być zadowoloną:
„Że z Wielmożnéj, została Jaśnie Oświeconą!
„Więc z napływu roskoszy i w zabaw strumieniu,
„Zapomniała o ojca swego napomnieniu;
„Sadząc że już nie ujrzy więcéj jego skroni,
„Że poległ w polu bitwy, lub zginął w pogoni,
„Że klątwa jego była tylko dymu cieniem. —
„Aż nagle wraca szlachcic z wszystkich zadziwieniem!
„Wychodzi księżna pani by go w swe ramiona
„Przyjąć, stanęła w progu pysznie ustrojona;
„Szlachcic ujrzawszy pałac i bogate cugi,
„I błyszczące od złota liczne dworu sługi,
„I córkę w wyższym stanie — krzyż zrobił na sobie
„I okazał twarz swoją w największéj żałobie;
„Tupnął nogą i splunął — i wyrzekł wzburzony:
„Bógdaj te wszystkie blaski, domy, skarby, plony,
„Jako źródła występków, poszły na zniszczenie,
„A zakryły ich ślady skały i kamienie!”
Więc pałac się rozsypał, i wszystko zniknęło,
Błaganie smutnéj córki ojca nie ujęło,
Rzekł poruszony gniéwem i stałością swoją:
„„Już ja nie twym rodzicem! ty córką nie moją!
„„Bogdajeś się niegodna we łzach roztopiła,
„„Żeś znieważywszy ojca, ród jego przyćmiła!
„„Żeś przeniosła wyrodna nad rodzinne kraje,
„„Obcą ziemię i ludy i obce zwyczaje!
„„Precz występna! i dzieci twe zbrodnia twa splami,
„„Nie mogą zwać się odtąd Morskiego wnukami!
„„Ani ty z domu Morskich nie śmiesz się nazywać,
„„Ni nazwiska mojego, ni herbu używać!

„„Precz z mych oczu swawolna! niech ciebie nie widzę,
„„Kto brzydzi się krwią Ojców, tym się i ja brzydzę!!” —
„Przeklęstwo się ziściło. Książe przelękniony
„Smutnym losem majątku i dzieci i żony —
„Przebrawszy się za mnicha, gdy bladł i rumieniał,
„Dognany klątwą teścia, tu mnichem skamieniał!
„A żona spoczywając — ciężko osłabiona,
„Przykremi wyrzutami sumienia dręczona,
„Wyzuta z blasku szczęścia i wysokiéj cześci,
„Poglądała na mnicha w największéj boleści;
„Z jéj oczy łzy strumieniem tak płynęły sporo:
„Że niedługo w kotlinie powstało jezioro!
„A widząc że jéj odtąd nie będzie inaczéj,
„Rzuciła się do wody z żalu i rozpaczy. —
„Lecz wróżki, od rodziców opuszczone dziatki
„Wzięły z sobą, szukając zagubionéj matki;
„Nie traciły nadziei a w trudach ochoty,
„Tuląc do swoich piersi niewinne sieroty,
„Szły i szły bez przestanku — nie wiedząc gdzie zajdą,
„I ciesząc biédne dzieci że matkę im znajdą;
„Lecz wysłuchawszy z głębi wychodzące jęki,
„Poznały że tam na dnie pani cierpi męki;
„Zasmuciły się ciężko co z dziatkami poczną,
„Gdy panią czary swemi i siłą uroczną
„Nie dostaną już więcéj?... siadły i zasnęły —
„A dziatki się rozbiegły i w skałach zginęły;
„Jedno tylko osłabłym zapadło tu krokiem,
„I odtąd to jezioro zowią Morskiém-okiem.” —









  1. Morskie-oko — powszechnie od górali i od pogranicznych Węgrów Rybiém-jeziorem zwane, jest podług pomiaru Józefa Zawadzkiego, 450 sążni długie, 300 szérokie i 37 sążni głębi mające; położone o 4,500 stóp nad powierzchnią morza, otoczone skałami siwego granitu, przeszło 3,000 stóp wysokiemi. Na brzegu tego jeziora rosną: Dianthus Alpinus, Ranunculus Alpinus, Gentianna, Glacialis, Gentianna Verna, G. Utriculosa, G. Punctata; Saxifraga Androsace, S. Sibirica, S. Ajugefolia; Viola Biflora; Doronicum Scarpioides czyli Kozikorzeń, o którym zapewniają górale, że pożywajacemu tę roślinę, broni od zawrotu głowy; Szwajcarskie nazywają go Gemsenwurzel.
    O tysiąc stóp wyżéj Morskiego-oka, tego El-dorada Galicyi, leży Czarny-staw, daleko mniejszy, ale więcéj głębszy, zupełnie ponury, pustemi otoczony skałami. Nad brzegiem tegoż stawu stoi duży krzyż żelazny, wystawiony przez księdza Zieglera, biskupa tynieckiego w r. 1826 na pamiątkę jego bytności, z napisem:
    „Hic non plus ultra, non supra
    „nisi in Cruce D. N. Jesu Christi 1826”.
    Drogę do Morskiego-oka z wsi Bukowiny, wyrobiono w r. 1811.
  2. Pełć, znaczy tratew z grubych kloców razem ze sobą mocno powiązanych, opatrzona mocnemi poręczami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.