Przejdź do zawartości

Tajemnice stolicy świata/Tom II/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslara
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.
Krwawa ofiara zazdrości.

Nazajutrz wieczorem zamyślony książę stał przy Wysokiem oknie swojego pokoju — w nocy nie spał, w dzień był niespokojny, — coś go dręczyło, ciągle mu się zdawało, że słyszy żałosne wołania, których powodu dociec nie mógł. Ale Waldemar od niejakiego czasu niedowierzał swojemu szambelanowi.
Gdy słuchając poszeptów pana Schlewego zaniedbał i opuścił Małgorzatę, aby w zmysłowym szale upaść przed hrabiną Ponińską, doświadczał wzruszeń podsycanych przez szambelana, na których pokonanie w stanówczéj chwili wytężał całe swoje wewnętrzne siły — czuł że w skutek tak nieposkromionéj żądzy rozkoszy zniszczy swoje ciało, a w marzeniach widywał cichy i łagodny obraz bolejącéj dziewicy, która sama tylko prawdziwie go kochała! Gdy więc ukazał mu się ten obraz, znikł wpływ barona — a gdy ten coraz bardziéj teraz aniżeli dawniéj spuszczał oczy, modlił się i spowiadał, gdy w stosunku z hrabiną, a teraz ksienią, przybrał tak uderzająco pobożną postawę, że ta stanowiła uderzający kontrast z dotychczasowemi skłonnościami Schlewego i ze zmysłową bujnością dotąd ułudnym przepychem otoczonéj Leony, książę zaczął niedowierzać prawdzie téj pozornéj zmiany.
U znakomitych panów i pań jednak przejście odgrzesznéj rozkoszy do żarliwéj pokuty nie było rzadkością, skoro nadszedł czas, w którym wiek przypominał, że umrzeć potrzeba! Uspokojenie, usunięcie przeszłości następowało łatwo, jeżeli na starość żarliwie oddawano się pobożności!
Lecz książę trzymał się z dala od tego kierunku, pomimo iż widział, że na dworze ten coraz mocniéj się ustala — zamknął się i o ile możności unikał towarzystwa szambelana.
Widzieliśmy, słuchając z ksienią, że wszystkiego dociekający baron miał słuszność, utrzymując, że książę bardziéj niż kiedykolwiek kocha dziewczynę z ludu, którą kiedyś poświęcił swojéj przyjemności, a potém odtrącił. Waldemar nietylko żałował, że wówczas tak haniebnie opuścił Małgorzatę, ale czuł, że właściwą winą tego był von Schlewe, on zaś sam był za słaby i nie zdołał oprzeć się jego wpływowi!
— Byłaś tak czysta i piękna, szeptał książę, patrząc w zimowy pusty park, nad którym już zapadała wieczorna ciemność. Kochałaś mnie z całym zapałem niewinnéj twojéj duszy! Widzę cię jeszcze, jak mnie każdego dnia z niewinnością i radością wyglądałaś, jak ujrzawszy chmurę kurzu, śpieszyłaś przyjąć mnie u kraty, — jak wtedy błyszczały twoje ukochane niebieskie oczy, jak prawdziwą radością przejęta, wyciągałaś ku mnie drobne, delikatne ręce! Ufałem słowom jego Schlewego, dałem się uwieść, uwierzyłem, że ty równie jak każda inna, nie miałaś dla mnie prawdziwéj, wiernéj miłości, bo mnie przekonał, że poufale rozmawiałaś z młodym robotnikiem, — ale teraz czuję, że mimo to wszystko mnie tylko jednego kochałaś — teraz czuję, że niesprawiedliwie zwątpiłem o tobie, boś rozmawiała z tym, który dawniéj podawał ci przyjacielską rękę, i któremu jako ogrodnikowi powierzyć chciałaś dozór małego parku! Twoje drogie, dobre serce chciało i jego widzieć wolnym od trosk — była to wzniosła, święta dobroć, któréj szambelan nie pojmuje, nie zna — i któréj ja także pojąć nie byłem zdolene!
Książę założył ręce na piersi — dręczony wyrzutami wymawiając cicho te słowa spojrzał w noc — w koło niego panowała cisza — chętnie tak sam pozostawał zajęty wspomnieniami.
