Tatry w dwudziestu czterech obrazach/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

W dolinie Koperszagi przez zwisłe konary,
Przez trawy i gałęzie idźmy w głębsze jary
Gdzie łatwo oko przebić lub nogę skaleczyć,
Zesunąć się, i życie w przepaściach zniweczyć;
Gdzie jeszcze nie zabiegła mordercza siekiéra,
Gdzie wszystko samo rośnie i samo umiéra
I wieku dojrzałego spokojnie dochodzi,
Jedno ginie, a drugie z piérwszego się rodzi;
Ciało żywi się ciałem i nabiera ciała —
A w tém jest niezgłębiona tajemnica cała.
Jesteśmy poświęceni na wszystkie przykrości,
By dojść do miejsca huku w ukrytéj bliskości:
Strumień z wielkim hałasem na dół spadający,
Wyniosłe swoje brzegi pianą pryskający;
Przeraża nas widokiem jak drzewa rozkrusza,
Skały i drzewa wstrząsa, a ucho zagłusza.
Czémże człowiek, gdy stanie przy owém jawisku,
Na oślizłéj opoki zdradnem wychylisku?
Stoimy niebezpieczni na wysokiéj skale
Przy burzliwych bałwanach stérczącéj zuchwale.
Zamyśleni jak bałwan bałwany zaciéra
Jak od brzegu do brzegu walka się rozpiéra;


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1859.
Wodospad Zielonego-jeziora.

Tak i życie człowieka przemija skwapliwie,
Szczęśliwy! kto źyć umié skromnie i uczciwie! —
Strojne barwą różową bujne straceliny[1],
Panują tu nad wielu innemi rośliny,
I ślimaki[2] z kwiatami fioletowemi,
Utrudzają nam przejście łodygami swemi,
Przez które rzeka płynąc, głośno zapowiada:
Że do wody Popradu na nizinie wpada,
I swym niepospolitym zajmując podziwem,
Jest zielonego stawu gwałtownym odpływem. —
Wielkiego miłośniku potrzeba przyrody,
Aby się nie obawiał zbliżyć do téj wody,
Która w swojém korycie burzliwie upływa:
I pod skały wiszące często się ukrywa.
Cieniami starych jodeł przez bujne paprocie,
Borówki i Nietoty i białe stokrocie,
Wchodzimy między skały pleśniami porosłe,
I modrzewie sędziwe, proste i wyniosłe,
Których gęste gałęzie zwieszone do ziemi,
Okryte są nadobnie mchami śniéżystemi
Co tu jak długie sznury rozmaicie wiszą,
A na nich podkamionki[3] mile się kołyszą;
Drozdy, czyże, sikory, makolągwy, szpaki,
Lubiące wzniosłe drzewa i poziome krzaki,
Pełno zdrowia z skromnego sobie pożywienia,
Rozlewają po lesie swoje lube pienia;

Mając zadowolenie, do zmroku od ranku
Kochanek w swéj samicy samica w kochanku. —
A mlecz z fioletowym kwiatem wystający,
I Łopuch z mordownikiem, i kobytnik lśnący
Stoi nad głębokiemi rozpękami głazów,
Pełnych wężów, jaszczurek, żab i innych płazów;
A te garby, mrowiska i gęstwin zarody,
Piękniejsze się wydają niżeli ogrody,
Jakie przemysł i ręka człowieka zrobiła,
Choć drzew obcych i kwiatów w nich nagromadziła!....
To przyroda w postaci zostając wieśniaczéj,
Prosta, dzika, a wszędzie wygląda inaczéj....
Tu używa chwil błogich swém wolném istnieniem,
Nie wstydzi się człowieka żadném ozdobieniem,
Nie ulega dziwactwu ni zachceń przywarom,
Ani się nie poddaje nudzącym rozmiarom!
Wszystko buja rozkosznie, szczęśliwie oddycha,
I swém szczęściem do człeka mile się uśmiécha!
A człowiek, chociaż duszą jest ubogacony,
Uczuciem i wymową wyżéj postawiony,
Nie jest w stanie zrozumieć głosu téj przyrody,
Ani pojąć jéj życia, szczęścia i swobody,
Domyśliwa się tylko — lecz jego domysły,
Nikłemi są jak iskry, co zgasły jak błysły! —
Z doliny Koperszagi idąc po kamieniach,
Po gałęziach w gałęzie, po rosie i cieniach;
Po trawach i po piasku — potém w rąbanisko,
Coraz niżéj i niżéj, aż nareszcie nisko
Między jodły odarte i rzadko stojące,
Nad pniami sióstr poległych smutnie dumające;
Z których nie jedna burzą wiatru wyłamana
Leży, a z jéj korzeni poziomka rumiana


Rys. z nat. 1851 i rytow. B. Stęczyński 1860.
Dolina Koperszagi.

