Tajemnicza kula/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
Kobieta, która uciekła.

Pokój był mało podobny do mieszkania w West-End w Londynie.
Wschodnie tapety, haftowane jedwabie, upiększone oddechami barw, porozrzucane były dookoła — poduszki leżały wszędzie świecąc egzotycznemi deseniami. Koło szerokiego fotela stał złoty hookah, mieszając bladoniebieski dym z perfumowanym dymem papierosa, jaki paliła dziewczyna, siedząc wśród poduszek, trzymając nogi na rzeźbionym stołeczku.
W wysokim, smukłym trójnogu z bronzu paliły się zioła odurzające, a jedyne oświetlenie szło z groteskowo rzeźbionej w bronzie latarni, zawieszonej na łańcuchach, której bladozielone światło rozpościerało się prószyście lśniąc na czarnej głowie człowieka, siedzącego koło hookah. Jego zachodnie ubranie okryte było haftowaną suknią, a dla dziewczyny, której sny o Wschodzie zrealizowały się w niesamowitych efektach dokoła, z tem światłem i wonią tego dymu i ziół, był on postacią jak z fantastycznej powieści. Jego niedoskonały angielski język dodawał mu tylko uroku.
— Ale ty wiesz już coś o Kairze — rzekł.
— Nie — troszeczkę tylko z tego, co opowiadał mi Jimmy. Opowiadał mi zajmujące rzeczy.
— Teraz nie są już zajmujące? — zapytał Louba.
Skrzywiła się.,
— Wnet stał się rozmowniejszy w kwestji zbrodni i pracy policji, aniżeli o samem Kairo i Bagdadzie. Nie mówmy o nim. Gdy jestem tu, chcę zapomnieć, że jestem w Anglji. Chcę zapomnieć o tej monotonji miejsc, o szarości ludzi — i żyć w pięknym śnie.
— To bardzo ładnie, że mówisz, że stwarzam ci piękne sny. Teraz nie żałujesz już naszych spotkań?. nie martwisz się już temi drobnemi niekonwencjonalnościami, jakie zawierają?
— Wszystko mi jedno, gdy mogę choć na godzinę wymknąć się do nowego, cudownego świata!
— Ale to szkoda, że musisz się do niego wymykać — zauważył. — Czy nie było piękniej, gdybyś tu wciąż żyć mogła? Gdyby ten Wschód nie był zaczarowany w kilku wschodnich dywanach i rzeźbach w tych czterech murach — gdybyś stanęła w samem jego tajemniczem sercu, weszła do duszy tajemnicy wieków!
— O, nie mów! wzbudzasz we mnie taką zazdrość i tak mnie unieszczęśliwiasz! Bo ja tego nigdy nie zobaczę! A chcę zrobić więcej, niż coś, na tym świecie!
— Dlaczego nie, Kate? To tylko wina tego, czego nie możesz się pozbyć — kajdany nudnego społeczeństwa, którego nie lubisz, a które cię powstrzymuje! Gdyby tylko —
— Kto to? — przerwała. Usta otwarła w przerażeniu. Odsunęła papieros, jakby chciała odrzucić go..
Odwrócił głowę na dźwięk dzwonka.
— Nie oczekuję nikogo. Załatwi to już Miller.
Jednak Miller otworzył drzwi dwu gościom, których nie odważył się odprawić na własną odpowiedzialność. Poprosił, by poczekali i zapisał ich nazwiska. r
— Kto to taki? — zawołał Louba, gdy Miller zapukał do drzwi, zamkniętych na klucz.
Dziewczyna zerwała się przerażona, gdy usłyszała nazwiska:
— Ojciec! O, wypuść mnie stąd! którędy?
Porwała swój płaszcz i kapelusz, ubierając się w drżącym pośpiechu.
— Nie możesz pójść teraz schodami dla służby. Pozostaje okno. Może lepiej nie będę się z nimi widział — rzekł Louba.
— Musisz! Inaczej mógłby podejrzewać. W jaki sposób mogę się wydostać przez okno?
