Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Trzej ludzie weszli na odłam skały i wkrótce znaleźli się na łące, ciągnącej się wzdłuż Marny.
Wtem Lartigues ledwie stłumił swój okrzyk i wskazał ciemną masę, leżącą na trawię o kilka kroków. Zbliżył się do tej masy.
— Kobieta! — zawołał — kobieta zemdlona.
— Co to? — spytał Verdier zdumiony — czy znasz ją?
— Znam! Przecie to ona! Aime Joubert!
— Agentka!
— Tak! nasz najniebezpieczniejszy, a raczej nasz jedyny wróg niebezpieczny.
— Szatan nam dopomaga — rzekł Verdier, zacierając ręce. Nie żyje, a Maurycy nie może nas posądzać o jej śmierć! Zostawimy ją tutaj.
Podnieśli ciało i złożyli je na wysokim, spadzistym brzegu. Potem Lartigues kopnął je nogą i ciało znikło w ciemnościach i głuchem plaśnięciem w toniach Marny.
— A teraz w drogę!... szatan nas wyręcza!
Wszyscy trzej oddalili się spiesznie.

★ ★ ★

Nazajutrz po katastrofie pani Aime Joubert, była to niedziela, przyszli Galoubet i Cornu o dziewiątej zrana do naczelnika policji śledczej.
Ten wiedząc, że już byli w przeddzień, kazał ich natychmiast wpuścić, pomimo, że w tej chwili znajdowali się u niego dla raportu Jodelet i Martel. Pierwsze jego słowa były:
— Dobre nowiny macie?
— Gorszych chyba nie może być! — nieszczęścia... Pani Rosier nie żyje!
Naczelnik, Jodelet i Martel krzyknęli ze dziwienia i przerażenia.
— Mówcie — rzekł naczelnik głuchym głosem.
Galoubet opowiedział wszystko, o czem już czytelnicy wiedzą. Słuchacze literalnie osłupieli. Opowiadanie już się skończyło, a naczelnik dopiero po chwili zapytał:
— I sądzicie, że biedna kobieta nie mogła się wyratować z Marny?
— Słyszeliśmy, jak jej ciało wpadło do wody, gdyśmy sami walczyli z prądem.
W tejże chwili do gabinetu wszedł agent, a na zapytanie: „Czego żąda“ odpowiedział:
— Z Saint-Maure żandarm przyniósł list, który ma panu naczelnikowi do rąk oddać.
Wprowadzono żandarma.
— Panie naczelniku — rzekł, ukłoniwszy się. — Przysyła panu list pan komisarz z Saint-Maure. Prosi, ażeby pan zaraz tam przyjechał.
— Co się stało?
— Na pewno nie wiem, ale podobno jakąś kobietę znaleziono na brzegu Marny. Zapewne pan komisarz o tem pisze.
Naczelnik rozpieczętował list i przeczytał, co następuje:
„Panie Naczelniku policji śledczej! Obecność pańska jest potrzebna w Saint-Maure les-Fosses, dla śledztwa z powodu trupa kobiety, przy której znaleziono bilet policyjny. Jeżeli pan sam nie będzie mógł nas zaszczycić swoją obecnością, uprzejmie proszę pana naczelnika o łaskawe nadesłanie mi zleceń, jak mam postąpić.

Pozostaję i t. d.

