Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.
KANCELARJA NOTARJUSZA.

Kilka dni minęło, odkąd Cecylja przyjęła służbę u Jakóba Forrand. Czytelnicy znają już kancelarję natarjusza; zaprowadzimy ich do niej podczas śniadania dependentów.
— Bogu dzięki — rzekł jeden z nich — że pani Seraphin wybrała się na tamten świat. Póki ona tu rządziła, pan Ferrand nigdy nie zdecydowałby się wyznaczyć nam po dwa franki dziennie na śniadanie.
— Ktoby się po nim spodziewał takiej hojności — podchwycił drugi.
— Może zwarjował! — zawołał inny.
— Tak jest, musi być chory, od dziesięciu dni zmienił się do niepoznania, policzki mu zapadły.
— A jaki roztargniony! niktby nie uwierzył. Kilka dni temu zaniosłem mu akt do odczytania, przez nieuwagę podałem go do góry nogami. Powiedział: dobrze.
— Chyba go czytał do góry nogami?
— Ze mną było jeszcze lepiej — odezwał się jeden z dependentów — przed czteroma dniami! przyszedł klijent, którego notarjusz do siebie wezwał dla pomówienia o interesie, pukam do gabinetu pana Ferrand, nie odpowiada, wchodzę więc...
— I cóż?
— Siedział przy biurku, schylony, oparł głowę na obu rękach, nie ruszał się z miejsca. Mówię do niego, nie słyszy, myślę, że może śpi i zlekka dotknąłem go po ramieniu. Podskoczył, jakby go djabeł ukąsił, okulary spadły mu z oczu i widzę w oczach jego... nigdy nie uwierzycie! Łzy...
— Bredzisz, bracie.
— Tak jest, płakał i strasznie się rozdąsał, żem go zaszedł w takim stanie i krzyknął: Precz stąd! precz! — Ależ panie. Czekają klijenci. — Nie mam czasu, niech idą do djabła i pan z nimi! Wstał, żeby mnie za drzwi wypchnąć.
Tu przerwało rozmowę przybycie starszego dependenta, wszyscy powitali go wyrzutami, że im dał tak długo czekać.
— Ach panowie — odpowiedział im — nie moja wina, dalibóg, zdaje mi się, że notarjusz zwarjował.
— Skądże takie przypuszczenie?
— Najprzód trzeba wam wiedzieć, że pan Ferrand co noc przechadza się po ogrodzie mimo niepogody, zimna...
— Może jest lunatykiem?
— Nie wiem. Ale posłuchajcie mojej historji. Właśnie przed kwadransem szedłem do jego gabinetu, żeby podpisał niektóre papiery; gdy biorę za klamkę, słyszę, że w gabinecie mówią, staję i nadstawiam ucha, zdaje mi się, że słyszę głuchy krzyk, jęki tłumione, otwieram drzwi i co widzę? pan Ferrand klęczy na ziemi. Klęczał przy krześle, głowę zakrył rękoma, jęczał niekiedy, to znowu cicho wołał: Mój Boże, mój Boże! jak człowiek w rozpaczy. Nie wiedziałem, czy zostać, czy pójść, gdy nagle wstał i odwrócił się do mnie, w zębach trzymał starą chustkę, którą gryzł, okulary zostały na krześle. On popatrzył zrazu na mnie jak w obłąkaniu, potem rzucił mi się na szyję i zawołał: Ach, jestem bardzo nieszczęśliwy! Widząc, że mnie oczywiście bierze za kogo innego, odstąpiłem i mówię: Uspokój się pan, uspokój się, to ja. Popatrzył jak obłąkany, nareszcie poznał mnie, strasznie zmarszczył brwi i zawołał żywo: Czy dawno tu jesteś? czy nie mogę ani na chwilę zostać u siebie, żebyście mnie nie szpiegowali? co słyszałeś, odpowiadaj! Taki był zły, że nie przyznałem się do niczego i mówię: Nic nie słyszałem, panie, tylko co wszedłem dać te papiery do podpisu. Dawaj! I on, tak dawniej systematyczny, podpisał wszystko., nie czytając wcale.