Z radością byłby poświęcił skarby, aby wynagrodzić krzywdę wyrządzoną swojéj miłości — ale już było za późno — za późno, bo nieszczęśliwa istota z jego winy popadła w nędzę!
Wtém posłyszał znowu narzekające krzyki — zdawało się, że tylko na nie czekał, bo na krześle obok niego leżał płaszcz, czapka i szpada — szybko ubrał się w nie — szybko okrył się, i niepostrzeżony, bocznemi drzwiami Wyszedł z salonu, aby bez niczyjego towarzystwa dociec przyczyny tak przejmującego wołania.
Nikt się nie domyślał, że książę zeszedł do parku — szambelan von Schlewe, ubezpieczony, siedział w swoich pokojach.
Gdy Waldemar dostał się do alei parku, przypomniał sobie, że nie ma kluczów, i że nie może dostać się do żadnego domku ogrodowego ani pawilonu — lecz pomyślał, że łatwo je dostanie, skoro pierwéj znajdzie prawdziwy ślad przeraźliwych krzyków, które teraz nie przestawały trapić go i sen mu zakłócać.
Gdy zaszedł tak daleko pomiędzy drzewa, że go z okien zamku nikt dojrzeć nie mógł, stanął i słuchał — uśmiechnął się na myśl, że przed podwładnymi ukrywać się musi! Za jaką bądź cenę zapragnął przekonać się, co się dzieje w jego otoczeniu.
Poczekawszy kilka minut, książę znowu usłyszał biadające wołania — i teraz poznał wyraźnie, iż je wydaje jakaś udręczona dusza ludzka — a i o kierunku, z którego pochodziły, już teraz nie wątpił: od sadzawki to i z wieży brzmiały żałośne tony, od wieży, którą wczorajszéj nocy nadaremnie zwiedzał. To wydało mu się dziwném, lecz nie wstrzymało od udania się w tamtą stronę.
Szybko przeciskał się przez gęstwinę i wkrótce dostał się do staréj, zapadłéj wieży, — badawczo spojrzał ku niéj — ciemność nocy tajemniczo ją pokrywała.
Wtém nadsłuchującemu zdało się, że przy kracie za wieżą słyszy skradające się kroki i oddech — zadrżał mimowolnie, chociaż nie obawiał się upiorów i nie był zabobonny.
Ale ciemna noc, ciemna stara wieża i dźwięk przeraźliwych wołań, w téj chwili i na jego duszę wywierały niepokonany, pełny zgrozy wpływ.
Wydobył szpadę i zbliżył się od strony muru do kraty — dostrzegł teraz, że za wieżą znajduje się droga i jednocześnie zauważył ludzką postać, przesuwającą się po nad brzegiem sadzawki — zatrzymał się pod cieniem muru, patrząc co nastąpi, ale z kryjówki swojéj nie mógł dostrzedz okienka wieży, w którém ukazała się postać uwięzionéj.
Małgorzata widziała, że podobnie jak zeszłéj nocy, ukazała się jéj nad brzegiem sadzawki jakaś postać, — powzięła nadzieję, że ktoś nakoniec w pomoc jéj przychodzi — z jéj udręczonego łona wyrwał się trwożliwy krzyk, zdradzający jéj obecność.
Książę nie wątpił dłużéj, że pomimo jego poszukiwań kogoś w wieży ukrywano, ale czekał, uważnie patrząc ku sadzawce, co się stanie.
Wtém poznał ostrożnie posuwającego się człowieka, który wyglądał na robotnika. Ten wkrótce zatrzymał się i patrzał w górę wieży, potém znowu przybliżył się po cichu, aż nakoniec doszedł do kraty, którą przebył chwytając się mocno zwieszonych gałęzi drzew otaczających.
— Kto ty jesteś tam na górze? stłumionym głosem zawołał ten człowiek — czyś ty na prawdę upiór czy też ludzka istota? To mnie niepokoi — szukam biednéj prześladowanéj, a teraz kiedy przechodząc tędy, słyszałem kilka razy twoje wołania o pomoc, muszę wiedzieć, kto jesteś!
Wyrobnik nadsłuchując spojrzał w małe, zakratowane okno.