— Przez wyjście na wypadek pożaru. Spuszczę drabinę. Ale gdy dostaniesz się na dół, zadzwoni alarm. Musisz pobiec dokoła domu szybko, zanim ktoś cię nie ujrzy. Nie bój się, dojdziesz bezpiecznie.
Wściekle szarpał okno, by otworzyć. Opierało się. Podszedł do drzwi, za któremi czekał Miller.
— Co jest z tem przeklętem oknem? — zapytał.
— Zakrętki na dole, proszę pana...
Louba zaświecił elektrykę i powrócił do okna, które próbowała otworzyć przerażona dziewczyna, łkając prawie, gdy daremnie szukała małych zakrętek.
— On nie może podejrzewać, że to ty — rzekł Louba, gdy rozdzierał sobie palce i klął w myślach, usiłując odkręcić zakrętki. — Lepiej odprawię ich.
— Nie! nie! — dziewczyna przeraziła się. — On widział, jak wtedy rozmawialiśmy — obawiałam się zawsze, że się domyśli! Muszę odejść, choćbyśmy mieli rozbić okno!
Odkręcił wkońcu i okno otwarło się. Bez słowa pożegnania, opanowana tylko chęcią ucieczki od winy, zbiegła przez wyjście w razie ognia, pędząc po ostatnich schodach w przerażonym strachu, gdy zabrzmiał donośny alarm na włamywaczy. Popędziła w mglistą ciemność.
— Wprowadź ich — zawołał Louba do Millera, otwierając drzwi.
Pozbierał szybko trochę poduszek i rzucił przez drzwi do swej sypialni, zatrzaskując drzwi i owijając zraniony palec chusteczką.
— Proszę wybaczyć, że kazałem wam czekać, drodzy przyjaciele — tłumaczył. — Zasnąłem i byłem bardzo daleko w krainie snów. Ale panowie przynosicie mi przyjemne przebudzenie.
Goście jego mieli pewne wątpliwości i mimo wysiłków Louby jasne było, że źle się tu czuli i pragnęli się pożegnać jak najprędzej.
Po krótkim czasie wstali. Odprowadził ich do drzwi, mówiąc z ożywieniem i wyrażając żal, że nie chcą dłużej pozostać.
Ale gdy drzwi zamknęły się za nimi, słodycz jego twarzy zastąpiła chmura gniewu.
— Miller!
— Słucham — rzekł służący, zjawiając się na rozkazujące zawołanie.
— Co to znaczy, że to okno jest tak silnie zamknięte, jakby nigdy nie miało być otwarte. Połamałem sobie paznokcie i zdarłem sobie skórę, próbując je otworzyć. Dlaczego było tak zaśrubowane?
— Zawsze tam były na noc zakrętki, proszę pana. To bezpieczniej z powodu tego wyjścia na wypadek ognia.
— Czy musisz je tak zakręcać, żebym musiał trząść domem, by je otworzyć? — zapytał Louba, widocznie wściekły i nerwowo podniecony poprzedniem hamowaniem się.
— Ja tylko silnie zakręcam, jak zawsze robię, szczególnie w taką mglistą noc. Kiedyś może pan być zadowolony i tych zakrętek — dodał. Ale jeżeli próbował rozchmurzyć swego pana, to mu się to zupełnie nie udało.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zawołał Louba podejrzliwie.
— Nic, proszę pana — odrzekł niewinnie. — Chciałem tylko powiedzieć, że jest to przeszkodą dla włamywaczy — czyż nie?
Louba zaklął niecierpliwie i wrócił do swego pokoju.
Spojrzał na okno — podszedł do niego i wyglądał, aż ujrzał słaby zarys wyjścia w razie ognia. Napewno łatwo byłoby dostać się tędy, gdyby nie sygnał alarmowy połączony z drabiną.
Zasunął starannie story i stanął w środku pokoju, wysysając krew z palca.
Nienawidziło go wielu... Byli ludzie...
— Ba!
W złości wzruszył ramionami.
Któżby się odważył tknąć Loubę!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.