— Panowie, może opłakuje stratę pani Seraphin?
— Może go sumienie gryzie, że wsadził Germaina do więzienia?
— Co znowu, sumienie! alboż on ma sumienie?
W tej chwili wszedł notarjusz. Z pod czarnej jedwabnej czapeczki włosy rude, gdzieniegdzie siwizną przeplatane, spadały w nieporządku z obu stron skroni; niektóre żyły na łysej czaszce nabiegły krwią, gdy tymczasem twarz jego okrywała trupia bladość. Przeszedł zwolna przez kancelarję, nie powiedział słowa do dependentów, nie zdawał się nawet spostrzegać ich, wszedł do pokoju, gdzie pracował starszy dependent, potem do gabinetu, i znowu małemi schodkami wyszedł na dziedziniec. Nie zamknął żadnych drzwi za sobą i dependenci słusznie zastanawiali się nad dziwną peregrynacją notarjusza, który jednemi schodami przyszedł, drugiemi się oddalił, nie zatrzymawszy się w żadnym pokoju, które przeszedł...
Noc ciemna. W sypialni na pierwszem piętrze świeżo i dosyć wykwintnie umeblowanej, młoda kobieta stoi przy kominku, na którym suty pali się ogień. We drzwiach, będących naprzeciw jej łóżka,. zamkniętych na rygiel, znajduje się kilkocalowy otwór, który otwiera się z sieni. Lampa oświeca pokój, ściany wyklejone obiciem; firanki u łóżka i okna, pokrycie sofy i krzeseł są z karmazynowej półjedwabnej materji.
Zastanawiamy się nad temi szczegółami, bo dowodzą, że w sposobie życia Jakóba Ferrand nadzwyczajna zaszła zmiana.
W tym pokoju mieszka Cecylja, kreolka, wysmukła, wysokiego wzrostu, czarującej piękności.
Nad kominem wisi zwierciadło. Cecylja stoi przed niem, zdjęła aksamitną czapeczkę, i zawiązuje na głowie jedwabną chustkę, z pod której wymykają się krucze, połyskujące kędziory czarnych, gęstych i długach włoków.
Kto raz widział rysy jej twarzy nigdy ich więcej nie zapomni.
Tysiąc razy już opisywano kreolki, dzieci strefy gorącej, podzwrotnikowej , których pieszczoty są śmiertelne dla przybysza Europy; te czarujące wampiry wysysają z ofiar swoich ostatnią kroplę krwi i złota, zostawiając im tylko, jak same mówią, łzy do picia, serce do gryzienia...
Taką była Cecylja, lecz ohydne jej skłonności, czas jakiś tłumione prawdziwem przywiązaniem do Dawida, rozwinęły się dopiero w Europie, a wpływ północnego klimatu uśmierzył nieco ich gwałtowność i umiarkował ich skutki.
Gdy przyjechała do Niemiec, Dawid kochał ją jeszcze ślepo, z zupełną, nieograniczoną ufnością; mogła więc bezkarnie przez czas niejaki łowić ofiary; lecz wkrótce gorszące jej postępki wyszły na jaw, wszystko się odkryło, i została skazaną na więzienie.
Kobieta więc takich skłonności, przytem zręczna, przewrotna i śmiała, odważyła się wejść do domu Jakóba Ferrand, wejść do jaskini rozsrożonego wilka...
Dowiedziawszy się od barona Graun o zbrodni, jakiej notarjusz dopuścił się względem Ludwiki Morel, Obiecała nawet odegrać swą rolę con amore. Musiano ją wtajemniczyć w to zdarzenie, alby poznała jak dalece winna się mieć na ostrożności w stosunkach z człowiekiem, gotowym na wszystko dla dogodzenia swoim żądzom.
Kiedy Ferrand pierwszy raz ją zobaczył, nietyle może na nim zrobiła wrażenie jej piękność jak raczej oczarowało go jej spojrzenie, które rozpaliło niecny ogień w jego żyłach i zaćmiło jego rozsądek.
