Tajny dokument/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Tajny dokument
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


TAJNY DOKUMENT
Zabawa ogrodowa u lady Wolwerton

Lato bym tego roku, jak na stosunki angielskie, dziwnie ciepłe i pogodne. Tamiza roiła się każdej soboty i niedzieli od wszelkiego rodzaju łodzi, poczynając od zwykłych ciężkich przedwojennych łódek, a kończąc na rasowych wyścigówkach, lekkich kajakach, szybkich żaglówkach... Nie brak nawet było motorówek z kabinami, które mogłyby żeglować nie tylko po rzece, ale i po morzu.
W dni świąteczne Tamiza rozbrzmiewała śmiechem młodzieży, która uciekała z rozgrzanych murów Londynu, aby kilka godzin spędzić na łonie natury. Służba, sprawująca straż nad śluzami, roboty miała co niemiara. Co chwila trzeba było otwierać ciężkie zapory, aby przepuścić całe mrowie łodzi.
Mogła być godzina jedenasta, gdy spora gromadka łodzi dotarła do śluzy w pobliżu Richmond. Wesołe stadko przemknęło szybko przez otwarte zapory. Pomiędzy małymi kajakami królowała dumnie piękna motorówka, na pokładzie której rysowały się sylwetki młodych, barwnie ubranych dziewcząt. W powietrzu krzyżowały się wesołe pytania i odpowiedzi.
— Czy jedziecie na Garden Party do lady Wolwerton?
— Tak... Tak — brzmiały radosne głosy.
W ostatnim kajaku siedział wysoki szczupły chłopak o rudawej czuprynie. Towarzyszka oparta o poduszki z niezadowoleniem śledziła jego ruchy. Była to prześliczna dziewczyna o małym zadartym nosku i tak jasnej cerze, jaką się tylko poszczycić mogą Angielki.
— Co robisz. Jim? — zawołała z przerażeniem widząc, że towarzysz jej omal nie stracił równowagi.
— Co robię? Nic... Właśnie chciałem ci zadać to samo pytanie?
— Przecież wyraźnie przechylasz łódkę.
— Nic podobnego. Daisy. Dlaczego właśnie ja miałbym przechylać łódkę?
— Przecież zupełnie wyraźnie odczułam wstrząs.
— Może najechaliście na skalę podwodną? — zażartował ktoś z sąsiedniej łódki.
— Albo może na rafę koralową? — rzucił ktoś inny.
— A ja wam mówię, że coś wyraźnie uderzyło w naszą łódź — powtarzała dziewczyna z uporem.
Zadąsana Daisy pogrążyła rękę w wodzie, zanurzając ją aż po sam łokieć. Przez kilka chwil szukała czegoś pod wodą, aż nagle krzyknęła.
— Czy nie mówiłam? Przecież czułam dokładnie. Tutaj znajduje się coś twardego.
— Pewnie olbrzymi diament...
— Albo skamieniały wieloryb...
— A może podwodny pałac Neptuna!
Dziewczynie łzy zabłysły w błękitnych oczach.
— Niech się śmieją, ile chcą, Jim — zawołała. — A ja wiem, że mam rację. Zatrzymaj się, nie pędź tak szybko!... Połóż się na poduszkach i zanurz rękę w wodzie. Nie tak, dalej trochę!
Ostatnie słowa wypowiedziane zostały z odcieniem prawdziwego przerażenia: Jim wychylił się tak nieszczęśliwie, że stracił równowagę i wpadł do wody.
Powstała wrzawa i zamieszanie. Ze wszystkich stron wysunęły się ku niemu wiosła i kije. Jim chwycił za najdłuższy kij, zakończony potężnym hakiem. Kij ten podany mu został z pokładu motorówki. Wśród śmiechów i żartów wciągnięto biednego chłopca na pokład. Ociekał wodą i oblepiony byt mułem rzecznym. Kilka dziewcząt podbiegło doń, ofiarowując mu swą pomoc.
— Dziękuję... Chciałbym dostać się na mój kajak — odparł zawstydzony chłopak.
— Ale ja ciebie tu nie chcę! — zaprotestowała głośno Daisy.
Na jej jasnej twarzyczce płonęły krwawe rumieńce.
— Pachniesz mułem... Zabrudzisz mi poduszki — dodała, krzywiąc się z obrzydzeniem. — Może ktoś zechce zająć to miejsce?
Chętnych znalazło się kilku. Miejsce Jima zajął jakiś przystojny brunet. Zręcznie wskoczył do łodzi, chwycił za wiosła i kilku silnymi pociągnięciami odepchnął daleko łódkę od fatalnego miejsca.
Jim spojrzał wzrokiem pełnym żalu na swego rywala i zniknął w głębi kabiny. Przyniesiono mu suche ubranie. Wciągnął je zamiast swego, które przemoczone było do nitki. Po chwili ukazał się na pokładzie w stroju marynarza w grubym swetrze, na którym widniała nazwa łodzi.
Daisy usiłowała w dalszym ciągu przekonać nowego towarzysza podróży o swym niezwykłym odkryciu, lecz napotkawszy na jego ironiczne spojrzenie. umilkła skonfundowana.
Gdy wesoła gromada przepłynęła przez śluzę, strażnik miał możność przekonania się raz jeszcze, że obawy młodej panienki musiały być płonne. Choć zbadał starannie całe dno nigdzie nie spostrzegł nic podejrzanego. Zdziwił się tylko, że dno w tym miejscu było dziwnie zorane. Miał wrażenie, jak gdyby jakaś potężna morska ryba ukryła się w mule i zmąciła wodę. Ponieważ w Tamizie największymi rybami są szczupaki, wzruszył tylko ramionami i pomyślał, że mu się coś przywidziało...

