Tajny dokument/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Tajny dokument
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W nocy o godzinie dwunastej

Raffles minął bramę parkową i udał się w stronę pałacu.
Tuż opodal wejścia, stało dwóch lokai w liberiach. Jeden z nich uprzejmym głosem poprosił o okazanie zaproszenia. Raffles wyciągnął kartę i z obojętną miną podał ją służącemu, który ukłonił się z szacunkiem. Raffles skierował się w stronę bocznego skrzydła pałacu, okrążył je i znalazł się na wielkim trawniku, schodzącym w stronę rzeki.
Lady Wolwerton stała na tarasie. Na widok Rafflesa, wyszła mu na spotkanie. Sposób powitania świadczył o tym, że Mayflowerowie byli dobrymi przyjaciółmi pani domu.
Raffles z niepokojem śledził wyraz jej twarzy: Nie było na niej jednak ani śladu zdumienia.
— Przybywa pan później od innych gości, Mayflower? — rzekła na powitanie. — Czemu to przypisać? Gdzież pańska żona? Nie pozostawił jej chyba pan w domu...
— Bardzo mi przykro, mylady, — ale żona prosiła, abym wytłumaczył jej nieobecność. Bezpośrednio przed projektowanym wyjazdem zasłabła i pozostała w domu.
— Mam nadzieję, że to nic poważnego? — zapytała lady z niepokojem w głosie.
— O, nie... Rozumie się, że nie zostawiłbym jej wówczas samej. Zuzanna prosiła mnie, abym sam pojechał... Mówiła, że nie należy opuszczać tak doskonałej okazji, jaką jest bal ogrodowy u pani, mylady.
W tej samej chwili ukazał się na tarasie sześćdziesięcioletni mężczyzna, trzymający się krzepko i uderzająco podobny do pani domu. Nie trudno było odgadnąć, że był to hrabia Drexler. Raffles widział go już kiedyś na wyścigach. Z przyjemnością przyglądał się szlachetnym rysom jego twarzy, gęstej, siwej czuprynie i bystrym szarym oczom.
— Pan Mayflower znakomity król giełdy. — mój brat, hrabia Drexler — przedstawiła lady obu panów.
Hrabia Drexler robił wrażenie człowieka zaabsorbowanego jakąś poważną kwestią... Spojrzenie jego jasnych oczu było jakieś dalekie, a ruchy, rąk zdradzały pewną nerwowość.
Niedługo zastanawiał się Raffles nad przyczynami zdenerwowania hrabiego. Przypomniał sobie pogłoski z przed kilku dniami, obiegające cały Londyn. Mówiło się mianowicie o tym, że wkrótce ma być podpisany traktat morski, który nie dotyczył tylko spraw marynarki wojskowej, ale również doniosłych problemów gospodarczych. Stąd też ogólne zaciekawienie dokoła tej sprawy. Wprawdzie rząd angielski zaprzeczył obiegającym miasto pogłoskom, tym nie mniej wszyscy wiedzieli doskonale, że zawarcie traktatu jest już sprawą najbliższych dni. Projekt przekazano obecnie do zaopinjowania jakiejś wysoko postawionej osobistości w ministerstwie marynarki. Nic też dziwnego, że nasz hrabia musiał być zaabsorbowany sprawą, która interesowała wszystkich Anglików, a przede wszystkim ludzi, stojących na czele marynarki wojennej.
W rozmowie z hrabią, Raffles wystrzegał się najlżejszej na ten temat aluzji. Zbyt mało znali się bowiem, aby sobie na takie rozmowy pozwolić. Wkrótce okrążyła ich grupa pań... Raffles przekonał się na własnej skórze, że Mayfower posiadał wielu przyjaciół i znajomych wśród gości lady Wolwerton... Okazało się również, że był on znanym tenisistą. Na szczęście, Raffles i w tym sporcie jak i w wielu innych mógł się poszczycić pięknymi rezultatami. Zaciągnięto go na plac tenisowy. Raffles wygrywał partię za partią i z każdą chwilą nabierał coraz większej pewności siebie i swobody. Nikt nie żywił najmniejszych podejrzeń co do jego osoby... Południe minęło spokojnie.
Mayflower czyli Raffles, przeprosiwszy pod pierwszym lepszym pozorem towarzystwo, ukradkiem wślizgnął się do pałacu. Szedł spokojnie z jednego pokoju do drugiego, z salonu do salonu, stając z podziwem przed wspaniałymi gobelinami, zbiorami broni i rzeźbami. Pałac o tej porze był zupełnie pusty. Goście bawili jeszcze w ogrodzie. Od czasu do czasu, napotykał na śpieszącą się pokojówkę, której obecność gościa zwiedzającego pałac nie wydawała się bynajmniej podejrzana. Nagle na trzecim piętrze w najnowszym skrzydle pałacowym spotkał kogoś, kto z całą pewnością nie należał do służby domowej.
Była to kobieta tak uderzająco piękna, że Raffles zatrzymał się w niemym zachwycie. Ubrana była niezwykle wytwornie. Raffles nie znał jej...