Ferrand bez najmniejszej nieufności przyjął do swego domu dziewczynę, jak mu mówiono, biedną, opuszczoną, nie mającą opieki, w nadziei, że skorzysta bezkarnie z jej nędzy, ze smutnego jej położenia.
Powiedzmy jeszcze, że istoty takie jak Cecylja, wywierają wpływ nagły, nieprzezwyciężony na ludzi, co ulegają żądzom zwierzęcym, jakim był Ferrand.
Notarjusz zobaczył kreolkę i rozkochał się w niej, i od tejże chwili, zaczęło się dla niego życie nowe, straszne, życie pełne mąk i katuszy.
Lubieżność doprowadziła go do najpodlejszej zbrodni; skłoniła go do prześladowania rodziny ubogiej i uczciwej, na którą za jego sprawą spłynęły wszystkie nieszczęścia: hańba, Obłęd, nędza, śmierć... lubieżność powinna też być jego karą.
Nie śmiał uciekać się wobec kreolki do podstępu, do przemocy, bo ona była zupełnie inną kobietą niż Ludwika. Zresztą zaraz nazajutrz po wejściu do domu notarjusza, odmieniła odgrywaną rolę i nową na siebie przywdziała maskę. Wieczorem, gdy pierwszy raz została z Ferrandem, przyznała mu się z prostotą, że się bardzo lęka złodziei, ale że jest silną, śmiałą i przygotowaną do obrony.
— Jakto przygotowaną? — zapytał Ferrand.
— Oto... — odpowiedziała kreolka i wyjęła z zanadrza mały sztylet, którego widok dał notarjuszowi wiele do myślenia.
Ferrand zaprowadził ją do jej pokoju, dawnego pokoju Ludwiki. Obejrzawszy izbę, Cecylja oświadczyła mu trwożliwie, że nie widzi u drzwi zamka ani rygla, i że dlatego z obawy przesiedzi noc na krześle. Notarjusz obiecał jej, że nazajutrz każę dorobić rygiel.
Kreolka nie położyła się jednakże.
Z rana Ferrand znowu przyszedł, żeby jej powiedzieć szczegółowo, jaką będzie pełnić służbę.
Notarjusz postanowił sobie udawać względem niej przez pierwsze dni kilka obojętność, ale ujrzawszy po raz pierwszy przy całej jasności słońca jej czarujące wdzięki, oślepiany niepokonanym pociągiem, nie mógł się wstrzymać, żeby z zapałem nie pochwalić jej kształtnego ciała. Cecylja obdarzona niezwykłą przenikliwością, natychmiast poznała swoje zwycięstwo: odrzuciła więc na bok udaną skromność i stanąwszy przed nim, rzekła śmiało:
— Przypatrz mi się dobrze: chociaż ubrana jak wieśniaczka z Alzacji, czy wyglądam na służącą? Patrz na tę rękę, czy przyzwyczajona jest do grubej pracy? A ta noga, czy to noga służącej?
I ukazała nóżkę drobną, na którą notarjusz dotąd nie zwracał uwagi.
— Powiedziałam ciotce Pipelet, co mi się podobało; nie zna kolei mego życia, uwierzyła, że przyszłam do ubogiego stanu przez śmierć rodziców; ona mogła mnie brać za służącą, lecz, spodziewam się, że pan będziesz domyślniejszy od niej.
— Któż więc jesteś? — zawołał Ferrand, coraz bardziej zdziwiony.
— Tego jeszcze powiedzieć nie mogę. Z powodów mnie wiadomych musiałam opuścić Niemcy, i przebrana za wieśniaczkę schronić się do Paryża, gdzie czas jakiś chcę żyć w zupełnem ukryciu.
— Ukrywasz się, cóż popełniłaś?
— Może to jakie słodkie grzechy, ale to moja tajemnica.
— Jakież są teraz twoje zamiary?
— Zawsze te same. Gdybyś w sposób tak znaczący nie pochwalił moich wdzięków, mojej kibici, nie uczyniłabym ci żadnego wyznania... chociaż zresztą obeszłoby się bez niego, bo prędzej czy później sambyś się prawdy domyślił. Słuchaj zatem, panie mój, słuchaj sługi swojej: przyjęłam na czas niejaki stan albo raczej rolę służącej; okoliczności mnie do tego zmuszają, potrafię odegrać ją do końca.
