Targowisko próżności/Tom III/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Z wybrzeży wschodnich
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XI.
Z wybrzeży wschodnich.

Stary Osborne, jak każdy dumny egoista, patrzył z uczuciem miłego tryumfu na nieszczęścia i upokorzenie pana Sedley’a: dawny jego dobroczyńca musiał dziś przyjmować pomoc pieniężną z rąk swego rywala i zawziętego nieprzyjaciela. Wręczając Żorżowi pieniądze, przeznaczone dla jego matki, Osborne nie zaniedbywał nigdy dać do zrozumienia wnukowi, że John Sedley jest nędznym niedołęgą, bankrutem, z łaski przez niego samego utrzymywanym. Żorż powtarzał te wyrazy matce, a często i nieszczęśliwemu starcowi, którego pozwalał sobie protekcyjnie traktować.
Może nie jeden z czytelników obwini Amelję że kosztem takiego upokorzenia przyjmowała wsparcie od śmiertelnego swego wroga. Ale czy ta kochająca drugich istota umiała kochać siebie, czy znała uczucie miłości własnej? O! nie, serce jej było zbyt proste a umysł mało swojem ja zajęty. Od kiedy została żoną Jerzego Osborn’a cóż było jej udziałem jeżeli nie ubóstwo, upokorzenie, odmawianie sobie wszystkiego, poświęcenie bez granic i cierpkie wyrazy w nagrodę zaparcia się siebie? Zawsze muszą być ubodzy i bogaci — mówią z puharem w ręku ci, którym się szczęście w życiu uśmiecha. Prawda niezaprzeczona! Ależ nie zgłębiając tajemnych wyroków sprawiedliwości boskiej pomyślcie niekiedy że Opatrzność, otaczając was dostatkiem i bogactwy, nakazuje wam miłosierdzie względem tych, którzy w nędzy żyć muszą.
Amelja z wdzięcznością przyjmowała okruchy ze stołu teścia, żeby ojca od głodu zabezpieczyć. Nie tylko się na to nie skarżyła, ale skłonna do poświęceń dla drogich sobie istot, uważała tę ofiarę jako święty obowiązek, przed którym cofać się byłoby grzechem. Dawniej kiedy Żorż był jeszcze przy niej, ileż to nocy bezsennych strawiła pracując dla dziecka, które ani podziękować jej nie mogło! Ile niewygód, umartwień i niedostatków przenieść musiała ażeby rodziców życie wygodniejszem uczynić! Wśród tych poświęceń, o których nikt oprócz niej nie wiedział, Amelja nie myślała wcale o oszczędzaniu swojej miłości własnej, tak jak i drudzy o to się nie troszczyli; zawsze była przekonaną, że los jej lepszy jest daleko od tego, na jaki zasługuje.
Tak więc pierwsze chwile życia Amelji zdawały się zapowiadać swobodniejszą przyszłość od tej, jaka ją czekała. Któżby był wówczas o tak smutnej rzeczywistości pomyślał! A jednak ani niedostatek, ani upokorzenia bolesne żadnej z tej piersi skargi nie wyrwały. Odwiedziny Żorża złociły jej więzienie promieniami nadziei. Russell Square to była jej ziemia obiecana; jeżeli miała parę chwil wolnych, tam swoje kroki zwracała, tam był cel jej przechadzek — krótkich, niestety! — bo inne obowiązki trzymały ją przy łóżku chorych życie, goryczą zatrute, czyniło niezdolnymi do ocenienia czystego i ciągłego poświęcenia.
Matka Amelji została pochowaną na cmentarzu w Brompton. Pogrzeb odbył się w dzień słotny i mglisty przypominający Amelji dzień jej ślubu. Żorż w pięknem żałobnem ubraniu siedział przy matce, która trzymając jego rękę, cofnęła się myślą wstecz i żałowała że nie jest na miejscu tej... Ale nie, zawstydzona natychmiast swoim egoizmem, prosiła Boga o siły i o wytrwanie do końca na drodze obowiązku.
Teraz Amelja postanowiła sobie zwrócíć wszystkie swoje myśli do jednego tylko celu a tym było otoczenie starego ojca najczulszą opieką, ażeby mu przynajmniej ostatnie chwile jego życia osłodzić. Nie odstępowała go ani na chwilę, siedziała przy nim z robotą, śpiewała mu, grała w tric-trac żeby go rozerwać, czytała głośno gazetę, przyrządzała na objad ulubione ojca potrawy, i towarzyszyła mu na przechadzkę do Kensington-Garden.