— Wybaw mnie, odpowiedziano — wyzwól z więzienia, ale nie chodź do zamku, tam mieszkają moi nieprzyjaciele i moi strażnicy. Musisz wyłamać drzwi, które się tu na dole przy kracie znajdują!
— Małgorzato! zawołał naówczas wyrobnik, — tyżeś to nieszczęśliwa Małgorzato, którą prześladowała i groziła mniszka? Odpowiedz mi, ja jestem Walter, który cię prawie od dwóch lat z boleścią szukam!
— Walter? radośnie odpowiedział głos z wieży — dzięki Ci Najświętsza Panno — to ty! O, ty mnie wyratujesz, wybawisz! ty byłeś zawsze najwierniejszym przyjacielem biednéj Małgorzaty — ja tu oszaleję w tém więzieniu, jeżeli ktokolwiek wkrótce nie uwolni!
Książę z coraz gwałtowniejszém biciem serca słuchał rozmowy, ktôréj był ukrytym świadkiem.
Przejęło go nieopisane uczucie.
Więc to co słyszał nie było snem? Czyliż to podobna, aby tu więziono Małgorzatę, która kiedyś do niego należała i któréj miłością wzgardził?
Gdzie się znajdowało jéj więzienie, kiedy mniemał, że zwiedził wszystkie przestrzenie wieży, i kto był ten co ją tu więził? Słyszał o mniszce, i że strażnicy mieszkali w zamku — zacisnął dłonie, chciał jeżeli sprawdzą się te słowa, wytoczyć surowe śledztwo.
Czy wyrobnik, który teraz od kraty wystąpił na wązkie przejście przy wieży, był to ów młody ogrodnik, którego Małgorzata już dawniéj swoim jedynym przyjacielem nazywała? W takim razie posiadał on wierną, pełną poświęcenia duszę, bo i dzisiaj narażał się na wszystko, aby dopomódz biednéj.
W sercu księcia powstał zamęt uczuć — radość, oczekiwanie, gniew wszystko w nim walczyło, gdy Walter zbliżył się do silnych drzwi, aby używszy całéj swojéj siły otworzyć je i uwolnić Małgorzatę, któréj słowa zachęciły go i nadludzkiéj dodały mu mocy!
Ale gdy potężne drzwi oparły się wszystkim wysileniem wyrobnika, uznał książę, iż nadeszła chwila, w ktéréj może wystąpić, ofiarując swoją pomoc — a prócz tego dręczyła go niecierpliwość i oczekiwanie.
Przerażony Walter odskoczył, gdy się zbliżyły skrzypiące kroki księcia, i gdy postrzegł otuloną płaszczem jego wojskową postać — Małgorzata musiała także głos jego posłyszeć, bo przyłożywszy stęsknioną do swobody i pełną oczekiwania bladą twarz tuż do kraty okna, w największéj trwodze krzyknęła:
— Uciekaj — uciekaj! to ten okrutnik!
Chociaż Walter spostrzegł błyszczącą szpadę, którą książę zapomniał schować do pochwy, jednak stał bez obawy, — nie chciał teraz tak łatwo dać sobie wydrzeć znalezionéj!
— Otwórzcie te drzwi, zawołał na księcia, albo przez wszystkich świętych, nie ujdziecie mi! Otwórzcie drzwi i wypuśćcie dziewczynę, tam na górze jęczącą, bo pójdę po nocy do zamku i będę tam błagał pomocy przeciw takiéj samowolności i zbrodni!
— Razem otworzymy te drzwi, mój przyjacielu, bo jak ciebie tak i mnie przywołał ten narzekający głos biednéj, którą tu na górze haniebnie uwięziono! powiedział książę zbliżając się do Waltera, który mu wcale nie ufał.
— Któż więc jesteście? powoli i wahając się spytał.
— Zostawcie to na późniéj — ta nieszczęśliwa ani sekundy dłużéj niepowinna jęczeć w więzieniu!
— Drzwi tak są mocne i bezpieczne, iż się wyłamać nie dają.
— Śpieszcie do zamku i zanieście baronowi von Schlewe rozkaz, aby tu natychmiast przybył z kluczami!
— Baronowi rozkaz? powtórzył Walter — ja jestem wyrobnik — baron nie usłucha takiego rozkazu!