— Niechaj cię moje postanowienie nie dziwi, nie jestem wcale skromnisią, a kiedy mnie miłość rozogni gorszam od bachantki, ale nie chcę być razem kochanką i sługą. Jeżeli myślisz, żem zbyt piękna, aby usługiwać, zmieńmy rolę, bądź moim niewolnikiem, otwarcie ci powiem, że to bym nawet wolała, tylko pod warunkiem, żeby nigdy nie wychodzić z domu i żebyś się ze mną obchodził po ojcowsku. To ci nie przeszkodzi mówić mi o mej piękności; a te oświadczenia będą nagrodą twojego poświęcenia.
— Całą nagrodą? całą? — zapytał Ferrand drżącym głosem.
— Całą, chyba samotność i djabeł odbiorą mi rozum. Teraz decyduj się, albo ja u ciebie, albo ty u mnie, bo inaczej odchodzę i poproszę ciotki, żeby mi się wystarała o inne miejsce. Wszystko to wyda ci się może dziwnem, wierzę temu, ale jeżeli mnie bierzesz za awanturnicę bez sposobu do życia, to mylisz się, patrz, mam spory woreczek złota, ale cóż, kiedy za żadne pieniądze nie znalazłabym równie bezpiecznego schronienia jak w twoim domu tak samotnym, przez nikogo nie odwiedzanym.
Tak dziwne wyznanie, tak nagła zmiana roli, nastręczały zdziwionemu Ferrandowi rozliczne domysły, ale musiał zostać dalekim od odgadnięcia prawdziwego powodu bytności Cecylji w jego domu.
Stanęło na tem, że Cecylja będzie jego sługą tylko z pozoru: że dla większego bezpieczeństwa będzie sam usługiwał i jej i sobie. Próba tego niezwłocznie kazał co spieszniej umeblować na pierwszem piętrze pokój stosownie do gustu Cecylji, na co wydał dwa tysiące franków; wydatek ogromny na tak skąpego człowieka, dowodzący całej potęgi namiętności, co go opanowała.
Odtąd zaczęło się dla niego życie straszne. Zamknięty w swoim domu, nie widywał nikogo, pożerany ciągle jedną myślą, usługiwał swojej słudze. Nie mógł myśleć o użyciu siły, lub podstępu, bo Cecylja, uprzedzona, piła jedynie czystą wodę, jadła same potrawy niemożliwe do sfałszowania, a nadewszystko była zręczna, silna i uzbrojona.
Jednakowoż, aby go nie doprowadzić do ostateczności, udawała czasem żywą wdzięczność, i opisywała mu płomiennemi słowy rozkosze, jakieniby go uszczęśliwiła, gdyby kiedykolwiek mogła go pokochać.
Na taką mowę kobiety młodej i pięknej, rozum odstępował Ferranda; ogniste marzenia prześladowały go w dzień i w nocy. Wśród niepojętych męczarni tracił zdrowie, sen. Niekiedy nocą, po zimnie i deszczu, biegał po ogrodzie, żeby ostudzić krew swą; ale częściej daleko, trawił całe godziny pod drzwiami kreolki i przez otwór patrzył na nią śpiącą, bo Cecylja, mając jeden tylko cel, rozognić natarjusza do szaleństwa, zezwoliła na zrobienie tego otworu i często zostawiała go otwarty.
Ferrand zaczynał odnosić karę, cierpiał jak potępieniec.
— Cecyljo! — odezwał się głos stłumiony i w wąskim otworze ukazała się blada i szpetna twarz Ferranda.
— Co widzę, kochany mój panie, jesteś tu? — rzekła kreolka czarującym głosem.
— O, jakże piękną jesteś w tem półubraniu! — zawołał notarjusz.
Cecylja roześmiała się.
— Przypatrz mi się, wszakże otwór po to zrobiony.