Zamek lady Wolwerton leży na prawym brzegu Tamizy tuż za Richmondem, miejscem koronacji całego szeregu królów angielskich...
Zamek, a właściwie jego najstarsza część, pochodzi z siedemnastego wieku. W osiemnastym wieku został on rozbudowany, przy czym nowe skrzydło połączono ze starym krytym krużgankiem. Cały ten potężny kompleks budynków leży na dość wysokim wzgórzu. Z okien wież, wznoszących się dumnie na czterech rogach zamku roztacza się wspaniały widok na okolicę.
Obecna pani zamku, lady Wolwerton, prowadziła huczny i wesoły tryb życia. Była to jeszcze piękna kobieta mimo swych pięćdziesięciu pięciu lat. o wyniosłej postawie, srebrzystych włosach i czarnych ognistych oczach. Oczy te, uderzająco żywe jak na kobietę w tym wieku, świadczyły aż nadto wymownie o jej południowym pochodzeniu. W rzeczy samej, matka lady Wolwerton była Hiszpanką córką hiszpańskiego granda.
Lady Wolwerton spędzała na swym zamku tylko kilka miesięcy w roku i wówczas stare mury rozbrzmiewały gwarem młodych głosów, śmiechem i wesołością. Zjeżdżało się z Londynu i z całej Anglii huk młodzieży, towarzyszy dwudziestotrzyletniego syna pani zamku i jej osiemnastoletniej córki.
O bogactwach lady Wolwerton opowiadano sobie w Londynie cuda. Należały do niej olbrzymie połacie ziemi w okolicach Richmondu, prócz tego była ona właścicielką wielkiej ilości akcyj kopalń węglowych, towarzystw kolei żelaznych oraz okrętowych.
W czasie w którym rozpoczyna się nasze opowiadanie, miał się odbyć na zamku, zwanym Richmond Castle wspaniały bal ogrodowy.
Oprócz czternastu zaproszonych uprzednio osób zjechało się około dwustu gości. Tańce rozpocząć się miały już od południa, a przy pięknej pogodzie wieczorna zabawa odbyć się miała na świeżym powietrzu. Lady Wolwerton obmyśliła dla gości swych rozmaite niespodzianki, jak tańce ludowe, komedyjkę odegraną przez dzieci oraz wspaniałe ognie sztuczne na wybrzeżu Tamizy.
Większość gości obrała sobie rzekę, jako środek lokomocji. Od przystani do pałacu było jeszcze kilkanaście minut drogi. Nad rzeką wznosiły się wały, wzniesione jeszcze w dziewiętnastym wieku, a służące do ochrony parku i pałacu przed zalewem.
Ze śmiechem i gwarem, młodzież rozsypała się po wybrzeżu. Prawie wszyscy mieli ze sobą niewielkie walizeczki, zawierające najniezbędniejsze przedmioty. Panowie nie zapomnieli o smokingach, panie o barwnych, balowych toaletach.
Lady Wolwerton przyjmowała swych gości z miłym uśmiechem, mając dla każdego kilka ciepłych słów. Pomagali jej w tym syn i córka oraz siostra jej, miss Livingstone.
Tym, którzy mieli pozostać na zamku, służba wskazała pokoje. Reszta rozbiegła się po parku.
Tymczasem na szarej powierzchni rzeki pojawi się jakiś niezwykły przedmiot. Powoli wynurzył się z wody i przybił do brzegu w miejscu, osłoniętym przed wzrokiem ciekawych długimi warkoczami nadbrzeżnej wierzby. Przedmiot ten przypominał olbrzymiego rekina. Jakież zdumienie ogarnęłoby przygodnego widza, gdyby ujrzał, że w ciele rekina ukazał się nagle otwór, z którego wysunęła się głowa ludzka, która rozejrzała się dokoła:
— Tak jest, jak przypuszczałem, Brand — ozwał się dźwięczny głos. — Ani śladu żywej duszy... Jedynymi żywymi istotami są pasące się spokojnie krowy, które chyba nie zdradzą naszej obecności. Jestem szczęśliwy, że nam się udało. A muszę przyznać, że tam przy śluzie przeżyłem parę chwil niepokoju. Niewiele brakowało, a ów nieszczęsny młody człowiek, który wpadł do rzeki, zauważyłby, co się święci. Zrozumiałby dlaczego łódka pięknej panienki doznała nagłego wstrząsu!
Mówiący te słowa mężczyzna szybko wdrapał się na dach łodzi a stamtąd na brzeg.
W ręce trzymał elegancką walizkę, podobną do tych, jakie mieli młodzi panowie, zaproszeni na zamek.
Lekkie palto przewiesił sobie przez ramię.
Mężczyzną tym był John Raffles, Tajemniczy Nieznajomy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.