Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.
WIĘZIENIE LA FORCE.

Wejdziemy do więzienia zwanego La Force, przeznaczonego dla mężczyzn.
Zewnętrzny widok tej budowli nie jest wcale ponury. Wokoło rozległych dziedzińców ciągną się obszerne zabudowania, podobne do koszar albo do fabryki najstaranniej utrzymanej.
Wchodząc, znajdujemy się w ciemnej sali, przedzielonej żelazną kratą, jedna połowa sali komunikuje się z wnętrzem więzienia, druga z kancelarją, do tej ostatniej połowy wpuszczane są osoby, mające pozwolenie odwiedzenia którego z więźniów. Rozmowę prowadzi się przez kratę.
Wśród więźniów poznajemy Mikołaja Marcjala, rozmawiającego przez kratę ze starym Micou. Mikołaj mógł go wplątać w proces i ściągnąć na niego bardzo ostrą karę, gdyby wyznał, że Micou zwykle u niego kupował za bezcen owoce kradzieży. Dlatego też Micou, na pierwsze wezwanie bandyty, stawił się natychmiast w więzieniu.
— Jakże się macie, ojcze Micou? — zapytał rozbójnik.
— Do twoich usług, mój chłopcze, — odpowiedział Micou z głębokiem westchnieniem. Skoro mi tylko dałeś znać że tu jesteś, wnet zająłem się uskutecznieniem twoich komisów. Przyniosłem ci tytoń, szynkę, chleb, ser i sześć butelek dobrego wina. Spodziewam się, żeś kontent ze mnie?
— I bardzo, ojcze Micou, i bardzo, a jestem pewny, że wkrótce znowu będę miał powód być kontent z ciebie.
— Bodaj mnie djabli wcięli, czy ja mam obowiązek karmić cię łakociami?
— Nie będę milczał, powiem sędziemu. „Wyobraź pan sobie, że stary Micou....“
— Dobrze już, dobrze, — przerwał starzec z obawą i gniewem, — zgoda między nami, przyniosę więcej.
— No tak być powinno, nie zapominajcież zanieść kawy matce mojej i Tykwie do św. Łazarza, dotąd pijały co rano kawę, nie obeszłyby się bez niej.
— Czy mnie chcesz zgubić, hultaju?
— Zaczekaj, ale, ale zapomniałem ci powiedzieć, żebyś mi przyniósł dwie pary ciepłych wełnianych skarpetek, wszak nie chiąłbyś żebym się przeziębił?
— Chciałbym, żebyś zdechł!
— Dziękuję, wcale mi nie spieszno, dobrze mi się tu dzieje, wszyscy mnie szanują, odkąd się dowiedzieli, że ojciec mój poszedł pod gilotynę. Tu nie lubią uczciwych ludzi. Właśnie teraz u nas siedzi jakiś Germain, młody chłopak, nie gada z nami, udaje dumnego. Niechaj się strzeże!
— Germain? jeżeli ten sam, o którym mi mówili, to kulawy grubas ma ząb na niego.
— Ten sam, słyszałem, że na prowincji uciekł od towarzyszów, którym mógł dopomóc w dobrym interesie. Ale... ale... kupże mi nową furażerkę z szkockiego aksamitu, w tej już pokazać się nie mogę.
Micou, zastanowiwszy się, że jest na jego łasce, odrzekł.
— Dam wreszcie furażerkę, ale pamiętaj, nie żądaj niczego więcej, bo nie dostaniesz, niechaj się dzieje co chce. I wyszedł rozgniewany.
W tejże chwili weszła Rigoletta. Dozorca, stary wysłużony żołnierz, powitał ją uprzejmie, bo już ją znał dobrze.
— Pan Germain zdrów. Jednak codzień smutniejszy. Zawsze chodzi sam, z nikim nie mówi, doradź mu też pani, żeby się tak od innych nie odsuwał, znienawidzą go wszyscy. Na dziedzińcach jest dozór, ale o nieszczęście nie trudno.
— O Boże! byłożby życie jego w niebezpieczeństwie? — spytała Rigoletta przerażona.
— Uspokój się pani, mamy go na oku, ale nie szkodziłoby doradzić mu, żeby był trochę więcej towarzyski.
