Targowisko próżności/Tom III/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Jeszcze o naszym przyjacielu majorze
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XII
Jeszcze o naszym przyjacielu majorze.

Dobbin stał się tak popularnym że w chwili kiedy wsiadał z Sedley’em do łódki, która miała ich na ląd wysadzić, donośne „hurra“ rozległo się na statku. Chór ten mieścił w sobie wszystkich głosy, zacząwszy od kapitana statku i oficerów, aż do majtków i posługaczy okrętowych. Major poczerwieniał, i skinął głową na znak podziękowania za to sympatyczne pożegnanie. Józef przekonany że owacja była na jego cześć urządzona, zdjął z głowy swój kapelusz ze złotemi frendzlami i kłaniał się uroczyście na wszystkie strony. Kilka uderzeń wiosła i nasi podróżni znaleźli się na lądzie, a w parę minut potem w hotelu pod królem Jerzym.
Ani wyborny rostbeef, ani pieniący się porter, czekający na podróżnych we wspaniałych salach hotelu, nie zwabiły majora i nie zatrzymały w Sauthampton; zaledwie wszedł do hotelu posłał natychmiast po konie pocztowe i jednej chwili stracić nie chciał. Józef nie pozwolił sobie nawet mówić o tak nagłym wyjeździe z tej nowej Kapuy.
— Po co się trząść całą noc w dyliżansie — mówił. — Czy nie dosyć być przykutym tyle czasu do łoża Prokustowego w kajucie, żeby sobie odmawiać teraz przespania się wygodnie na puchowych poduszkach.
Józef nie pojmował żeby można było puszczać się w dalszą drogę bez przebrania się i kąpieli.
Major zmuszony był uledz i zanocować w hotelu, oznajmiwszy listownie swojej rodzinie że powraca do Londynu. Prosił on towarzysza, żeby również swoich uwiadomił; Józef obiecał, ale nie dotrzymał. Kapitan okrętu, chirurg i jeden z podróżnych przyszli do hotelu zjeść obiad z naszymi znajomymi, Józef dysponował potrawy, popisując się z swojemi gastronomicznemi wiadomościami, i obiecywał że nazajutrz pojedzie z majorem do Londynu. Gospodarz hotelu zachwycał się widokiem pana Sedley, delektującego się pierwszym kuflem piwa z taką rozkoszą, jakiej doznawać powinien każdy prawy syn Anglji, wracający po długiej nieobecności na łono ojczyzny.
Nazajutrz o świcie major Dobbin był już na nogach ogolony, ubrany i wybrany. Nikt jeszcze w hotelu nie myślał o wstawaniu, z wyjątkiem butopuca, istoty, dla której sen jest jakby mytem nieznanym. Major błąkał się po samotnych korytarzach hotelu, dokąd go dochodziły chóralne chrapania. Czyścibut, którego oczy nie zamykają się nigdy, był zajęty rozmieszczaniem pod każdemi drzwiami najrozmaitszej formy butów z cholewami, z kamaszami, butynków, trzewików etc. etc. Indjanin Sedley’a ocknął się nareszcie, nałożył swemu panu fajkę i ustawił straszne baterje toaletowych przyborów. Pokojówki zaczęły pomału schodzić z górnych swoich kryjówek, a spotykając czarnego Indjanina, cofały się z przestrachu w przekonaniu że djabła zobaczyły. Major i murzyn o mało nie przewrócili się kilka razy, zawadzając o wiadra z wodą, stojące wszędzie i przygotowane do mycia podłogi. Nakoniec jeden z kelnerów odsunął rygle i drzwi wchodowe otworzył. Major myślał że chwila wyjazdu nadeszła i posłał natychmiast po konie pocztowe.
Potem udał się do pokoju towarzysza podróży, uchylił firanki ogromnego łóżka, na którem Józef chrapał potężnie i zawołał:
— Wstawaj, wstawaj prędzej! Za pół godziny konie będą już zaprzężone; pora nam jechać.