— Więc weźcie moją szpadę na dowód i oświadczcie baronowi: że książę Waldemar rozkazuje mu przez was, aby się tu natychmiast stawił!
Małgorzata gorączkowo wzruszona słuchała prowadzonéj na dole rozmowy — nie wierzyła zmysłom swoim, gdy poznała głos tego, którego miała za Schlewego — ale gdy uniesiony gniewem wymienił nazwisko barona — gdy usłyszała, że pośpieszył bronić jéj i ratować, przejęła ją błoga myśl, bo kochała jeszcze księcia z całym zapałem serca — załamała ręce — twarz jéj wypogodziła się — teraz musi się wszystko zmienić, teraz będzie ocalona!
Ale ta rozkoszna niespodzianka była tak wielka, tak silna dla jéj duszy ugiętéj brzemieniem troski i nieszczęścia, że tonąc we łzach błogości, padła na ubogie łoże celi, bo za słabą była, aby przetrwać tę godzinę.
Książę niespokojnie przechadzający się tam i napowrót przededrzwiami wieży, gdy Walter szybko odszedł, nie śmiał odezwać się do niéj na górę — gniotła go wina, zdawało mu się, że biedna dziewczyna wszystko to z jego przyczyny wycierpiała, i że nakoniec powinien ją ratować!
Chociaż nie wiedział nic o tém więzieniu, powiedział sobie jednak Waldemar, że jakkolwiek nie było to bezpośrednią jego winą, zawinił jednak, że dozwolił dawniéj zaufanemu swojemu szambelanowi von Schlewe zrobić go wspólnikiem tak haniebnego czynu, i postanowił dotkliwie go za to ukarać!
— Czekaj, biedna dziewico, zawołał do małego, zakratowanego okna na górę: zbliża się twoje wybawienie. Skończą się dla ciebie ciężkie godziny męczarni, a ja cię pomszczę na nędznikach, którzy względem ciebie dopuszczali się niepojętych, haniebnych niegodziwości!
Nie słychać było żadnéj odpowiedzi, żadnego głosu — ale za to od strony zamku dały się słyszeć głosy.
Widocznie w drodze stawiano Walterowi przeszkody, ale szpada księcia byłaby mu prędko utorowała drogę.
Waldemar w najwyższém oczekiwaniu i trzęsąc się z gniewu spojrzał ku przejściu, którém powinien był nadejść szambelan — czas mu się dłużył — rozdrażniała go coraz bardziéj każda minuta.
Już zamierzał sam przywołać służbę, i wysadzić drzwi, wtém kroki zbliżyły się.
Był to śpiesznie wracający Walter.
— Gdzie szambelan? porywczo spytał książę.
— Idzie za mną — rzecz zdaje mu się niepodobną do wiary!
— Ja sprawię, że ten obłudnik łatwiéj ją pojmie! zawołał książę ze wściekłością, odebrał wyrobnikowi szpadę i wpadł w aleę parku.
Baron otulony płaszczem, widząc, że na nic się nie przyda tajenie i zaprzeczanie, szedł tak powoli i z namysłem ku zapalczywemu księciu, jakby zupełnie już odzyskał przytomność i spokojność.
— Czy panu nie oświadczono mojego rozkazu? gniewnie zawołał książę. Natychmiast skończyć mi to oszukaństwo, tę haniebną igraszkę, ktôréj się pan ośmieliłeś dokonać tu w moim parku!.
Zbladły szambelan ugryzł się w usta i o krok cofnął, nie spodziewał się zgoła, że książę przyjmie go tak z góry.
— Królewska wysokości! — wyjąkał.
— Klucz, a potém precz mi z oczu! — oto mój rozkaz. Śmiałeś pan obłudną miną oszukiwać mnie, prowadziłeś mnie w niewłaściwe miejsca, a tylko przypadkowi zawdzięczam, że nakoniec dociekłem niegodziwości dokonywanych w najbliższych mi okolicach!
— Królewska wysokość jesteś wzruszony.
— Nie drażnij mnie dłużéj, mości Schlewe, inaczéj mogę się zapomnieć! Cóż mi możesz odpowiedzieć?