— O panie, jakżeż to ciężko dla poczciwego człowieka spoufalić się z takimi ludźmi!
— Cóż robić? z dwojga złego trzeba wybrać mniejsze. Teraz pójdę, będziecie mogli swobodnie rozmawiać.
Smutnemi zajęta myślami usiadła ma ławce.
Więzień, który stanął u kraty po Mikołaju, był człowiekiem lat średnich, drobny, chudy, z fizjognomją przenikliwą, dowcipną, wesołą i drwiącą.
Nazywał się Fortunat Gobert, znany pod przydomkiem Pique-Vinaigre, z rzemiosła kuglarz, wytrzymał już niegdyś karę ciężkiego więzienia za fałszowane monety, teraz zaś znowu siedział w La Force, za kradzież. Więźniowie powszechnie bardzo lubią opowiadanie historyj, bajek, a nadewszystko takich, gdzie się maluje heroizm, wielkość duszy, gdzie triumfuje uciśniona słabość i cnota. Pique-Vinaigre był mistrzem w opowiadaniu bajek tego rodzaju.
Gdy wszedł za kratę, zbliżyła się ku niemu niewiasta lat 35, blada, ubogo ubrana, zalewająca się łzami. On popatrzył na nią tkliwie, a razem z niecierpliwością.
— Anno, nie bądź dziecinną, — rzekł do niej, — widzieliśmy się 16 lat, jeżeli ciągle będziesz trzymała chustkę na twarzy, nie poznamy się.
— Ach, bracie, nieszczęśliwy bracie. Piętnaście lat wysiedziałeś, a dziś napowrót cię tu znajduję!
— Cóż robić? Gdy mnie wypuścili, szukałem roboty, ale nikt nie chciał mnie przyjąć, umiałem tylko swoje sztuki kuglarskie, a na co mi to w małej mieścinie, którą mi wyznaczyli na miejsce pobytu? Więc musiałem kraść. Złowili mnie ma gorącym uczynku, nie było sposobu zaprzeczać, wszystko wyznałem.
— Ach Boże, mówisz o tem z taką zimną krwią?
— A choćbym mówił z gorącą krwią, cóż zyskam? Adwokat mi powiedział, że mnie poślą na galery na lat 20.
— Ale ty tam umrzesz, ty taki słabowity.
— Nie myślałem o tem, zawsze chciałem zobaczyć morze! Powiedzże mi cóż tam twoje dzieci, twój mąż?
— O! nie wspominaj mi o nim, trzy lata już minęło jak porzucił mnie z dziećmi, zabrał mi wszystko i sprzedał.
— Biedna siostro! jakże wyżywiłaś swoje trzy niebożęta?
— Pracowałam, sąsiadki pilnowały mi dzieci. Nagle mąż powrócił, osiadł u mnie, nie robił nic, upijał się codzień i bił mnie, kiedym się skarżyła.
— O, podła dusza!
— Niedość tego: przyprowadził ze sobą kobietę, którą musiałam znosić w domu. Adwokat powiedział mi, że mąż ma prawo rozporządzać majątkiem żony; mieszkać z nią i nic nie robić.
— Tak, — przerwał Pique-Vinaigre z oburzeniem — u nas we Francji sprawiedliwość zbyt jest droga dla biednych ludzi.
Rigoletta, słuchając rozmowy brata z siostrą, nie straciła ani słowa z opowieści biednej Anny, której nieszczęście obudziło w niej żywe współczucie.
Nowy gość wszedł do sali, zapytał o jednego z więźniów i siadł na ławce między Rigolettą i Anną. Gryzetka, zobaczywszy go, o mało nie krzyknęła ze strachu, poznała w nim bowiem jednego z pachołków, który z polecenia Ferranda przyszedł był uwięzić Morela. Odsunąwszy się od przybysza jak mogła najdalej, Rigoletta oparła głowę o ścianę i zatopiła się w smutnych myślach.
— Słuchaj — mówił znowu Pique-Vinaigre do siostry — czemu nie chowałaś przed mężem zarobionych pieniędzy?
— Chowałam wprawdzie, ale cóż, bił mnie tak długo, aż musiałam mu je oddać.