Józef zaczął się rzucać, mruczał coś nieukontentowany i o godzinę zapytał. Major nasz kłamać nie umiał chociażby mu o największe chodziło korzyści; gdy więc rumieniąc się prawdę wyznać musiał, Józef wysypał cały szereg przekleństw i strasznych złorzeczeń które tu opuścić musimy. Zakończył litanję odsyłając majora do piekła, polecając go wszystkim tego miejsca mieszkańcom i zrobił uwagę że przerywać sen uczciwych ludzi jest nie tylko nieprzyzwoitością, ale nawet okrucieństwem. Nie było sposobu, major cofnąć się musiał a Józef jeszcze silniej zaczął chrapać.
Tymczasem konie pocztowe stały już przed hotelem, major wsiadł do powozu i pojechał. Gdyby nasz przyjaciel był wielkim angielskim magnatem i parem, prędzejby nie jeździł jak teraz. To pewna że pocztyljoni sądząc z dawanych im tryngeldów brali majora za przebranego księcia, który podróżuje incognito.
Jakże miło było majorowi patrzyć na te zielone łąki, na wioski wesołe i ożywione miasteczka które mu szybko przesuwały się przed oczyma. Jak błyskawica przelatywał on obok willi, uśmiechniętych parków, starych kościółków chatami otoczonych, obok oberży, przy których stały wozy i wózki, a konie i ludzie odpoczywali krzepiąc pokarmem znużone siły do dalszej podróży. Cóż może dorównać radości jakiej się doznaje oddychając ojczystem powietrzem, stąpając po rodzinnej ziemi po latach długiego oddalenia? Powracającemu wszystko wydaje się wesołe, uśmiechnięte, jakby go witać miało ciesząc się jego powrotem. Z tem wszystkiem major nic prawie nie widział oprócz zmniejszającej się liczby drogoskazów mierzących przestrzeń z Southamptonu do Londynu. Temu się dziwić nie można: czekał zapewne z upragnieniem chwili kiedy zobaczy rodzinę, kiedy matkę i siostry uściska!
Wjeżdżając na Piccadilly rachował już nie minuty, ale sekundy, które go od dawnego mieszkania u Slaughter’a dzieliły, a nie chciał okazać się niestałym i dawne zapominającym stosunki. Dziesięć lat minęło od ostatniej jego tu bytności, od owych śniadań, które tu z Jerzym Osbornem wyprawiali; obadwa byli jeszcze młodzi i weseli. Dziś major patrzył już na starego kawalera, włosy jego jakby po pierwszych przymrozkach już trochę pobielały.
Major zastał stojącego we drzwiach dawnego numerowego, tylko o dziesięć lat starszego, w tem samem co i kiedyś dobrze zasmolonem ubraniu, z tą samą jak dawniej ilością pieczątek przy zegarku. Trzymając ręce jak zwykle w kieszeni, machinalnie przebierał palcami pieniądze, i przyjął majora jakby po tygodniowej niebytności w domu.
— Rzeczy pana majora zanieść do numeru 23 — powiedział John, nie okazując na widok gościa najmniejszego zadziwienia — to pokój który pan major zawsze zajmuje. Co pan major jeść będzie? Możeby kurczęta pieczone? Pan major już pewno żonaty?... U nas tu już dawno o tem mówili że pan major się ożenił... Od kogo to ja słyszałem... ha — felczer pułkowy... nie, to kapitan Humby z 33-go pułku, co stał z pańskim pułkiem w Unjee, mówił to... Czy pan major każe grogu?... Czy dyliżans nie przywiózłby tak samo pana majora, żeby aż brać konie pocztowe?...
Tak rozprawiając wierny John na którym dziesiątek lat nie zrobił więcej jak dzień jeden śladu, John, który nie zapominał żadnego z wojskowych bywających w domu i wiedział co się komu należy, zaprowadził gościa do zajmowanego dawniej przez niego pokoju. Major znalazł tu swoje szerokie łóżko z firankami wypłowiałemi, dywan więcej jeszcze jak dawniej różnemi kawałkami pozszywany i dawne meble na czarno pobejcowane, zawsze tą samą wełnianą materją ciemnego koloru pokryte.