Przechodząc obok, rzuciła nań badawcze spojrzenie. Przypuszczalnie należała do osób zaproszonych na dłuższy pobyt i wychodziła ze swego pokoju. Raffles postanowił’ zapytać kogoś z tenisowych partnerów o jej nazwisko.
Nieznajoma skierowała się w stronę schodów. Znajdowała się właśnie na połowie drugiego piętra, gdy ukazała się nowa postać.
Był to hrabia Drexler. Na widok nieznajomej, jak młodzieniec, rzucił się szybko w stronę schodów. Raffles zatrzymał się w ukryciu, ze zdziwieniem obserwując scenę, której byt mimowolnym świadkiem. Hrabia Drexler, dogoniwszy piękną nieznajomą, ujął jej rękę i spoglądając w jej oczy z dziwnym wyrazem, szepnął jej kilka słów. Niestety Raffles nie mógł dosłyszeć ich treści.
— Ejże, co widzę? — mruknął do siebie. — Coś mi się wydaje, że nasz hrabia mocno interesuje się płcią piękną... Ma zresztą ku temu pewne prawo... Jest wdowcem i może przebywać z kim mu się podoba...
Niezwykła para zeszła już razem do hallu... Wkrótce zniknęli z oczu Rafflesa w drzwiach wejściowych.
Raffles ruszył na dalsze poszukiwania. Kolejno otwierał drzwi gościnnych pokoi, próbował opór zamków i badał okna czy są mocno zamknięte. W pokojach, przez które przechodził, pełno było biżuterii porozrzucanej niedbale na stolikach. Wystarczyło tylko sięgnąć po nie i schować je do kieszeni. Ale Raffles nie należał do ludzi zadawalających się byle jakim łupem. Wieczorem tego dnia miała się odbyć wytworna kolacja. Raffles wiedział, że damy nie omieszkają wykorzystać tej okazji aby włożyć na siebie najcenniejsze klejnoty. Postanowił przeto wyczekać na odpowiedni moment i zagarnąć wszystkie te drogie perły, diamenty, naszyjniki, diademy i brosze, którymi owe zacne damy, panny i matrony zamierzały podkreślić swą urodę. Dlatego też badał uprzednio grunt, na którym zamierzał wieczorem operować.
Zabawa ogrodowa wypadła znakomicie. Przedstawienie udało się, a tańce ludowe doznały entuzjastycznego przyjęcia. Goście zaproszeni tylko na poobiedzie, powoli poczęli odpływać kajakami lub motorówkami, którymi przyjechali. Pozostali tylko ci, którzy zaproszeni byli na kolację.
Gdy Raffles zbliżył się do pani domu, aby jej podziękować za miłe popołudnie, poznał z jej wyrazu twarzy, że należał do grona tych ostatnich. Omal nie roześmiał się na głos z radości. Obecność w pałacu podczas wieczorowego przyjęcia znakomicie ułatwiała mu sprawę. Było to, jak gdyby wpuszczenie wroga do broniącej się twierdzy.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Raffles otrzymał przy stole miejsce tuż obok pięknej pani, którą spotkał po południu na schodach. W wieczorowej, wyciętej toalecie z wiśniowego jedwabiu wydała mu się jeszcze piękniejsza niż poprzednio. Raffles wiele podróżował w swym życiu i w podróżach swych spotykał tysiące pięknych Hiszpanek, Włoszek, Polek... Ale żadna z nich nie mogłaby chyba wytrzymać konkurencji z kobietą, którą los dał mu za towarzyszkę przy kolacji.
Lola Ravenna, tak bowiem nazywała się piękna pani, miała ojca Włocha, matkę zaś Estonkę... Uchodziła za niezwykle bogatą pannę, spędzającą czas na podróżach i balach... Ze swego miejsca, Raffles mógł obserwować swobodnie hrabiego Drexlera, siedzącego od Loli w przyzwoitej odległości. Etykieta bowiem, której lady Wolwerton ściśle hołdowała, wymagała, aby krewni pani domu siedzieli obok honorowych gości.
Hrabiemu Drexlerowi, jako bram lady, przypadło w udziale zabawianie żony ambasadora amerykańskiego, miłej gadatliwej blondynki, oraz żony ministra marynarki, lady Blunt.
Jak Raffles słusznie przewidywał, wszystkie panie wystąpiły w swych najcenniejszych klejnotach. Raffles wodził spojrzeniem znawcy po wspaniałych naszyjnikach z diamentów i pereł, po diademach, w których lśniły brylanty najczystszej wody, po wspaniałych pierścieniach i bransoletach. Zwłaszcza diadem pani ambasadorowej wyróżniał się wśród innych ilością i wielkością cennych kamieni. Raffles ocenił na oko, że wart był około ćwierć miliona....