— Czyż nigdy tych drzwi nie otworzysz? Patrz, jak jestem uległy! dziś wieczorem mogłem razem z tobą wejść, nie wszedłem jednak.
— Uległy jesteś z dwóch powodów: bo najprzód wiesz dobrze, że, zmuszona do tułaczego życia, nie chodzę nigdy bez sztyletu zaprawionego trucizną i że władam nim po mistrzowsku, a prócz tego i to ci wiadomo, że skoro tylko dałbyś przyczynę do niechęci, opuściłabym na zawsze twój dom, zostawiając cię tysiąc razy więcej rozkochanym niż teraz.
— Więc uległość, moja pokora, moja gorąca miłość nic cię nie rozczuli?
— To mnie nie rozczula, ale bawi, może nawet mi pochlebia, nigdy jeszcze nie widziałam człowieka w twoich latach podobnie rozkochanego, a nawet przyznam, że mężczyzna piękny, młody, niezdolny byłby doznać tak szalonej namiętności.
— Milcz! — krzyknął Ferrand — nie patrz tak na mnie, bo oszaleję! wołałbym zostać bez żadnej nadziei, móc cię wygnać z mego domu, nienawidzieć. Chcesz, żebym cię przekonał o mojej miłości? powiedz, czego żądasz, co mam uczynić? Mają mnie za bogatszego niż jestem w istocie, ale powiedz słowo.
— O! płaksa nieznośny! — zawołała Cecylja z szyderstwem — zawsze jęczy, zawsze się żali, a od dziesięciu dni znajduje się z młodą kobietą w samotnym domu.
— Ale ta kobieta mną gardzi! ale jest uzbrojona! ale te drzwi zamknięte! — krzyknął Ferrand.
— A więc przezwycięż jej wzgardę, spraw, żeby odrzuciła swoje żelazo, zniewól ją, żeby ci te drzwi otworzyła! ale nie przemocą, bo ta cię nie doprowadzi do celu.
— Czemże ją zniewolę?
— Siłą namiętności. Czyliż ja mam ciebie uczyć roli? Jesteś szpetny, bądź strasznym, zapomnę o twej szpetności. Jesteś stary, ukaż się energicznym, zapomnę o twoim wieku. Nie mogąc być szlachetnym źrebcem, co dumnie rży wśród stada, nie bądźże przynajmniej głupim wielbłądem, co ugina kolana i nadstawia grzbiet pod ciężary, bądź tygrysem, co ryczy, gdy szarpie swą zdobycz, i krew jej pije, wówczas on jest piękny, tygrysica odpowiada mu z głębi pustyni.
Notarjusz wstrząsnął się, słysząc te słowa, patrząc na dziki, prawie srogi wyraz twarzy kreolki, która z zuchwałym uśmiechem, rozdętem nozdrzem, wzdętą piersią, utkwiła w nim wzrok ognisty. Nigdy nie zdała mu się cudniejszą.
— O mów! mów jeszcze! — wołał z uniesieniem — tym razem mówisz co czujesz. Ach, gdybym mógł.
— Człowiek może wszystko co zechce — odparła Cecylja, podchodząc ku otworowi i kładąc swoje różowe paluszki na włochatej dłoni Ferranda.
po raz pierwszy uczuł dotknięcie jej ciała, zbladł jeszcze bardziej.
— Jakżeby taka kobieta miała; kochać inaczej, jak z najgorętszą miłością? — dodała Cecylja. — Niech ma wroga, jednem spojrzeniem wskaże go staremu swojemu tygrysowi, powie mu: uderz! a on...
— Uderzy! — krzyknął Ferrand. — Dla ciebie gotówbym popełnić zbrodnię!
— Słuchaj — rzekła nagle Cecylja, cofając rękę — teraz odejdź, odejdź, nie poznaję cię więcej, nie wydajesz mi się już tak szpetny jak dotąd, odejdź! — i szybko oddaliła się od furtki.
Szatańska niewiasta zdołała. ostatnim słowom swoim nadać takie piętno prawdy, że Ferrand uwierzył jej i przejęty szaloną nadzieją, zawołał:
— Cecyljo! jeśli rozkażesz, będę twoim tygrysem.