— Że wszystko to robiłem tylko w interesie mojego rozkazodawcy, rzekł szambelan pokornie kłaniając się; że jeżeli dopuściłem się nieprawości, to winą tego jest tylko moja gorliwa służba!
— A więc to przez gorliwość w służbie biedną, bezbronną, niewinną dziewicę, nieszczęśliwą, wtrąciłeś do tak okropnego więzienia?
— Aby waszą królewską wysokość uchronić od natręctwa szalonéj i aby ją zabezpieczyć od jeszcze głębszego zabrnięcia w niemoralności!
— Ej, ej, odkądże to pan zostałeś tak surowym stróżem obyczajności, panie von Schlewe? Dosyć tego — otwórz pan drzwi wieży, które zeszłéj nocy tak zgrabnie ukryć przedemną umiałeś!
Schlewe zaledwie zdołał powstrzymać dłużéj swą żółć szkaradną — widział, że odtąd ma nazawsze w księciu nieprzyjaciela, który mu prędko da uczuć swoją rękę, który owszem może przyczynić się do jego upadku, jeżeli go sam uprzedzić nie zdoła.
Sprzymierzeniec Leony wiedział, że ta, którą więził, będzie wywierała potężny wpływ na księcia, że wszystko mu wyzna; chodziło więc o to, aby uprzedzić następstwa téj nocy.
Baron czuł, że musi prowadzić otwartą, walkę z księciem, — walkę, w któréj spodziewał się być zwycięzcą.
— Królewska wysokość rozkazujesz — a ja z ciężkiém sercem jestem posłuszny, rzekł zbliżając klucz do zamka we drzwiach — bo rozkaz ten sprowadzi za sobą tylko fatalne następstwa — otwieram puszkę Pandory!
Książę nic nie mówiąc z pogardą wskazał drzwi.
Klucz obrócił się i drzwi pod naciskiem otworzyły się — Małgorzata stała na stopniach schodów podobna do cienia.
Walter oburącz twarz zakrył — ale książę własną ręką wsparł drżącą z wycieńczenia i wzruszenia.
— Patrz niegodziwcze na twoje dzieło! zawołał Waldemar, a oczy mu łzami zaszły na widok niegdyś tak pięknéj, a teraz tak bladéj, ukorzonéj dziewicy.
— Matko Bożka, bojaźliwie zawołała Małgorzata, czepiając się księcia, skoro ujrzała szambelana, w którego błyszczących siwych oczach wybijała się nienawiść i wściekłość, słowami księcia coraz bardziéj drażniona — brońcie mnie tylko od tego okrutnika, który mnie od lat kilku nieustannie prześladuje i morduje — tylko od niego brońcie mnie — to mój wróg śmiertelny!
— Nie obawiaj się, biedna, kochana dziewico, uspakajał ją łagodnie książę: nic on ci nie zaszkodzi! Tymczasem zaprowadzę cię do mojego zamku, abyś się uspokoiła i wzmocniła, bo ci to bardzo potrzebne.
Małgorzata spostrzegła teraz i Waltera, który tak długo stał na uboczu — jego bolejąca, żalem przejęta twarz rozjaśniła się tém przyjazném powitaniem, podała mu ręce.
— Ty wierne serce, rzekła w pośród łez, ty prawdziwy przyjacielu biednéj Małgorzaty, nie spocząłeś prędzéj, aż nakoniec ślad mój znalazłeś — o Walterze! tyś najlepszy, najszlachetniejszy, najbezinteresowniejszy człowiek na ziemi!
— Towarzyszcie nam, powiedział książę do wyrobnika, wesprzéjcie biedną z drugiéj strony waszém ramieniem, abyśmy ją, mogli zaprowadzić do zamku. O Boże mój, jakież to nieszczęście ci ludzie wywołać byli w stanie!
Nie obdarzył szambelana żadném spojrzeniem, ten więc tak szczególnéj gruppie przyglądał się z miną, w któréj odbijała się cała szatańska brzydota jego duszy — uśmiechał się tak groźnie szyderczo, jakby miał powiedzieć:
— Idźcie — mam ja was jednak wszystkich w ręku!
