Przejdź do zawartości

Tatry w dwudziestu czterech obrazach/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.

Jesteśmy w nieprzejrzanym oceanie głazów,
W przestworzu najstraszniejszych, najdzikszych obrazów,
Gdzie się wielkim nieładem wokoło zasłały,
Granitowe odłamy jak ściany i wały;
Pokazując się oku ciekawemu z bliska,
Jakby świątyń ostatki, lub zamków zwaliska;
Jak miasto wyludnione od srogiego ciosu,
Jak wieże i pomniki wśród zniszczeń chaosu!
Chociaż chmury nad nami turnie zakrywają,
Nieprzejrzaną powłoką choć nas otaczają
Zwieszone niebezpiecznie nad naszemi głowy,
Zaciemniając wokoło świat pusto-jałowy:
Przewodnik zachęca nas postępować daléj,
A wysoko za mgłami nowe cuda chwali —
I natura, jakgdyby sprzyjając wyprawie,
Rozwidniać się poczyna przed nami łaskawie,
Podnosząc swą zasłonę w wyższe hale skoro,
Przywodzi nasze kroki nad Żabie-jezioro,
Przy którem nędznych roślin ledwie żyją płody,
Tylko skały zwalone jak odwieczne kłody —
Które niegdyś oderwał rozgniewany Stryło[1]
Rozbiwszy je na drobne swą nad ziemską siłą!...


Rys. z nat. B. Stęczyński 1851.
„Żabie.”

Leżą najrozmaiciéj z mchów nawet odarte,
Świadcząc jak często walki ponoszą uparte!
A mech chociaż ponosi zbyteczne cierpienia,
Nędzne życie na nowo wywodzi z korzenia;
A jezioro wzruszane falami swéj szyby,
Zwodzi oko, jakgdyby rzucały się ryby...
Pusto — dziko — okropnie w téj zimnéj ustroni!...
A przewodnik powiada: że z téj wodnéj toni
„Pokazuje się czasem groźno i obrzydło,
„Kobieta Dziwożona[2], Podhalan[3] straszydło,
„Jako mara okropna Djaskom[4] poślubiona,
„Od wieków mieszkająca w głębi tego łona;
„Ona nocą wybiega na cieplejsze hale,
„I żywi się Słodyczką[5], a czasem zuchwale
„Spuszcza się aż do dziedzin[6], do chałup zaziera,
„I dziatki spiącym matkom od piersi zabiera.
„Włosy ma nieczesane, twarz podługowatą,
„Piersi nazbyt szerokie, niepokryte szatą...
„Na głowie jéj czapeczka niska czerwienieje,
„Czasem głową przekrzywia, a czasem się śmieje;
„Czasem mruczy, jakgdyby mówiła pacierze —
„A gdzie tylko się zjawi — aż strach od niéj bierze!”
Tu obaczysz nieznaczne nóry, jako znaki:
Że mieszkają w ich głębi tak zwane: Świstaki[7],

Które, choć wiatry zimne przeciągając, świszczą,
Wychodzą z swych legowisk na swój żér i piszczą;
A w jesieni korzonki do swych nor zbierają —
Niemi żyją — na zimę w nórach zamierają. —
Tu, gdy psota zaskoczy[8], lub śniég śniegi ściele,
Szukając miejsc cieplejszych, błądzą tu kierdele[9];
A potem gdy górale zginionych szukają,
I z manowca w manowiec pilnie przebiegają
Przez upłazy i grapy, rypy i obłogi
Patrząc na wszystkie strony swojéj straty drogiéj;
To wołają, to gwiżdżą głosy donośnemi,
A gdy wszystkie wycieczki widzą zawodnemi,
I trętwiejąc od zimna i od niewywczasów,
Powracają daremnie do swoich szałasów,
Przejęci ciężkim żalem za statku utratą,
Przy którém krótkotrwałe przepędzili lato;
Zabrawszy swoje séry — schodzą na doliny,
Gdzie ich w dobréj nadziei czekają rodziny;
Gdzie w objęciach serdecznych, na ojczystym progu,
Koją troski — a przyszłość polecają Bogu!....
Idąc na wyższe turnie percią niebezpiecznie,
Gdzie każdy krok uważać potrzeba koniecznie,
Gdzie kij w ręce trzymany okuty żelazem,
Wbity w skałę z wejrzeniem i myślami razem,


Rys. z nat. B. Stęczyński 1851.
Wodospad ze skały Grubego-zębu.