Nic się tu nie zmieniło, a wszystko żywe w majorze budziło wspomnienia. Zdawało mu się że widzi Jerzego w przeddzień ślubu, jak przygryzając paznogcie chodził po pokoju, hałasował i przysięgał że jeżeli ojciec zmiękczyć się nie da, to się tak potrafi urządzić że się i bez niego obejdzie. Najdrobniejsze okoliczności przychodziły mu na myśl tak jasno i wyraźnie, jakby to wszystko działo się wczoraj.
— Ale pan major nie odmłodniał — powiedział John, przypatrując się dawnemu znajomemu gościowi.
Dobbin nie uśmiechnął.
— Ej, mój kochany, jeżeli myślisz że jeden dziesiątek lat i gorączka odmłodzić mogą, to się grubo, mylisz. Ale ty, John, zawsze jesteś młody, albo raczej — zawsze jesteś stary.
— A cóż się stało, proszę pana majora, z wdową po kapitanie Osbornie — zapytał znowu John — dobry to był pan — pieniędzy nie liczył. Od dnia kiedy ztąd pojechał żenić się, już go nie widziałem więcej. A został mi nawet winien trzy gwineje. Ot niech pan major zobaczy, jeszcze zapisano w mojej książce: 10. kwietnia 1815, kapitan Osborne, trzy funty sterlingów. Już tego to chyba od jego ojca nigdy nie odbiorę; gdzieby on tam chciał zapłacić.
Mówiąc to John włożył napowrót do kieszeni stary skórzany pugilares, w którym na zabrudzonej i wymiętej karcie figurował dług kapitana Osborn’a pomiędzy innemi notatkami kredytu udzielanego stałym klijentom, dobrze przez Johna widzianym.
John zainstalował gościa w jego numerze i odszedł z miną człowieka, którego spokoju nic zakłócić nie zdoła. Major, z uśmiechem jeszcze gadatliwością Johna wywołanym, otworzył walizę i wyjął ubranie cywilne, najpiękniejsze jakie w swojej garderobie posiadał. Spojrzał w lustro, a na widok ogorzałej twarzy i siwiejących włosów nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Dobra wróżba — myślał sobie — że stary John przypomniał mnie sobie; może i ona mnie pozna.
Wziąwszy kapelusz major wyszedł z hotelu i podążył jak za dawnych czasów, znaną mu dobrze drogą w kierunku Brompton.
W drodze przychodziły mu na myśl najdrobniejsze okoliczności tej chwili kiedy po raz ostatni widział Amelję. Łuk tryumfalny wzniesiony na Piccadilly po jego wyjeździe i posąg Achillesa nie zwracał nawet jego uwagi. Ale kiedy wschodził na ulicę Brompton był drżący i blady, jakkolwiek sam przed sobą chciał ukryć to wzruszenie. Może Amelja była już po ślubie? myślał sobie. Cóż jej powiedzieć jeżeliby ją z Żorżem spotkał? Z daleka dostrzegł jakąś kobietę z małym chłopczykiem; może to ona? zapytywał w duchu sam siebie. Kiedy nakoniec stanął już przed domem, ujął za dzwonek i zatrzymał się chwilę. Serce mu biło tak gwałtownie że mógł wyraźnie uderzenia jego słyszeć.
— Cokolwiek było — mówił w duchu do siebie — niech ją Bóg zawsze błogosławi... Może jej nie ma w domu...
Ta myśl dodała mu odwagi do wejścia. W pokoju, w którem zwykle przesiadywała, nie było nikogo. Przez okno otwarte major dostrzegł fortepian i obraz nad fortepianem w tem samem miejscu co i dawniej. Znowu jakiś niepokój go ogarnął. Blacha mosiężna z nazwiskiem pana Clapp na drzwiach wchodowych usuwała wszelką wątpliwość. Major zadzwonił.