— Nie, nie teraz, później, teraz nie władam sobą, luby ogień rozlewa się po moich żyłach.
Ferrand odchodził od zmysłów.
— O! życie oddam, za taką miłość — krzyknął, wstrząsając wściekle drzwiami — majątek, życie rzucę w przepaść za jednę minutę szczęścia przy tobie!
Zwinna jak pantera, jednym rzutem Cecylja była już przy otworze i niby z trudnością tłumiąc własne zapały, szepnęła cichym, drżącym głosem:
— Nie chciałam wracać do tych drzwi, a jednak przyszłam, mimowoli, bo jeszcze mi brzmi w uszach coś mi niedawno powiedział, że dla mnie gotaweś na wszystko. Kochasz mnie więc bardzo?
— Czy chcesz złota? wszystko co mam?
— Złota mi nie trzeba.
— Chcesz być moją żoną? ożenię się z tobą.
— Jestem zamężna.
— Więc czego chcesz, o Boże! czego chcesz?
— Dowiedź mi, że twoja miłość jest namiętna, wściekła, ślepa, że dla niej wszystkobyś poświęcił!
— Wszystko poświęcę. Ale jakże ci dowiodę?
— Nie znajdujesz sposobu? więc bywaj zdrów, omyliłam się, szkoda jednak, już zaczynałam cię kochać.
— Słuchaj — rzekł notarjusz głosem głuchym, przerywanym — jeśli ci oddam na łaskę mój honor, majątek, życie... jeśli ci powierzę tajemnicę, która może mnie zaprowadzi na rusztowanie...
— Ty byłbyś zbrodniarzem? — przerwała Cecylja; — żartujesz. A twoja prawość?
— Kłamstwo.
— Nie wierzę ci, przechwalasz się. Któryżby człowiek zdołał tak zręcznie, i zuchwale owładnąć opinją ludzi, zagarnąć ich cześć i poszanowanie?
— Ja nim jestem! — zawołał Ferrand z ohydną dumą. — Bierz moją głowę, za jedno twoje uściśnienie.
— Przecież nakoniec spotykam prawdziwą namiętność... Oto mój puginał! rozbroiłeś mnie!
Ferrand przez otwór wziął podaną broń niebezpieczną i rzucił ją daleko za siebie na korytarz.
— Cecyljo, więc mi wierzysz? — zawołał z uniesieniem.
— Wierzę — odpowiedziała, ściskając w miękkich dłoniach twardą rękę Ferranda. — Widzę w twojem płomiennem spojrzeniu że mnie nie zwodzisz. Jakóbie! kocham twoje oczy... one mnie przekonywują, że mówisz prawdę. Twoje czoło groźne, twoja twarz strachem przejmuje... jesteś zajadły, piękny i straszny jak tygrys. Ale mów: nie zwodzisz mnie?
— Powtarzam ci: popełniłem zbrodnię.
— Tem lepiej...
— A jeśli ci wszystko powiem?...
— Spełnię wszystkie twoje życzenia w nagrodę za to zaufanie zupełne, ślepe, nieograniczone...
Cecylja przy tych słowach tak zbliżyła się do otworu, że Ferrand na twarzy uczuł oddech gorący kreolki.
— O! będziesz moją — zawołał — a potem, jeżeli chcesz, zniesław mnie, poprowadź na śmierć... Słuchaj: dziesięć lat temu powierzono mi dziecię i 200000 franków, które dla niego były przeznaczone; oddałem dziecię w obce ręce, zmyśliłem, że umarło, poparłem to kłamstwo fałszywym aktem zejścia i zatrzymałem pieniądze...
— Zręcznie i śmiało... ktoby się tego po tobie spodziewał? — Słuchaj jeszcze: nienawidziłem mojego kasjera; jednego wieczora wziął mi nieco złota które zwrócił mi nazajutrz, ale żeby go zgubić, oskarżyłem go, że mi skradł znaczną sumę. Wszak teraz moje dobre imię jest na twojej łasce?