Podpiera nas i broni pośliźnienia zdradnie,
Gdzie nie jeden wzruszony głaz w przepaść upadnie.
My choć pełni zamętu, obawy i trwogi,
Wychodzimy powoli na wiérzch turni srogiéj
Do Zamarzłego stawu, którego kraina
Mroźne puszcze Syberyi groźnie przypomina.
Jezioro u stóp naszych lodem się pokryło,
Którego twardéj czaszki słońce nie stopiło!
Tylko wiater zachodni bezustannie wieje,
A podróżny od zimna ledwie nie kościeje!
Tu wszystko swojéj trupiéj nie utraca miny,
A nawet najnędzniejszéj nie widać rośliny!
A płachty brudnych śniegów często oberwane,
Nie jednę rozpękniętą zasypują ścianę,
Spadając na jezioro, powietrze zamącą,
A czasem kozę dziką w przelocie roztrącą!
Wszędzie twardo i ślisko i ostro i krucho,
Zdradliwie, niebezpiecznie, choć pod nogą sucho.
Opuściwszy tę zimę jakgdyby wśród zrębu,
Spuszczamy się powoli do Grubego-Zębu;
Którego granitowa wydaje się gleba,
Jakby wojsko myślące o zdobyciu nieba!
A nie mogąc osięgnąć zuchwałego celu,
W obliczu wielu grapów i stronników wielu,
Pełny gniéwu, a hańbą wewnętrznie miotany,
Rzyga trzema strugami z niebotycznéj ściany
I zatrząsa posadą i strasznie przeraża
I urwaniem się skały pod nami zagraża!
A mając trudny przecisk w przepaści rozwlekłéj,
Kipi, pryska i głuszy, i znika jak wściekły...
I znowu ich w przepaści przydusza i tłumi! —
A żywioł choć spieniony, upływa i szumi,

Na dolinę Koprowy bałwanami wpada
I odgłosem wokoło swój gniew rozpowiada.
Ale góra Koprowa — którą słońce grzeje —
Z jego dumy i z jego szaleństwa się śmieje;
Ustrojona spaniałym zieloności ładem,
Podrzeżnia mu się ciągle pięknym wodospadem,
Na którego oblicze patrzają się mile
Smukłe świérki stojące w czerstwéj wieku sile;
Podróżny zaś bezstronnie patrząc na te spory,
Ocenia i Koprowy i Zębu wytwory;
Lecz gdy wyjdzie ciekawie na wyższą polanę,
A ujrzy trzy jeziora w kotlinach rozlane
I lasy w głębi dolin i zbiór paszy zdrowéj,
Przyzna głosem szczerości pierwszeństwo Koprowy;
Widząc też od tych jezior spadające wody
W niedojrzane przepaście, gdzie złamane kłody
Kryją fale spienione — a odgłos wśród lasu
Odbijając ich szelest o ściany szałasu:
Zachwyci się cudowną muzyką doliny,
Przenosząc jéj obrazy nad cudze krainy;
Zawoła ożywiony natury podnietą:
Że Koprowa każdego uczyni poetą!
Téj wspaniałéj piękności niepożyte trwanie,
A z człowieka — niestety! i proszku nie stanie!
Żyje słaby, w rozrywkach wesołym się czuje —
Lecz tu! rozum i zapał gdy duszę przejmuje:
Obudza się i czyni z swą ciemnotą przedział —
I poznaje naturę o któréj nie wiedział;
Poznaje ją uczuciem, która się nie chwieje,
Wieki nosi na sobie i z wieków się śmieje;


Rys. z nat. B. Stęczyński 1851.
Dolina Koprowa.

Przed którą czas opuścił swoje skrzydła silne!...
A widząc przy niéj życie swe i czyny mylne,
Wydziwić się nie może i pojąc myśleniem,
Iż będąc z wszystkich stworzeń najmędrszém stworzeniem,
Zabłądził tak dalece, tak się nie pojmował:
Że marnościom ofiary palił i hołdował!









  1. Stryło, piorun.
  2. Dziwożony, gmin wyobraża sobie za istoty nadprzyrodzone niekształtne, dzikie, ludziom nieprzyjaźne, karłowate, z włosami długiemi, rozpuszczonemi, piersi mają tak szerokie, że na nich piorą chusty; każda nosi na głowie czapeczkę czerwoną. Najulubieńszém pożywieniem dla nich jest ziele Słodyczka. Dziwożony najwięcéj dają się we znaki położnicom i dziewczętom.
  3. Podhalanie, mieszkańcy pod Tatrowi jak Nr. 36.
  4. Djaski, djabły, szatany.
  5. Słodyczka, ziele mające słodkie korzenie a listki drobne, rośnie w cieniu.
  6. Dziedziny, wsie.
  7. Świstak, Swiszcz lub Bobak jest zwierzątkiem osobliwszém, wygląda jakby składało się z dwóch innych: głową podobne do myszy, resztą ciała do niedźwiedzia; pokryte włosem długim nieróżniącym się od szopów. Górale nazywają go świstakiem dla jego piszczenia — bo tego zwierzątka głosy pojedyńcze, tak są ściągnięte, że mają wielkie podobieństwo do świstu. Świstak robi sobie bardzo długie w holach nory, wyściełane trawą — i odprawia sen zimowy. Przy końcu lata znosi do jam znaczne zapasy korzonków a żywiąc się niemi dochodzi nadzwyczajnéj otyłości — zasypia w swojéj zimowéj siedzibie aż do wiosny; dopiero wpływem słonecznych promieni obudzony, wychodzi zupełnie wychudły.
  8. Psota, deszcz ze śniegiem i mgła zapowiadająca prędko nastąpić mającą zimę.
  9. Kierdele, owce z bydłem chodzące razem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.