Przejdź do zawartości

Tatry w dwudziestu czterech obrazach/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Opuściwszy urocze jezioro Popradu,
Minguszowską doliną w pośród skał nieładu
Obok Baszty wyniosłéj schrońmy się do skały,
Uchodząc grożącego powietrza nawały;
Przypatrzywszy się pierwéj juhasom uważnie,
Jak mléko wydajają na strądze[1] poważnie
Do geletów[2] a potém owce w szałasisko[3]
Zapędzają, gdzie białe psy strzegą ich blisko:
Potém baca w szałasie ogień rozniecając
Pod kotłem zawieszonym, gdzie mléko zlewając
Przewarza go, a potém gdy klogu[4] dodaje,
W jednéj chwili z czystego mléka sér się staje
Pływający w serwatce w żętycę zmienioną,
Skuteczną na suchoty — dla smaku lubioną;
Którą każdy czerpakiem[5] nabierając, pije,
I nic więcéj nie jada a syty i tyje.
A baca wycisnąwszy sér dobrze przez Satę[6],
Ma za wszystkie swe trudy jedyną zapłatę.


Rys. z nat. B. Stęczyński 1851.
Skała Baszta.
(w dolinie Minguszowskiéj.)

Nakładem Księgarni Katolickiéj w Krakowie.

Szczęśliwy, gdy najwięcéj sera przysposobi,
Z którego bryndzę smaczną i oszczepki[7] robi.
Paszenie owiec nie jest juhasom bez pracy,
Zostają w posłuszeństwie pod zarządem bacy,
Mając go między sobą jak ojca i brata
Wybranego ze siebie na cały ciąg lata;
Który znając rośliny, zbiera je w traw tłumie,
Strzyże wełnę, a czasem i zażegnać umié
Jeżeli tego trzeba, nożem albo ręką,
Gdy kozy, lub żywina[8] dotknięta jest męką. —
Już pasterze w jaskini ogień rozniecili,
Już pokotem, malownie sobie rozłożyli,
Gdzie i dla nas jest miejsce posłane wygodnie,
Gdzie chwile krótkiéj nocy spędzimy swobodnie.
Już chmury czarną burzą zakrywają hole[9],
Już błyskawice szybkie migotne swawole
Poczynają w powietrzu, już strasznie zagrzmiało,
Jak gdyby całe niebo załamać się miało!!
Dészcz jak gdyby potopem puszcza się i leje,
Wiater świszczy i burza w powietrzu szaleje,
A pioruny okropnie w turnie uderzają,
I z trzaskiem przeraźliwym skały odrywają,
Które niepowstrzymanie spadając w niziny,
Rozbijają kamienie i gniotą krzewiny!
A w tak strasznym zamęcie zwaśnionéj natury,
Drżą na swojéj posadzie najmocniejsze góry!
Tylko człowiek przy ogniu, w bezpieczném ukryciu
Chociaż go myśl zatrważa — nie wątpi o życiu;

I na grę dzikiéj walki zimném patrząc okiem,
Bohaterską swą duszę napawa urokiem!...
Ci synowie przyrody, dorodni górale,
Skromne życie prowadzą a myślą spaniale;
Nie znając miast dalekich, ani dalszych włości,
Żyją sobie spokojnie w lubéj samotności;
Tylko do nich natura tajemnie przemawia,
Umysł wzmacnia i serce uczuciem zaprawia:
Że pełni silnéj wiary i dobrych przymiotów,
Każdyby za drugiego poświęcić się gotów,
Każdy pełny szczérości, dowcipu i chęci,
Cierpliwości, wytrwania, rozwagi, pamięci.
Chociaż w brudnych okryciach z długiemi włosami,
Wydają się być więcéj tych gór bandytami;
Dochowują nam wiernie w swéj prostoduszności
Z dawnych czasów przykłady patryalchalności.
„Witajcie dobrzy ludzie! tych gór Faunowie,
„Niesplamionéj przyrody wierni kochankowie!
„Nie zrażajcie się sukni naszéj odmiennością,
„Serce pod nią oddécha równą wam miłością;
„Rozmawiajcie więc z nami otwarcie i śmiele,
„Jakbyśmy sobie byli dawni przyjaciele;
„Nauczcie nas poczciwi swoim obyczajem,
„Juk życie wieść należy, jak kochać się wzajem?
„Jak przestawać na małém, jak się ograniczyć,
„By nawet w niedostatku znośne chwile liczyć?
„Jak w największém nieszczęściu czoła nie zasępić,
„Jak w dobrém powodzeniu, drugich nie potępić?
„Jak bez praw i oręża na łonie przyrody
„Nie znać złego, a słynąć węzłem wspólnéj zgody?!”
Co praca i staranność tych ludzi wśród lasu
Potrafiła zgromadzić do swego szałasu,

Częstują nas z serdeczną uprzéjmością swoją,
Oszczepkami i bryndzą — owczém mlekiém poją;
Radzi nam z całéj duszy — odgadują myśli,
I cieszą się z nawiedzin, żeśmy do nich przyszli;
Ale potém, na dołach[10] co słychać, pytają
I nieznane im suknie nasze podziwiają;
Stopiwszy w naszém oku swe żywe wejrzenie,
Dymią fajki, przy fajkach nastaje milczenie:
A powietrze szalejąc tak jest niespokojne,
Jak gdyby w niém złe duchy prowadziły wojnę;
A świst, szum, hałas, wrzawa, łoskot i huczenie,
Wydaje się jak gdyby bolesne jęczenie;
Jakby duchy upadłe wśród zapaśnych ruchów,
Stękały, dobijane przez zwycięzkich duchów!
A burza pędząc burzę, na burzy szaleje,
Wzmaga się wiatr silniejszy, i dészcz silniéj leje;
Nasuwając wspomnienie niegdyś owéj pory:
Gdy potop zalewając miasta, pola, bory,
Wszystkie włości i wszystkie zatopiwszy góry,
Lał i lał dni czterdzieści z ociężałéj chmury,
Przyćmiwszy mgłą posępną dnia bladego zorze,
Nad całą Palestyną rozlał zgubne morze!...
My o takie nieszczęście nie miéjmy obawy,
Mając Bożą porękę i wolę poprawy.
Niech umysł, ociążony tak smutném marzeniem,
Pociesza się w spoczynku jutrzejszym promieniem. —









  1. Strąga, tak zwane miejsce ozerdzione, gdzie doją owce.
  2. Gelety, skopce do których doją mléko.
  3. Szałas, albo szałasisko, domek w którym Juhasy nocują i warzą żentycę.
  4. Klog, żołądek cielęcy, którego Baca dodaje do mléka warzącego się na kotle wiszącym na łańcuchu, mléko natychmiast staje się sérem pływającym po serwatce nazywanéj żentycą.
  5. Czerpak, kufel drewniany z uchem, którym Juhasi piją żentycę i podróżnych częstują.
  6. Sata, płótno, przez które sér wyciskają.
  7. Oszczepki, séry baryłkowate, z wyciskanemi ozdobami.
  8. Żywina, bydło rogate.
  9. Hole, lub Hale, wysokie, łyse góry nad granice lasów wybiegające. Górale mieszkając u stóp tych hal, zowią się Podhalanami.
  10. Doły, kraje od Tatrów daleko położone.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.