Młoda szesnastoletnia dziewczynka o rumianych jagodach, z figlarnym wyrazem twarzy, wybiegła na odgłos dzwonka i patrzyła przenikliwie na majora opartego o ścianę jak człowiek, którego siły zupełnie już opuszczają. Blady jak śmierć Dobbin zaledwie wymówić zdołał:
— Czy mistress Osborne tu jeszcze mieszka?
Dziewczynka wpatrując się coraz pilniej, pobladła i zawołała:
— Ach! mój Boże! Major Dobbin! Pan mnie sobie nie przypomina — dodała podajac mu rękę — zawsze pana nazywałam cukrowym majorem.
Major w uniesieniu radości, jakiej może po raz pierwszy w swojem życiu doznał, uściskał szczerze dziewczynkę, która zaczęła skakać z ukontentowania, śmiać się i wołać na cały głos rodziców. Małżonkowie wnet się ukazali oboje z otwartemi ze ździwienia ustami, bo już przez okno dostrzegli córeczkę w objęciach ogromnego drągala w białych spodniach i granatowym surducie.
— Nie poznajecie dawnego waszego znajomego? powiedział major czerwieniąc się lekko. A ja pamiętam dotąd te wyborne ciastka, które pani przyrządzałaś mi do herbaty. No, panie Clapp, przypatrz mi się dobrze, czyżbyś sobie nie przypomniał chrzestnego ojca Żorża? Przybywam prosto z Indji.
Tu dopiero nastąpiły czułe uściśnienia, mistress Clapp była silnie wzruszona i różnych świętych wzywała na świadków swojej radości.
Małżonkowie zaprowadzili majora do mieszkania pana Sedley’a. Nic się tu nie zmieniło. Dobbin poznał dawny wysłużony fortepian, a wzrok jego padał co chwila na jakiś dobrze znany mu przedmiot; nawet alabastrowe pudełeczko ze złotym zegarkiem pana Sedley’a stało na swojem miejscu. Major usiadł w fotelu starego swego przyjaciela, a ojciec Clapp z matką i córką uprzedzali się w opowiadaniu gościowi wypadków i zmian zaszłych w jego nieobecności, przerywając to opowiadanie patetycznemi wykrzyknikami. Major dowiedział się od nich o śmierci pani Sedley, o umieszczeniu małego Żorża na pensji, o bolesnem rozłączeniu się matki z dzieckiem i o innych szczegółach tyczących się Amelji.
Parę razy major chciał już zapytać o powtórny związek małżeński Amelji, ale pytanie na ustach mu zamarło; obawiał się zdradzić przed ludźmi i wydać im najgłębszą tajemnicę, jaką od dawna w sercu nosił. Dowiedział się nakoniec że mistress Osborne wyszła z ojcem do Kensington Garden gdzie zawsze towarzyszyła upadłemu na siłach starcowi, którego była prawdziwym aniołem opiekuńczym.
— Bardzo mam mało czasu — powiedział znowu major — wieczór mam także zajęcie ważnemi interesami, a jednak chciałbym mistress Osborne zobaczyć. Możeby miss Polly zechciała mi wskazać drogę...
Miss Polly przyjęła tę propozycję z prawdziwem zadowoleniem. Znała ona dobrze nie tylko drogę, ale nawet i ławkę ulubioną starego, na której odpoczywał, bo nieraz towarzyszyła mu w tych przechadzkach zastępując Amelję gdy ta do Russel Square wychodziła. Polly pobiegła prędko na górę, a po kilku chwilach zeszła w kapeluszu używanym tylko na uroczyste święta, włożyła przytem żółty szal i broszkę matki ze szkła kolorowego, żeby się przy majorze dobrze wydawać i wstydu mu nie zrobić.