Zwraca oko przechodnia na swe położenie,
Który kładąc ją do ust — gasi swe pragnienie.
Postępując powoli na na niższe doliny,
Brniemy lasem cienistym przez młode gęstwiny,
Dobijając się równin Hundsdorfu osady,
Gdzie porządne mieszkania otaczają sady,
Gdzie pola ożerdzione — a drogi z mostami
Wiodą na różne strony trudząc kamieniami;
A nie mając przed sobą pyszne widowiska,
Wchodzimy między młaki, tak zwane sapiska;
Lecz przewodnik zmyliwszy znane sobie szlaki,
Wyprowadza nas z błędu przez iglaste krzaki
Na równinę Łomnicy wioski oddalonéj,
Kościołem murowanym z wieżą, ozdobionéj,
Do słynnéj wody w Szmeksie, gdzie chorób zarody
Uzdrawia od lat wielu źródło kwaśnéj wody,
Które domkami w koło z dala otoczone,
Leży nad trzy tysiące stóp morza wzniesione. —
Od Szmeksu, z utrudzeniem, do spocenia włosa,
Trzeba spinać się na szczyt Królewskiego nosa,
Po rypach rozwalonych między rozpadliny
Wychodząc z ciemnych lasów, w las kozodrzewiny. —
A w czasie odpoczynku, góral opowiada:
„Jeden sędziwy Baca[4] a gazda nie lada
„Nie mogąc wstać z pościeli, chorobą złożony,
„Wysłał syna po kwiatek nad przepaść zwieszony
„Owéj skały, na którą trudno wyleźć było,
„Bo nogi ustawały, w głowie się mąciło;
„Ale syn dla miłości ojca kochanego,
„Nie żałując ni zdrowia, ni życia swojego,

„Wydrapał się na skałę — i dostał roślinę —
„Już był pełny radości, że całą rodzinę
„Pocieszy, i do zdrowia przywiedzie rodzica....
„Ale myśl go przeszyła jak straszna martwica,
„Że nie znalazłszy śladu, nie mógł zejść w dolinę.
„Rzucił przyjacielowi swojemu roślinę,
„Aby spiesząc do domu wzmocnił ojca zdrowie —
„A sam, w przepaść skoczywszy, zabił się w parowie!”
Daléj w pustém, wyniosłych głazów otoczeniu,
Leży Felka, jezioro jak w zaklętym cieniu,
Którego smutne wody, orzeł żeru chciwy,
Przelatuje powoli — a strumień burzliwy
Z wyższych opok, zakłóca, daleko szumiący,
Znużonego człowieka do siebie wabiący,
Gdzie nie czerni się jodła, ni kozodrzewina,
Gdzie z wiatrów nieustannych zimna jest kraina,
Do któréj trudno przybydź, bo skały wybladłe,
Tak są nagie i ostre i tak prostopadłe:
Że nie łatwo oprzéć się kijowi i nodze,
A grożąc niebezpiecznie, zatrzymują w trwodze;
Po których mech znędzniały blado zielenieje,
A po mchu codzień znowu z rana mróz bieleje!....
Idźmy do Czerwonego w dolinie jeziora,
Przy którém na około wdzięczna żyje Flora
Z całém swojém bogactwem, gdzie słońce dogrzewa,
A capach balsamiczny w koło się rozlewa.
To jezioro dla tego nosi taką sławę,
Że brzegi ma skaliste, ale czerwonawe,
Które w jego źwierciedle tak się przeglądają:
Że wdziękami swojemi gościa zachwycają!
W téj ustroni pysznemi skałami zasłanéj,
„Jest wąż, jak wieść zapewnia, królem wężów zwany;


Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński.
Czerwone jezioro.

„Grzebień mając na głowie, jest strasznéj długości,
„A barwy ma na sobie przecudnéj piękności.
„A lubi zesuwać się na doliny czasem,
„Którego głos sykliwy odgłos niesie lasem,
„I wszystkie z nor głębokich węże wywołuje
„Do obrony, gdy króla ich kto napastuje!....









  1. Straceliny, łopuchy z kwiatem różowym.
  2. Roślina zwana ślimak.
  3. Podkamionki czarno-głowe Saxicola rubicola, Rodzaj téj ptaszyny nie jest pospolity, przechowuje się w górach — Drozdy skalne, Turdus saxatilis, Pluszcze czyli kosy wodne, Cinglus aquacticus. — Swierg albo siwerniak, Anthus squaticus.
  4. Baca, jest to gospodarz w szałasie, przełożony pod czas lata nad Juhasami, którego wszyscy słuchać muszą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.