W parku słuchała uważanie opowiadań skarg i zażaleń staruszka. W około niej dzieci w alejach parku biegały; niejeden z tych chłopczyków przypominał jej małego Jerzego.
— Wydarto mi go — myślała sobie — tamtego... śmierć mi wydarła! Smutno być samej, to prawda; ale czyż niesłusznie jestem ukaraną za przywiązanie egoistyczne, jakie dla nich obu żywiłam w sercu?
Po śmierci żony Sedley przywiązał się jeszcze więcej do córki, co osładzało jej trudy i poświęcenia.
Nakoniec po tylu latach ciężkiej niedoli, może już lepsze dni dla dwojga tych serc zabłysną. Wszakże dobrobyt materjalny szczęściem powszechnie w świecie nazywają. Czytelnik domyślał się zapewne że ów otyły jegomość, co w towarzystwie majora Dobbin’a odwidził Żorża na pensji, był dawnym naszym znajomym, którego powrót do Anglji powinien wpłynąć na polepszenie losu rodziny Sedley’ów.
Major Dobbin łatwo od swego zacnego komendanta urlop otrzymał. Nie tracąc czasu udał się natychmiast do Madras, skąd miał popłynąć do Europy, gdzie go ważne interesa powoływały. W drodze dostał tak silnej gorączki, że zaniesiony do domu jednego z swoich przyjaciół, musiał tam jakiś czas przeleżeć. Stan chorego kazał przypuszczać że podróż swoją skończy na cmentarzu w Madras, gdzie tylu dzielnych żołnierzy zdala od ojczyzny spoczywa.
Ci, którzy czuwali przy łóżku chorego, słyszeli ciągle imię Amelji, wymawiane przez majora wśród innych niezrozumiałych wyrazów. Po ciężkich napadach maligny, chory odzyskiwał chwilowo przytomność, ale zupełnie upadał na duchu, myśląc że już Amelji nigdy nie zobaczy. Zajmował się jednak uporządkowaniem swoich interesów, rozporządził majątkiem na korzyść tych, których najwięcej kochał, i wezwał przyjaciela, w którego domu leżał, żeby się na testamencie jako świadek podpisał. Prosił żeby go pochowano z plecionką włosów, które nosił przy sobie. Powinniśmy tu dodać że major dostał był włosy te przez pannę służącą Amelji wówczas, kiedy ta po śmierci męża dostała silnej gorączki w Brukseli, a lekarze kazali jej ostrzydz włosy.
Silny organizm majora pokonał jednak chorobę wtenczas właśnie kiedy „Rachmünder,“ statek wschodnio indyjskiej kompanji, idący z Kalkuty, zawinął do Madras. Biedny Dobbin bezsilny, wycieńczony, podobny był raczej do szkieletu ludzkiego, wsiadając na statek. Przyjaciel, który pielęgnował majora w czasie jego choroby smutnem przeczuciem wiedziony przepowiadał majorowi ze będą musieli zapakować go w hamak i wrzucić ze statku do morza, razem z relikwiami, które nosił zawsze na sercu. Wbrew jednak tym przepowiedniom, Dobbin z dniem każdym czuł się silniejszym, i dzięki może zbawiennym wpływom morskiego powietrza, a pewniej jeszcze nadziei, która go podtrzymywała, zupełnie wrócił do zdrowia nim statek do Przylądka dopłynął.
— Tym razem — mówił śmiejąc się — Kirk nie dostanie jeszcze epoletów majora; spodziewał się je otrzymać zaraz po przybyciu do Londynu z swoim pułkiem: zawcześnie liczył na nie, bo mu się wymknęły.
Wiedzieć należy że kiedy major ze zbytniego pośpiechu i forsownej podróży zachorował w Madras, pułk jego otrzymał rozkaz powrócenia do kraju; gdyby więc Dobbin miał cierpliwości trochę, mógłby był wrócić z swymi kolegami do Anglji.
Może w tym stanie osłabienia, w jakim się znajdował, polityka zaczepna Glorwiny wydawała mu się niebezpieczną.
— Radbym wiedzieć — mówił major śmiejąc się do swego towarzysza podróży — co też miss O’Dowd zrobiłaby ze mną, gdyby mnie widziała odpływającego w dalekie strony. Ręczę ci, mój stary Józefie, że rzuciłaby się na ciebie i uniosłaby cię w tryumfie.