Major w granatowym surducie — jak już mówiliśmy i w rękawiczkach z łosiowej skóry, podał rękę młodej dziewczynce i oboje wyszli spiesznie na ulicę. Miss Polly była zasypaną tysiącami pytań o Amelji, a major czuł się przy swojej towarzysce wolniejszym od trwogi, jaka go przejmowała na samą myśl widzenia się z Amelją. Poczciwy Dobbin strapiony był wiadomością że biedna matka musiała się z dzieckiem rozłączyć. Zapytywał ciągle czy Amelja bardzo silnie ten cios uczuła, czy mogła często dziecko swoje widywać, czy pan Sedley miał dostateczne środki do zaspokojenia wygód jakich wiek podeszły wymaga? etc... etc... Polly starała się na każde z tych zapytań dać majorowi zadowalniającą odpowiedź.
Tak więc wśród ożywionej postępując rozmowy, major i miss Polly spotkali młodego człowieka bladej twarzy, o rzadkich bokobrodach, w białej dosyć sztywnej chusteczce na szyi. Pan pastor (bo to był on) wyglądał jak Sandwiczanin; prowadził bowiem pod ręce dwie niewiasty, z których jedna w średnim wieku chuda i wrysoka — zupełnie do niego z rysów, postawy i ruchów podobna — druga maleńka, wynędzniała, w nowym kapeluszu, białemi wstążkami najeżonym, była owinięta elegancką salopą tak zręcznie że zegarek złoty, wiszący na piersiach, nie był wcale zakryty. Oprócz dwóch dam wspierających się na nim, pastor niósł jeszcze parasol, szal i koszyk, które go zupełnie swobody rąk pozbawiały. Nie mogąc zdjęciem kapelusza odpowiedzieć na ukłon miss Polly Clapp, pastor uprzejmie wykręcił głowę, podczas gdy panie odkłoniły się zimno i protekcyjnie, przeszywając surowym i podejrzliwym wzrokiem dziewczynkę, wspartą na ramieniu towarzysza w brunatnym surducie i z laską bambusową w ręku.
— Cóż to są za jedni? — zapytał major, któremu to trio dosyć się komicznem wydało.
Mary spojrzała na niego figlarnie.
— To jest nasz pastor wielebny Binney (major zadrżał na te słowa) z swoją siostrą miss Binney — odrzekła Polly Clapp. Oh, dosyć ona nas wynudziła swoją szkółką niedzielną, a ta druga mała kobietka, z pięknym zegarkiem na brzuchu — mówiła dalej Polly — to mistress Binney, z domu miss Grits. Ojciec jej miał handel korzenny pod „Złotym Dzwonem,“ w Kensington-Grawel. W przeszłym miesiącu pobrali się, a teraz wracają z Margate. Ona ma pięćset funtów dochodu, ale już się poróżniła z miss Binney, która to małżeństwo sama skojarzyła.
Major ledwie zdołał się wstrzymać żeby nie podskoczyć z radości; ale uderzył laską o ziemię w tak dziwny sposób, że miss Clapp parsknęła śmiechem; odwrócił się jeszcze, patrząc z otwartemi ustami na oddalającą się parę, a miss Polly coraz to nowych udzielała mu szczegółów o nowożeńcach; ale major nie słyszał nic więcej nad to, że pastor kogo innego a nie Amelję poślubił, i to mu wystarczało zupełnie.
— Otóż jesteśmy w Kensington Grardens — powiedziała miss Polly kiedy przyspieszonym krokiem dochodzili oboje do bramy ogrodu. Te słowa jak prąd elektryczny wywołały w majorze silne wstrząśnienie, które się o rękę jego towarzyszki odbiło. Miss Clapp wiedziała co to znaczy, bo młody jej umysł zachował pewne wspomnienia, przy pomocy których wszystko się teraz zrozumiałem wydało.
— Niech panienka idzie naprzód — powiedział major — żeby ją uprzedzić.
Polly pobiegła z chyżością wiatru, który z jej szalem igrał swobodnie.
Stary Sedley siedział na ławce, a obok niego leżała chustka do nosa. Opowiadał swoim zwyczajem po setny raz jakąś historję z czasów młodości. Amelja umiała to wszystko na pamięć, ale słuchała z rezygnacją i z ułożonym machinalnie uśmiechem, myśląc zupełnie o czem innem. Na widok Polly Clapp, biegnącej z niezwyczajnym pośpiechem, Amelja zerwała się z ławki, przerażona myślą że jakieś nieszczęście może spotkało Żorża; ale promieniejąca radością postać dziewczynki rozwiała obawy zaniepokojonej na chwilę matki.