— O! kochasz mnie, Jakóbie, kochasz? Za co wyjawiasz mi najskrytsze swoje tajemnice? jakąż ja władzę posiadam nad tobą? Nie będę niewdzięczną.
— O! — zawołał Ferrand. — Słuchaj jeszcze: dziewczynka o której ci mówiłem, znalazła się znowu na mojej drodze, obawiałem się jej, kazałem ją zamordować.
Słuchaj dalej. Jeszcze przedtem pewien człowiek powierzył mi 100,000 talarów, zamaniłem go, zastrzeliłem i dowiodłem, że sam sobie odebrał życie. Teraz życie moje w twojem ręku, otwórz!
— Jakóbie! teraz cię kocham! — szepnęła kreolka.
— Tysiąca śmierci się nie ulęknę! — zawołał Ferrand w dzikiem upojeniu, daj mi klucz, odsuń rygiel.
Kreolka wyjęła klucz z zamka i podała go notarjuszowi przez otwór.
— Nakoniec jesteś moją! — wykrzyknął Ferrand i spiesznie zakręcił kluczem w zamku.
Ale drzwi zasunięte na rygiel nie otworzyły się.
— Przybywaj, mój tygrysie — zawołała Cecylja umierającym głosem.
— Odsuń rygiel! prędzej — krzyczał notarjusz.
— Ale gdybyś mnie zwodził! — zawołała nagle Cecylja — gdyby wszystkie te twoje tajemnice, były zmyślone.
Notarjusz na chwilę stanął osłupiały; już mniemał być u celu życzeń; ta ostatnia zwłoka doprowadziła go do szaleństwa. Żywo rozpiął kamizelkę, zdjął z szyi łańcuszek, na którym wisiał płaski pugilaresik i pokazując go przez otwór, rzekł do Cecylji.
— Tu są dowody, mogące mnie zgubić. Odsuń rygiel, pugilares twój.
— Daj go, mój tygrysie! — I głośno odsuwając rygiel jedną ręką, drugą schwyciła pugilares. Ferrand wypuścił go z dłoni dopiero, gdy uczuł, przyciskając klamkę, że drzwi się otwierają.
Otworzyły się jednak tylko na kilka cali, bo je przytrzymywał stalowy łańcuszek przyśrubowany do futryny drzwi.
Spotykając tę niespodzianą zawadę, notarjusz rzucił się na drzwi i wstrząsnął niemi; w rozpacznem wysileniu.
Cecylja, z szybkością strzały, wziąwszy pugilares w zęby, otworzyła okno, zrzuciła płaszcz na dziedziniec i równie zwinna jak śmiała, spuściła się po sznurze z węzłami, który już miała w pogotowiu, przymocowany do balkonu. W mgnieniu oka była na dole, okryła się płaszczem, otworzyła drzwi od ulicy i wsiadła do pojazdu, który z rozkazu barona Graun, co nocy, od czasu pobytu kreolki u Ferranda, czekał o dwadzieścia kroków od domu. Pojazd galopem ruszył z miejsca i już był na bulwarach, kiedy notarjusz dostrzegł ucieczkę Cecylji.
Wróćmy do Ferranda.
Jak piorun rażony padł na ławkę, będącą przy domu, tam został długo, niemy, niewzruszony, skamieniały. Chłodne powietrze nocy orzeźwiło go nieco, wbiegł do ogrodu, chodził po alejach, bez celu, myśli tłumnie cisnęły mu się do głowy, to konwulsyjnie ściśniętemi pięściami uderzał się w czoło, to paznogciami aż do krwi szarpał rozpalone piersi. Biegnąc machinalnie, potknął się nareszcie o kupę ziemi świeżo poruszanej. Schylił się, i zobaczył skrwawione kawałki płótna.
Stał przy dole, który wykopała Ludwika Morel, aby w nim pochować swoje dziecko. Mimo całej zatwardziałości duszy, mimo okropnego strachu, którym go przejmowała ucieczka Cecylji, Ferrand zadrżał. Lodowaty pot oblał mu czoło, drżące nogi utrzymać go dłużej nie mogły i bez czucia padł omdlały koło otwartego grobu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.