Towarzyszem majora na statku „Ramchunder“ nie był w samej rzeczy nikt inny jak nasz dawny znajomy, zawsze gruby i krągły Józef Sedley, który po dziesięcioletnim pobycie w Bengalu powracał. Dobre objady, ciastka wina rum i wódka tak wzmocniły organizm Józefa, który i bez tego nigdy wątłym nie był, że podróż do Europy hygjenicznie okazała mu się konieczną. Wysłużywszy czas oznaczony w Indjach, Józef potrafił złożyć sobie okrągły kapitał i miał prawo do pobierania dosyć znacznej pensji nawet po wyjściu ze służby, jeżeliby nie chciał już korzystać ze swego stanowiska, na którem wysokie zdolności i położone zasługi otwierały mu drogę do coraz większych dostojeństw.
Józef nabrał w ruchach i chodzie więcej majestatycznej powagi aniżeli miał wówczas, kiedy się tak dzielnie pod Waterloo odznaczył; wąsy mu wspaniałe od tej pory urosły, brylantowych szpilek, pierścionków i błyszczących breloków nosił na sobie co nie miara. W aksamitnym kapeluszu ze złotemi frędzlami przechadzał się na pokładzie statku i miał minę znakomitego dygnitarza. Rano kazał sobie przynosić śniadanie do swojej kajuty, potem stroił się jak gdyby miał wyjść na jedną z najmodniejszych przechadzek Kalkuty, a kosmetyków więcej aniżeli dobrze podżyła kobieta używał. Do usługi i do nakładania fajki miał z sobą Indjanina. To nieszczęśliwe dziecko wschodu, smutne pędziło życie pod twardym despotyzmem Józefa.
Młodzi podróżni dla zapełnienia czasu gromadzili się około Józefa, prosząc go o opowiadanie im bohaterskich czynów, dokonanych przez niego w walce przeciw tygrysom i Napoleonowi. Sedley przeszedł samego siebie w Longwood kiedy na grobie cesarza opowiedział wszystkim podróżnym bitwę pod Walerloo, (jeden tylko major Dobbin pozostał na statku), i dowiódł im — jak dwa razy dwa cztery — że gdyby nie on, Józef Sedley, Napoleon nigdyby bitwy nie przegrał, i naturalnie — nie byłby wygnańcem świętej Heleny.
Kiedy statek odbił od brzegu św. Heleny, Józef z prawdziwie królewską hojnością częstował wszystkich winem, rozmaitemi konserwami i wodą gazową; bo przygotował był sobie na drogę obfite zapasy dla uprzejemnienia podróży. Ponieważ dam na statku nie było, a major ustępował praw swoich cywilnemu urzędnikowi przeto Józef zasiadał na pierwszem miejscu przy stole; zbytecznem byłoby dodawać że kapitan statku „Ramchunber“ i wszyscy oficerowie otaczali Józefa najwyższemi względami, do czego zajmowane przez niego stanowisko dawało mu prawo. Parę dni burzy na morzu wytrzymało Józefa Sedley’a w jego kajucie. Bawił się czytaniem Praczki z Finckley Common“, tej pięknej książki, zostawionej na statku przez szanowną lady Emilję Cornemiuz, żonę wielebnego Silas’a Cornemiuz, która na Przylądku Dobrej Nadziei wysiadła. Jozef miał przytem wiele romansów, komedji i dramatów, których udzielał do czytania innym podróżnym, bo dzięki swej miłej uprzejmości był z wszystkimi w najlepszych stosunkach.
Zdarzało się często że podczas księżycowych nocy letnich Sedley z fajką a major z cygarem siedzieli na pokładzie obok siebie, gawędząc o kraju rodzinnym. Major umiał zawsze naprowadzić zręcznie rozmowę na nieszczęścia Amelji niepewną przyszłość jej syna i smutną starość ojca. Józef nie zbyt oszczędzał ojca, mówiąc swobodnie o podatku, jaki rodzice na niego nakładali. Major starał się obudzić w swoim towarzyszu więcej trochę współczucia dla rodziny ciężkiemi klęskami dotkniętej, i przekonywał go niezbitemi dowodami że Józef Sedley, przyzwyczajony do wygodnego i wykwintnego życia, nie potrafi zejść do skromnej pozycji rodziców i do towarzystwa, w jakiem oni, przy niewystarczających środkach, żyć obecnie muszą. Józef w tem miejscu kiwnął głową twierdząco, a major przedstawiał mu że kawalerowi niepodobna postawić dom swój na przyzwoitej stopie, jeżeli nie ma siostry, która by się urządzeniem i porządkiem w domu zajęła. Nikt — według majora — nie potrafiłby lepiej odpowiedzieć temu zadaniu jak Amelja, która jest uosobieniem porządku, dobroci — jednem słowem doskonałością pod wszystkiemi względami, cenioną i uwielbianą powszechnie przez tych, co ją dawniej w najlepszych towarzystwach Londynu i Brukselli poznać mogli. Major dowodził następnie że prawdziwy dżentelmen miałby sobie za pierwszy obowiązek zająć się synem siostry, umieścić go w najlepszym Zakładzie publicznym, bo matka i jej rodzice mogą być nadto słabi, co najwięcej psuje dziecko i wychowanie jego zwichnąć może. Wysypawszy wszystkie zasoby swojej wymowy, major doszedł do celu, bo Józef dał mu słowo że siostry nie opuści i synem jej się zajmie. Dobbin nic nie wiedział jeszcze o zmianach, jakie zaszły nie dawno w rodzinie Amelji. Zajęty wyłącznie myślą polepszenia jej losu, był dla swego towarzysza niezmiernie uprzejmym, uprzedzającym, i nie przestawał dogadzać mu i schlebiać jego miłości własnej. Józef nie umiał odgadnąć przyczyny tej niezwykłej dla niego czułości ale czytelnicy nasi, którzy mają siostry lub córki, łatwiej potrafią wytłómaczyć sobie niewinną hipokryzję majora.