— Dobra wiadomość, dobra wiadomość! — wolała przewodniczka majora. — On przyjechał! przyjechał!
— Kto przyjechał? — zapytała Emmy, myśląc zawsze o synie.
— Niech pani patrzy! — odpowiedziała miss Clapp obracając się na jednej nodze i wyciągając rękę w odpowiednim kierunku.
Amelja dostrzegła wówczas bladą postać majora i ogromny cień jego, padający na trawnik zielony. Zadrżała, silny rumieniec na twarz jej wystąpił i łzy potoczyły się strumieniem.
Major zatrzymał wzrok swój na Amelji, która mu się wydała prawie taką samą jak była przed laty, tylko twarz jej trochę wypełniała i podbladła; w oczach został zawsze wyraz słodyczy i dobroci. Kilka srebrzystych nici wplątało się do jej czarnych włosów. Uśmiechała się z oczami pełnemi łez, i serdecznie wyciągnęła do majora ręce, które ten długo ściskał w milczeniu. Czemuż nie ukląkł przed nią? Czemu nie przysiągł że nigdy odtąd jej nie opuści? W chwili tak rzewnego wzruszenia czyż miałaby siłę odmówić?
— Przyszedłem... przyszedłem pani oznajmić przybycie...
— Pani Dobbin? — podchwyciła żywo Amelja.
O! jakże boleśnie słowa te majora ubodły! Była to jednak chwila, w której mógł powiedzieć Amelji wszystko co mu ciężyło na sercu.
— Nie, nie! zawołał puszczając rękę Amelji; któż to mógł coś podobnego wymyśleć? Przybyłem do Anglji na jednym statku z bratem pani, który powraca żeby zapewnić spokój i pomyślność swojej rodziny.
— Mój ojcze! mój ojcze! czy słyszysz? zawołała Emmy; Józef jest już w Anglji i będzie przy tobie. Oto major Dobbin.
Pan Sedley podniósł głowę, jak człowiek który zagadniony niespodziewanie, usiłuje zebrać myśli; potem pozdrowił majora staroświeckim ukłonem i zapytał o zdrowie jego szanownego ojca, sir Wiljama, dodając że w tych dniach właśnie wybierał się oddać mu wizytę. W samej rzeczy sir Willjam odwidzał biednego starca, ale od ostatniej jego wizyty ośm lat już minęło.
— Mój ojciec nie ma już pamięci — szepnęła Emmy majorowi kiedy ten ściskał życzliwie ręce starca.
Pomimo ważnych zatrudnień, któremi się przed panią Clapp wymawiał, major przyjął jednak zaproszenie pana Sedley’a na herbatę do Brompton. Amelja podała rękę młodej dziewczynie a pan Sedley dostał się za towarzysza naszemu majorowi. Starzec bardzo wolnym postępował krokiem, korzystał więc z czasu żeby opowiedzieć swemu towarzyszowi mnóstwo zdarzeń z swej młodości, wiele też mówił o ukochanej żonie, którą Bóg mu zabrał, o dawnym dobrobycie i nakoniec o ostatecznej ruinie majątkowej.
Wspomnienia jego — jak to zwykle bywa w starości kiedy pamięć słabnie — odnosiły się, po większej części do pierwszych lat życia; późniejsza zaś przeszłość zamykała się jedynie w smutnej katastrofie materjalnego upadku. Major nie przerywał wcale opowiadań starego. Gdzie błądził myślą?... nie wiemy... to wszakże pewna że oczy jego nie opuszczały ani na chwilę Amelji, zwolna przed nimi o parę kroków idącej.