— O, ty biedna, nieszczęśliwa! lecz nakoniec czy przecie wybawiłaś się od twego hultaja męża?
— Opuścił mnie, gdy sprzedał wszystko: nawet łóżko i kolebki dzieci. Razu jednego powiedział do mnie: Mamy ładną córkę, jakżeśmy głupi, żeby z tego nie skorzystać.
— Aha! rozumiem, sprzedawszy sprzęty, chciał posprzedawać także dzieci.
— Przykro mi, mój Fortunacie, że nie jestem w stanie dać ci cośkolwiek.
— Cóż to, czy myślisz że wziąłbym od ciebie? Przeciwnie: dotąd więźniowie płacili mi po jednym sons od osoby za słuchanie moich powieści: odtąd muszą dawać po dwa, albo się bez nich obejdą; co uzbieram będzie dla ciebie. Mąż jest panem dopóki was prawo nie rozłączy, a ponieważ nie masz pięciuset franków aby się od niego wykupić (tyle potrzeba na przeprowadzenie separacji), więc oddaj mu wszystko, nawet córkę, on ją zabierze i zaprowadzi gdzie zechce.
— Boże mój, Boże! gdzież sprawiedliwość?
— Sprawiedliwość? — zawołał Pique-Vinaigre z głośnym i gorzkim śmiechem, — sprawiedliwość we Francji jest jak mięso, potrawa zbyt droga dla ubogich ludzi. Jeżeli idzie o to, żeby biedaka wsadzić do więzienia albo posłać na galery, taką sprawiedliwość daje się gratis; jeżeli mu łeb utną, to także gratis, zawsze gratis. Ale jeżeli trzeba nieszczęśliwą matkę obronić od rozbójnika męża, co ją bije i obdziera, co jej chce i może wydrzeć córkę, taka sprawiedliwość kosztuje pięćset franków i bez niej, moja Anno, musisz się obejść. Serce się kraje, gdy pomyślę o losie twoim, twoich dzieci, gdy myślę, że ci nie mogę pomóc. Ja niby zawsze się śmieję, ale miewam dwa rodzaje wesołości: wesołość wesołą i smutną. Kiedyś napiszę coś i dla twoich dzieci, to je zabawi.
— Rada jestem, że masz tak szczęśliwy charakter.
— O! za nic w świecie nie chciałbym być podobny do jednego z naszych, co siedzi w jednej sali ze mną. Biedny człowiek, bodaj że dziś wieczorem będzie z nim koniec, zmówili się niewątpliwie na niego.
— Powiedzże mi, za co go tak nienawidzą?
— Zawsze sam chodzi, z nikim nie rozmawia, z nikim nie chce przestawać, stąd wyobrazili sobie, że ich szpieguje. Głupcy! gdyby ich szpiegował, toćby starał się jak najwięcej zawierać znajomości. Ale rzetelna przyczyna jest ta, że wygląda na panicza, a, to ich gniewa. Kapitan naszej sali, zwany Szkieletem, jest na czele całego spisku. A teraz siostro, dosyć gawędy. Bądź mi zdrowa.
Pożegnali się i Pique-Vinaigre wyszedł.
Rigoletta, od czasu jak sługa sądowy usiadł obok niej na ławce, nie słyszała dalszej rozmowy brata z siostrą. Gdy Anna skierowała się do wyjścia, Rigoletta zbliżyła się do niej i rzekła uprzejmie:
— Powiem otwarcie, że siedząc tu i czekając na osobę, którą przyszłam odwiedzić, słyszałam, jak pani opowiadałaś bratu swoje nieszczęścia, pomyślałam sobie: biedni ludzie powinni jedni drugim pomagać. Postaram się dopomóc pani i jej biednym dzieciom. Daj mi swój adres, abym wiedziała gdzie panią znaleźć.
— Spojrzawszy tylko na twarz pani, wyobrażałam sobie, że musisz mieć najlepsze serce; widzę że się nie omyliłam. Nazywam się Anna Dubort, mieszkam przy ulicy de, la Carillerie, pod Nr. 1.
Rozstały się. Rigoletta siadła na ławce, oczekując na Germaina.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.