Rozumowanie Rafflesa było zupełnie proste... Po kolacji projektowano jeszcze przejażdżkę po Tamizie. Jasnym było, że żadna z tych pań nie zechce ryzykować swych kosztowności i czymprędzej odłoży je w bezpieczne miejsce w przeznaczonych dla nich pokojach. Wówczas, nie zwracając niczyjej uwagi, Raffles ostrożnie przejdzie od pokoju do pokoju, otworzy skrytki, z którymi zapoznał się już uprzednio i zgarnie bogaty łup. Znał doskonale rozkład pałacu. Wiedział, gdzie są gościnne pokoje. Siedział przeto spokojnie i czekał, aż gospodyni da znak powstania od stołu. Tymczasem z zajęciem obserwował swą sąsiadkę, Lolę Ravenną. Piękna dziewczyna za plecami współbiesiadników wymieniała porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy z hrabią Drexlerem. Kilka głośniej wypowiedzianych słów zwróciło na siebie uwagę pani domu, która zgromiła niefortunną parę ostrym spojrzeniem.
Jasnym było, że vice-minister marynarki zakochany jest jak sztubak w pięknej milionerce... Nic też dziwnego, że dziewczynie uczucie pięknego jeszcze i bardzo majętnego hrabiego pochlebiało.
Po kolacji goście przeszli do przyległego salonu... Drexler i Lola zniknęli w ciemnych alejach parku. Raffles uśmiechnął się do siebie:
— Oszalał, zupełnie oszalał — szepnął, mając na myśli hrabiego — w sześćdziesiątej wiośnie życia zachowywać się jak zakochany sztubak! Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby hrabia jeszcze dziś wieczór oznajmił nam uroczyście o swych zaręczynach. Ale oto i nasz bohater... Jak to? Wraca sam? Mam nadzieję, że otrzymał przyrzeczenie późniejszego spotkania... Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie... Przebiegł koło mnie jak wicher!
Raffles znajdował się w parku, w odległości dziesięciu może kroków od wysokiego żywopłotu, który oddzielał część ogrodową parku od rodzaju łączki, należącej również do pałacu i oddzielonej od szosy niewysokim ogrodzeniem. Na łączkę tę nie trudno było przedostać się z drogi publicznej. Żywopłot natomiast był gęsty i miał około dwóch metrów wysokości. Stanowił więc doskonalą ochronę przed ciekawymi spojrzeniami nieproszonych gości.
Nagle w odległości kilkunastu kroków Raffles ujrzał sylwetkę Loli Ravenny... Instynktownie ukrył się za kwitnącym drzewem rododendronu. Lola Ravenna zatrzymała się i uważnie rozejrzała dokoła. Nie widząc w pobliżu żywej duszy, podniosła rękę do ust: dał się słyszeć przeciągły stłumiony gwizd. Raffles był zdumiony, nie słyszał bowiem nigdy, aby dama należąca do wytwornego towarzystwa, zabawiała się gwizdaniem na palcach... W oddali ktoś odpowiedział w podobny sposób.
Zdumienie Rafflesa wzrastało. Któż to mógł być?
— Historia staje się ciekawsza, niż można było przypuszczać — mruknął do siebie Raffles. — Cóż to za romantyczne spotkanie? Dla kogo sygnał ten był przeznaczony?
Postanowił zbadać, co to miało znaczyć. Rozłożyste gałęzie rododendronu stanowiły znakomitą kryjówkę. Nie minęły dwie minuty, a młoda kobieta zbliżyła się szybkim krokiem do żywopłotu. Raffles słyszał, że rozmawia z kimś. Nie mógł niestety zrozumieć treści, jej stów.
Nie ulegało jednak kwestii, że Lola Ravenna miała tu umówione spotkanie! Ale z kim? Chyba nie z kobietą, bowiem kobiety między sobą nigdy nie używają podobnych sygnałów! W żywopłocie znajdować się musiała jakaś szpara, gdyż Lola Ravenna wsunęła w nią swą szczupłą rączkę. Raffles domyślił się, że mężczyzna stojący po drugiej stronie żywopłotu, złożył na niej gorący pocałunek.
— A więc nasza piękność prowadzi podwójną grę? — mruknął do siebie. — Po cóż ta komedia, u licha? Dlaczego nie spotyka się otwarcie ze swym ukochanym, skoro nie ma w stosunku do nikogo żadnych zobowiązań? Muszę to zbadać. Nie mam zaufania do kobiet o tajemniczym uśmiechu i czarnych płonących oczach... To nie jest zwykła przeciętna paniusia... Zobaczymy co z tego wyniknie... Muszę za wszelką cenę podejść trochę bliżej...
Nie było to łatwe. Rododendron stał bowiem na samym skraju trawnika, na którym dość rzadko porozrzucane były malownicze krzewy. Aby zbliżyć się do żywopłotu, należało okrążyć trawnik, obierając stronę bardziej zaciemnioną drzewami. Raffles ruszył szybko tą drogą... Niestety, do celu doszedł trochę zapóźno. Zdążył już tylko usłyszeć ostatnie słowa dziewczyny.
— Punktualnie o godzinie dwunastej, przy starej bramie!
Po tych słowach ruszyła szybko w stronę pałacu. Na szczęście odwrócona była plecami od Rafflesa, ukrytego za gałązkami kwitnącego krzewu róży.
Raffles stał przez chwilę bez ruchu, pogrążony w myślach.
— Ciekaw jestem, co to znaczy? Oby tylko dzisiejszy wieczór nie krył w sobie zbyt wiele niespodzianek!..


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.