Przez cały wieczór radość i szczęście jaśniały na twarzy Amelji. Trudnoby obowiązki gospodyni wypełnić z większą jak Emmy uprzejmością, z bardziej porywającym wdziękiem. Takie przynajmniej było przekonanie majora, który jej z oka nie spuszczał. Ileż to razy pod skwarem palącego słońca Indji poczciwy Dobbin wywołał w swojej wyobraźni czarowny obraz tego anioła pociechy w starości i kalectwie rodziców, znoszącego niedostatek i nieszczęścia z takim spokojem, z taką godnością! Tym razem rzeczywistość według niego nie ustępywała marzeniom.
Dawno już major nie pił takiego nektaru jak herbata z rąk Amelji, która, jakby dla zabawy, podawała bez końca filiżanki jednę po drugiej. Uprzejma gospodyni nie domyślała się nawet że Dobbin nie jadł jeszcze objadu, który czekał na niego u Slaughetera w tem samem miejscu, gdzie kiedyś przed laty major nie jedną godzinę spędził wesoło przy stole, w towarzystwie Jerzego, kiedy Amelja była jeszcze dzieckiem i zaledwie z pensji od miss Pinkerton wróciła.
Jak tylko przyszli do domu Amelja pobiegła natychmiast do swego pokoju i przyniosła minjaturę Żorża dla pokazania jej majorowi. Dziecko ukochane było naturalnie daleko piękniejsze od portretu, ale czyż to nie dowodziło wymownie szlachetnego serca chłopczyka że najpierw pomyślał o zrobieniu matce przyjemności? Aż do chwili kiedy pan Sedley udał się na spoczynek, Amelja nie wiele o synie mówiła; imię pana Osborn’a z Russel-Square bolesne obudziłoby uczucia w sercu staruszka, który nie odgadywał wcale że już od kilku miesięcy prawie żył z łaski swego rywala.
Dobbin opowiedział Amelji wszystko go zaszło na statku „Ramchunder,“ przedstawiając usposobienie jej brata dla starego ojca w lepszem świetle niż było rzeczywiście.
To pewna że major usiłował przedstawić swemu towarzyszowi podróży całą doniosłość jego obowiązków względem ojca i że udało mu się wyrwać obietnicę że Józef nigdy nie zapomni o siostrze i o siostrzeńcu. Był on jeszcze mocno na ojca oburzony za wystawianie weksli na niego, ale Dobbin potrafił go ułagodzić, malując wymownie obraz niedostatku, w jakim się stary ojciec znajdował. Nakoniec Józef, z którym słodyczą i schlebianiem można było wszystko zrobić, został lepiej usposobiony dla rodziny; nie tyle jednak żeby powracał do Europy umyślnie dla widzenia ojca, jak to poczciwy major pozwolił sobie twierdzić dla dogodzenia sercu biednego ojca.
Kiedy pan Sedley zaczął o zwykłej swojej godzinie chrapać w fotelu, Amelja mogła dopiero rozmawiać z całą swobodą o tem, co jej najwięcej leżało na sercu. Łatwo się domyśleć że głównym przedmiotem rozmowy był Żorż i zawsze Żorż. O cierpieniu nad rozłączeniem się z dzieckiem i wzmianki nie było: rana ta zawsze była otwarta i ciężka do zagojenia; ale Amelja wyrzucała to sobie jako rzecz naganną, nigdy więc o tem, co ją prawdziwie bolało, nie mówiła. Zresztą tyle miała do powiedzenia o przymiotach, talentach i przyszłości ukochanego dziecka!
W krótkich wyrazach odmalowała piękność syna i przytacza potem tysiące dowodów jego wielkiej duszy i szlachetnego serca. Kiedyś jedna z księżniczek krwi zatrzymała go w Kessington Gardens, gdzie był z matką, żeby się jego pięknym rysom przypatrzeć. Teraz opływa w dostatki, a nawet i zbytkiem jest otoczony; ma konia swego, grooma i nie zbywa mu na niczem, co tylko życie uprzyjemnić może. Dowcip, uprzejmość, żywość tego chłopca z niczem porównać się nie da, jak również nauka jego przełożonego, wielebnego Lawrence Weal, niezmiernie miłego w towarzystwie człowieka.