Małgorzata, widziała przy sobie tych, którzy jéj byli najmilsi — księcia, którego jeszcze i dzisiaj uwielbiała najszczerszą miłością, do którego należała, czy była z dala czy blizko — i Waltera, tego wiernego przyjaciela, który zawsze był na miejscu, a w nędzy i cierpieniach zawsze ją wspomagał!
Małgorzata, któréj rozpuszczone włosy spadały na suknię, chciwie wciągała w siebie owiewające świeże nocne powietrze. Oczy jéj niby jakaś mgła osłaniała, a osłabione ręce drżały.
— On pójdzie za nami, trwożliwie poszepnęła — on i mniszka! Spieszmy się — oni mnie ścigają.
— Przy mnie jesteś od nich bezpieczną! uspakajająco rzekł książę.
Ale oczy Małgorzaty coraz niespokojniéj spoglądały, ponuro oglądała się na wszystkie strony wymawiając słowa bez związku i mówiła to o chatce w zwierzyńcu, to o cyrku, a potém znowu o kolebce podrzutków.
Walter z żalem spozierał to na Małgorzatę to znowu pytająco na księcia, który teraz wykrzyknął, bo nie mógł pojąć okropności, jaką widział przed sobą — miałżeby szambelan mieć słuszność? czyżby nad nieszczęśliwą zawisł duch ciemności?
Myśl to była za okropna!
Przybyli do zamku.
Książę spodziewał się, że spoczynek i troskliwość dobroczynnie wpłyną na Małgorzatę, a słowa bez związku i trwożliwe spojrzenia przypisywał chwilowemu wzruszeniu.
Rozkazał przygotować dla dziewicy jedno skrzydło swojego zamku, sprowadzić lekarzy i służbę, i temu, którego Małgorzata nazwała swoim najwierniejszym przyjacielem, dozwolił pozostać w przedpokoju owego skrzydła, aby na wszelki przypadek był na jéj zawołanie.
Poczém zaraz własnoręcznie napisał do ministra królewskiego dworu, tudzież do nadwornego marszałka, zawiadamiając ich, że szambelana von Schlewe od służby swojéj uwalnia, i że należy go oddalić, bo inaczéj oddać go musi pod sąd! Listy te oddał swojemu adjutantowi z rozkazem, aby szambelan jak najraniéj sam je podług adresów, podoręczał.
Schlewe uczynił temu zadosyć — ale listy odniosły inny skutek niż się książę spodziewał.
Gdy Małgorzata, po udzieleniu jéj pomocy nazajutrz już wzmocniona, dziękując Niebu za ocalenie, była na drodze wyzdrowienia, a Walter rozmyślał nad następstwami wypadków zeszłéj nocy, przybył adjutant królewski i powołał księcia do zamku w stolicy.
Waldemar nim ekwipażem swoim do zamku pośpieszył, przybył do Małgorzaty jakby mu było trudno opuścić ocaloną — zastał ją przejętą wdzięcznością i nadzieją, musiał stać i niemo wpatrywał się w nią, bo była znowu ową skromną, piękną dziewczyną, ktôréj obraz go ścigał, jakby ją skutki cierpień wcale nie zmieniły!
Dla czego powiedział jéj: bądź zdrowa? Dla czego powrócił, gdy już próg przestąpił i jeszcze raz spojrzał na nią?
A Małgorzata? Któż zdoła opisać, co działo się w sercu téj dziewicy, która tyle wycierpiała, gdy się z nagła ujrzała przeprowadzoną z więzienia tu, gdzie przebywał i ukazał się jéj ten, do którego należała jéj pierwsza i jedyna miłość!
Waldemar jeszcze raz przystąpił do niéj — ujął jéj rękę — nie mógł wyjechać z zamku, bez wyznania jéj w téj błogiéj chwili w kilku słowach, że ją całém sercem kocha, i że dotrzyma tego co jéj owéj nocy w willi poprzysiągł.
Broniła mu tego — nie chciała słyszeć żadnych nowych przysiąg, w téj szczęśliwéj godzinie żadnego nie żądała wynagrodzenia.