Mówiliśmy już że stan zdrowia majora w pierwszych chwilach podróży, kiedy go na statek przyniesiono — był zatrważający i zaczął się dopiero poprawiać widocznie po pierwszej rozmowie z panem Sedley’em, dawnym przyjacielem. Major mówił mu wtenczas że musi się zgodzić z swojem przeznaczeniem, że zupełnie jest przygotowany do rozstania się z tym światem, i że testamentem zapewnił fundusz chrzestnemu synowi. Potem niby od niechcenia wyraził nadzieję że mistress Osborne zachowa dla niego życzliwą pamięć i że będzie szczęśliwą w powtórnych związkach małżeńskich, które ma zawrzeć wkrótce.
— Jakie związki? zawołał Józef; ale ona ani myśli o tem, nigdy mi o małżeństwie w żadnym liście swoim nie wspomniała; pisał mi tylko że major Dobbin się żeni i że życzy mu żeby był szczęśliwy.
Ale jaka data była na liście? Sedley zaczął szukać, i okazało się że list był o dwa miesiące późniejszy od tego, który major otrzymał.
Od tego dnia chirurg okrętowy nie mógł się dosyć wychwalić, zbawiennego skutku jego lekarstw na chorym, którego przyniesiono na statek w opłakanym stanie po nietrafnej kuracji lekarzy w Madras. W samej rzeczy major z dniem każdym miał się lepiej, aż nakoniec przyszedł do siebie i dawne siły odzyskał. I w ten to sposób epolety majora wymknęły się z rąk kapitanowi Kirk.
Towarzysze majora dziwili się nagłej zmianie jego humoru: ze zdrowiem wróciła wesołość i swoboda myśli; Dobbin żartował z oficerami, swawolił z majtkami, biegał po linach i śpiewał wesołe piosneczki ku wielkiemu zadowoleniu podróżnych, wychylających szklanki mocnego groku. Możnaby powiedzieć że majorowi dziesiątek lat ubyło; sam kapitan okrętu, który dosyć nisko cenił majora, wyznał nakoniec że widzi w nim wiele nauki i zdolności.
— Nie ma on bardzo dystyngowanej manjery — mówił kapitan do swego pomocnika — i nie wiem jakby wyglądał w pałacu gebernatora, gdzie lady Williams i sam gubernator raczyli mnie zaszczycić swoją atencją: gubernator, naprzykład, wziął mnie za rękę przy wszystkich i zaprosił na szklankę piwa przy głównodowodzącym i przy całej kompanji. No, ale chociaż mu brakuje manjery, za to ten człowiek ma głowę.
Kapitan chciał widocznie dowieść że tajemnice natury ludzkiej nie mniej są mu znane jak niezgłębione nurty oceanu.
Na odległość dziesięciu dni drogi od brzegów Anglji wiatr ucichł zupełnie i statek musiał się zatrzymać. Major Dobbin niecierpliwił się, złożeczył i oddawał się napadom złego humoru z taką gwałtownością, że towarzysze jego nie mogli wyjść z podziwienia patrząc na tego człowieka, którego dobrocią i wesołością wczoraj jeszcze się zachwycali. Nareszcie powiał znowu wiatr upragniony, nasz major skakał z radości jak dziecko; a kiedy dojrzał na horyzoncie dwie wieże Southamptońskie, jakże mu serce biło gwałtownie, jakże ogromną wydawała mu się przestrzeń, która go od lądu dzieliła!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.