Strona:PL Lord Lister -88- Tajny dokument.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

suche ubranie. Wciągnął je zamiast swego, które przemoczone było do nitki. Po chwili ukazał się na pokładzie w stroju marynarza w grubym swetrze, na którym widniała nazwa łodzi.
Daisy usiłowała w dalszym ciągu przekonać nowego towarzysza podróży o swym niezwykłym odkryciu, lecz napotkawszy na jego ironiczne spojrzenie. umilkła skonfundowana.
Gdy wesoła gromada przepłynęła przez śluzę, strażnik miał możność przekonania się raz jeszcze, że obawy młodej panienki musiały być płonne. Choć zbadał starannie całe dno nigdzie nie spostrzegł nic podejrzanego. Zdziwił się tylko, że dno w tym miejscu było dziwnie zorane. Miał wrażenie, jak gdyby jakaś potężna morska ryba ukryła się w mule i zmąciła wodę. Ponieważ w Tamizie największymi rybami są szczupaki, wzruszył tylko ramionami i pomyślał, że mu się coś przywidziało...

Zamek lady Wolwerton leży na prawym brzegu Tamizy tuż za Richmondem, miejscem koronacji całego szeregu królów angielskich...
Zamek, a właściwie jego najstarsza część, pochodzi z siedemnastego wieku. W osiemnastym wieku został on rozbudowany, przy czym nowe skrzydło połączono ze starym krytym krużgankiem. Cały ten potężny kompleks budynków leży na dość wysokim wzgórzu. Z okien wież, wznoszących się dumnie na czterech rogach zamku roztacza się wspaniały widok na okolicę.
Obecna pani zamku, lady Wolwerton, prowadziła huczny i wesoły tryb życia. Była to jeszcze piękna kobieta mimo swych pięćdziesięciu pięciu lat. o wyniosłej postawie, srebrzystych włosach i czarnych ognistych oczach. Oczy te, uderzająco żywe jak na kobietę w tym wieku, świadczyły aż nadto wymownie o jej południowym pochodzeniu. W rzeczy samej, matka lady Wolwerton była Hiszpanką córką hiszpańskiego granda.
Lady Wolwerton spędzała na swym zamku tylko kilka miesięcy w roku i wówczas stare mury rozbrzmiewały gwarem młodych głosów, śmiechem i wesołością. Zjeżdżało się z Londynu i z całej Anglii huk młodzieży, towarzyszy dwudziestotrzyletniego syna pani zamku i jej osiemnastoletniej córki.
O bogactwach lady Wolwerton opowiadano sobie w Londynie cuda. Należały do niej olbrzymie połacie ziemi w okolicach Richmondu, prócz tego była ona właścicielką wielkiej ilości akcyj kopalń węglowych, towarzystw kolei żelaznych oraz okrętowych.
W czasie w którym rozpoczyna się nasze opowiadanie, miał się odbyć na zamku, zwanym Richmond Castle wspaniały bal ogrodowy.
Oprócz czternastu zaproszonych uprzednio osób zjechało się około dwustu gości. Tańce rozpocząć się miały już od południa, a przy pięknej pogodzie wieczorna zabawa odbyć się miała na świeżym powietrzu. Lady Wolwerton obmyśliła dla gości swych rozmaite niespodzianki, jak tańce ludowe, komedyjkę odegraną przez dzieci oraz wspaniałe ognie sztuczne na wybrzeżu Tamizy.
Większość gości obrała sobie rzekę, jako środek lokomocji. Od przystani do pałacu było jeszcze kilkanaście minut drogi. Nad rzeką wznosiły się wały, wzniesione jeszcze w dziewiętnastym wieku, a służące do ochrony parku i pałacu przed zalewem.
Ze śmiechem i gwarem, młodzież rozsypała się po wybrzeżu. Prawie wszyscy mieli ze sobą niewielkie walizeczki, zawierające najniezbędniejsze przedmioty. Panowie nie zapomnieli o smokingach, panie o barwnych, balowych toaletach.
Lady Wolwerton przyjmowała swych gości z miłym uśmiechem, mając dla każdego kilka ciepłych słów. Pomagali jej w tym syn i córka oraz siostra jej, miss Livingstone.
Tym, którzy mieli pozostać na zamku, służba wskazała pokoje. Reszta rozbiegła się po parku.
Tymczasem na szarej powierzchni rzeki pojawi się jakiś niezwykły przedmiot. Powoli wynurzył się z wody i przybił do brzegu w miejscu, osłoniętym przed wzrokiem ciekawych długimi warkoczami nadbrzeżnej wierzby. Przedmiot ten przypominał olbrzymiego rekina. Jakież zdumienie ogarnęłoby przygodnego widza, gdyby ujrzał, że w ciele rekina ukazał się nagle otwór, z którego wysunęła się głowa ludzka, która rozejrzała się dokoła:
— Tak jest, jak przypuszczałem, Brand — ozwał się dźwięczny głos. — Ani śladu żywej duszy... Jedynymi żywymi istotami są pasące się spokojnie krowy, które chyba nie zdradzą naszej obecności. Jestem szczęśliwy, że nam się udało. A muszę przyznać, że tam przy śluzie przeżyłem parę chwil niepokoju. Niewiele brakowało, a ów nieszczęsny młody człowiek, który wpadł do rzeki, zauważyłby, co się święci. Zrozumiałby dlaczego łódka pięknej panienki doznała nagłego wstrząsu!
Mówiący te słowa mężczyzna szybko wdrapał się na dach łodzi a stamtąd na brzeg.
W ręce trzymał elegancką walizkę, podobną do tych, jakie mieli młodzi panowie, zaproszeni na zamek.
Lekkie palto przewiesił sobie przez ramię.
Mężczyzną tym był John Raffles, Tajemniczy Nieznajomy.

Przygotowania

Od przystani biegła wąska ścieżka, wysadzana wierzbami, która skręcała po kilkudziesięciu metrach w stronę miasteczka. W oddali rysowały się chałupy chłopskie i domy.
Raffles rozejrzał się dokoła, pilnie zwracając uwagę na każdy szczegół. Z otworu łodzi wyjrzała z kolei głowa Branda.
— Chciałbym wiedzieć, czy nasza niebezpieczna podróż łodzią podwodną po płytkiej rzece została nareszcie zakończona? Ciekaw jestem po co to wszystko?
— Aby zdobyć klejnoty, za cenę których można będzie otrzeć łzy tysiącom nieszczęśliwych — odparł Raffles.
— Opamiętaj się, człowieku! Porzuć ten niebezpieczny zamiar... Przecież w wielu miejscach poziom wody wynosi zaledwie dwa metry. Przypomnij sobie sytuację, gdy sterem naszego „Delfina“ omal nie wywróciliśmy kajaka.
— Skądże ten pesymizm, Brand — uśmiechnął się Raffles.
— Nikt nie spodziewa się, że na wodach Tamizy może natknąć się na łódź podwodną. Dzięki naszemu „Delfinowi“ będę mógł opuścić gościnnny dom lady Wolwerton szybciej, niż przy użyciu innego środka lokomocji.
Brand wzruszył ramionami. Wysunął się bardziej na powierzchnię i rozejrzał się dokoła:
— Uważam, że byłoby słuszniej, gdybyś zajechał od strony szosy... Zrobiłoby to w każdym razie o wiele lepsze wrażenie. W każdej chwili mo-