Waldemar ucałował jéj rękę i otrzymał przebaczenie za wszystko złe jéj wyrządzone — nie mógł prędzéj odjechać, chociaż czekała go tylko przejażdżka do zamku królewskiego, musiał przedewszystkiém zawrzeć pokój z biedną Małgorzatą, która dla niego tyle wycierpiała, a co większa — pragnął wszystko wynagrodzić, wszystko uczynić dla naprawienia przeszłości, a Małgorzata musiała uledz jego prośbom i przyrzec mu, że po powrocie od króla opowie mu wszystko co wycierpiała, co zniosła!
Jest miłość, tak gorąca i wielka, że mimo wszelkich pustoszących ją i rozdzielających burz zawsze się odradza, zawsze ściśléj wzmaga — miłość, która nie rozmyśla i nie pyta co daléj będzie? — która tylko zna samą siebie, a w chwilowém uszczęśliwieniu zapomina o wszystkiém co było i co będzie!
Takiéj miłości doznawali książę i Małgorzata.
Taka to miłość oboje po tyle ruchliwéj przeszłości i przy groźnie zakrytéj przyszłości w téj chwili bozko ożywiała.
Byli sami.
Waldemar padł przed Małgorzatą na kolana — książę leżał w prochu przed biedną dziewczyną z ludu — nie, kochanek klęczał przed kochanką!
Łagodnym ruchem podniosła go — uśmiechała się do niego — a na niebie jéj oczu jaśniał promień nadziei, podobnie do łagodnéj i pociągającej tęczy, po długiéj, ciężko zachmurzonéj niepogodzie.
Książę przytulił ją do siebie — coś zaszeleściło obok portyery prowadzącéj do jednego z przyległych pokojów, kochankowie nic nie widzieli — owiało ich błogie marzenie, i zdało się, że ręka Boga unosi ich nad ziemię, na ktôréj dla nich nie ma połączenia, którego żądała napełniająca ich miłość. Zapomniano o tém co się stało, zapomniano o przyszłości — rozkoszna jedna chwila dla Małgorzaty za lata nieszczęścia, a dla Waldemara za dręczące wyrzuty.
Ekwipaż czekał pod gankiem — książę wyrwał się i przyrzekł wkrótce powrócić.
Małgorzata wyprowadziła ukochanego z pokoju aż na schody, wiodące na dół do portyku — on jeszcze raz ją pożegnał — potém znikł w zakręcie sieni.
W chwili gdy Małgorzata bez towarzystwa zamierzała powrócić do swojego pokoju i wstąpiła już na jego kobierzec, rozdzieliła się portyera, poprzednio nieznacznie przed nią poruszona — Małgorzata cofnęła się przelękła, bo postrzegła stojącą w niéj groźną postać kobiety.
Była to ksieni klasztoru Heiligstein — ktôréj wewnętrzne wzruszenie malowało się na pełnéj nienawiści twarzy — z oczu jéj tryskała dzika zazdrość, a ręka z zapalczywą porywczością czegoś pod szerokiém okryciem szukała.
Niegodziwa przekonawszy się naocznie, że Małgorzata ocalona i z więzienia uwolniona, że ją książę kocha, postanowiła ją zniszczyć.
Była w stanie zamordować znienawidzoną, bo jéj wyrodna dusza widziała, że ta niewinna dziewica jest dla niéj niebezpieczną i że ją od księcia odpędza!
Przekonawszy się za jedném spojrzeniem, że nikogo niema w pobliżu, prócz postępującego za nią ze swojemi błyszczącemi, siwemi oczami szambelana von Schlewe, szybko postąpiła kilka kroków ku cofającéj się Małgorzacie — coś zabłysło w jéj wzniesionej ręce — czy spinka, czy sztylet? Błysnęło jasno przy zimowym promieniu słońca — potém rozległ się krzyk, powolny i bolesny — a na ziemię padła bez ratunku Małgorzata, z któréj piersi sączyły się czerwone krople krwi.
— Umieraj! wyzionęła przekleństwa godna mniszka, a za nią ukazał się czołgający się i kulejący jak Mefistofil, baron Schlewe.
Nikt inny czynu tego nie widział!
Krwawa ofiara najnienaturalniejszéj zazdrości, jaka kiedykolwiek skłonić mogła ludzką duszę do tak okropnego, przerażającego mordu, leżała bez czucia na kobiercu pokoju, z którego okrutnicy wyszli po spełnieniu tak ohydnego czynu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.