— On wszystko umie — mówiła Amelja — nic mu nie jest obce. Zebrania u nich są nadzwyczajnie przyjemne i zajmujące. Przy pańskiem wykształceniu, przy wiadomościach naukowych, jakie pan posiadasz, przy tej wyższości umysłu... o! możesz pan kręcić głową i zaprzeczać temu... on mi to nieraz mówił.., zaręczam panu że znalazłbyś pan prawdziwą przyjemność na zebraniach u pana Veal, które przypadają zawsze w ostatni wtorek każdego miesiąca. Pan Veal zaręcza że nie ma posady w zawodzie prawniczym, a nawet administracyjnym lub politycznym, którejby Żorż zajmować nie mógł. Ot, niech pan to przeczyta.
To mówiąc Amelja wysunęła szufladę ze stolika i podała majorowi próbkę literackich zdolności Żorża. Oto jest odpis tego arcydzieła, które dotąd jeszcze znajduje się przechowane u matki autora:

Egoizm.

Z wszystkich występków, poniżających naturę ludzką, najokropniejszym, najwięcej godnym pogardy jest, bez zaprzeczenia, egoizm. Miłość zbyteczna siebie samego prowadzi do najczarniejszych zbrodni, i największe ściąga nieszczęście nie tylko na pojedyncze rodziny, ale i na całe narody. Człowiek samolub gotów jest zubożyć i zgubić własną rodzinę, tak samo jak monarcha powodowany Egoizmem prowadzi naród do wojny i popycha go do upadku.
Nie zbywa nam na przykładach; egoizm Achillesa, jak to Homer powiada, ściągnął na Greków nieobrachowane nieszczęścia. Egoizm Napoleona Bonapartego zbroczył krwią całą Europę i zapędził go na odludną wyspę oceanu, gdzie ów groźny ciemięca nędznie zginąć musiał.
Te przykłady uczą nas że nie powinniśmy iść za popędem próżnej dumy lub osobistych widoków, ale przedewszystkiem interes i dobro ogółu mieć na celu.

Jerzy Sedley Osborne.
Athene House, 24, kwietnia 1827.

— A co! Cóż pan powiesz o tym stylu i o tych cytacjach greckich w tym wieku? mówiła matka w uniesieniu radości. Oh! Wiljamie — dodała, biorąc za rękę majora, niebo w tem dziecku wielki skarb mi zesłało. To całe moje szczęście, to żywy obraz tego... którego już nie ma na świecie.
— Czyż mogę mieć jej za złe wierność dla najlepszego z moich przyjaciół, który już w grobie spoczywa? pomyślał sobie major. Możnaż się dziwić temu że takie serce jak Amelji, zdolne jest wieczną pielęgnować miłość? O! Jerzy, Jerzy, nie wiedziałeś nigdy jaki skarb posiadałeś!
Te myśli przeleciały w głowie naszego majora daleko prędzej aniżeliśmy je tu wypisać mogli, Dobbin trzymał rękę Amelji, która chustkę do oczu podniosła mówiąc:
— Mój dobry przyjacielu, byłeś zawsze dla mnie z poświęceniem niezrównanem... Ah! oto ojciec się budzi. Pójdziesz pan jutro zobaczyć Żorża, nieprawdaż?
— Jutro nie będę mógł — odpowiedział major — jutro mam bardzo wiele zajęcia.
Dobbin nie chciał się przyznać że jeszcze nikogo z swojej rodziny nie widział. Pożegnał więc Amelję, zostawiając swój adres do oddania bratu którego już można było spodziewać się co chwila.
Gdy major wrócił do Slaughtera, zastał swoje pieczyste zupełnie zimne; ale zjadł je nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Spojrzał na zegarek; pora już była dosyć spóźniona; a że wszyscy w jego rodzinie na spoczynek się udawali, postanowił już ich nie budzić i poszedł do teatru Hajmarket, gdzie musiał zapewne przyjemnie zakończyć wieczór.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.