— Prawda! Aime Joubert nie żyje! — szepnął naczelnik, zwijając list — co za fatalny los! Wracaj do Saint-Maure, zaraz tam przyjadę!
Żandarm wyszedł.
— Wy, Galoubet i Sylwan — mówił dalej naczelnik — czekajcie tutaj. Pojedziecie do Saint-Maure!
Poszedł do komisarza do spraw sądowych.
— Teraz najpilniejsza rzecz być w Saint-Maure; jadę tam zaraz.
— I ja z panem jadę — rzekł komisarz. — Chciałbym jak najprędzej dowiedzieć się szczegółów.
Pojechali. Dwunasta biła, gdy zajechali przed kancelarię żandarmerji w Saint-Maure. Komisarz policyjny i brygadier żandarmerji wyszli na ich spotkanie.
— Przepraszam najmocniej, żem panów trudził — odezwał się komisarz. — Zdawało mi się, że to jakiś ważny wypadek, o którym powinienem panów zaraz zawiadomić.
— I nie omylił się pan — odpowiedział naczelnik policji śledczej. — Rzeczywiście, to jedna z naszych najlepszych agentek i bardzo bolesną dla nas jest jej śmierć.
— To muszę panów pocieszyć — rzekł żywo komisarz — ta kobieta nie umarła.
Twarze przybyłych zajaśniały radością.
— Chwała Bogu! — zawołał naczelnik policji. — Niewymownie nas cieszy to, co nam pan powiedział. Więc żyje.
— Żyje — odpowiedział brygadjer — z łaski doktora, który ją uratował, a myśmy już myśleli, że umarła. Gorączkę ma tylko i nie może odpowiadać na pytania.
— Gdzież ona?
— W moim pokoju, a nawet na mem łóżku, bo myślałem, że to jest moim obowiązkiem.
— To jej nie wydobyto z Marny?
— Dwoje naszych oglądało okolicę jednego z kanałów Marny, gdzie złodzieje rzeczni często w nocy łapią ryby. Idąc brzegiem Marny, jeden z nich zauważył łódkę w miejscu, gdzie się kanał zaczyna, spuścili się obaj ze skały i oto w łódce zobaczyli tę biedna, kobietę, którą tu przynieśli, nie dającą znaku życia.
Przybysze z miejscowymi zwierzchnikami udali się do izby, gdzie leżała chora Aime Joubert, która się właśnie teraz poruszyła zlekka i westchnęła. Zaraz zrobiła się cisza i oczy wszystkich skierowały się na chorą.
Podniosła ręce i jakby z kim walczyła. Potem usta jej się otworzyły i z zaschniętego gardła wyrwały się jej ledwie dosłyszalne wyrazy.
— Słuchajcie, słuchajcie! — szepnął naczelnik policji.
— Puśćcie mnie — mówiła Aime Joubert słabym głosem. Nie zabijajcie!... To Lartigues! To Verdier! Hiszpan rozkazuje... zabić chcą hrabiego Iwana. Mnie nie zabijają... coś im przeszkadza... Pojedynek — zabijają w pojedynku... Sto tysięcy franków. U Rotszylda...
Głos pani Rosier nagle zamilkł, ręce opadły. We drzwiach ukazała się nowa osoba.
— To kobieta — odezwał się nowoprzybyły — prawdopodobnie była obecną przy jakiejś strasznej scenie.
Wszyscy się obrócili.
— To doktor — rzekł komisarz policyjny i przedstawił przybyłego naczelnikowi policji i komisarzowi do spraw sądowych.
Obaj podziękowali doktorowi za ratunek, z jakim pospieszył pani Rosier.
— Nie macie się panowie czego lękać — odpowiedział doktor. — Ręczę za tę kobietę. Życiu jej niebezpieczeństwo nie grozi.
Gorączka ustanie jutro, chora przyjdzie do siebie i będzie w stanie opowiedzieć dramat, którego była świadkiem i ofiarą.
Doktor zbliżył się do pani Rosier, uważnie ją obejrzał i dodał:
— Tak, jutro już usunę gorączkę i chora bardzo prędko stanie już na nogi.
— Przyjedziemy znów jutro — rzekł naczelnik policji śledczej — a tu pozostawimy tych dwóch ludzi do rozporządzenia pańskiego, na wypadek, gdyby pan chciał mnie zawiadomić o czemś nieprzewidzianem.
Wskazał na Sylwana i Galoubeta i dodał, wyjmując z pugilaresu papier bankowy i podając go Galoubetowi:
— Tu jest sto franków dla was i dla naszej chorej. Do jutra.
W pięć minut później naczelnik policji śledczej i komisarz do spraw sądowych odjechali do Paryża. Gdy na drugi dzień znowu przybył naczelnik policji z temi samemi osobami, co wczoraj do chorej, której znacznie się polepszyło. Aime Joubert zwolna wysilając jeszcze osłabioną pamięć, ażeby nie opuścić żadnych szczegółów, opowiedziała, co uczyniła, co wycierpiała i co słyszała od tej chwili, kiedy zatonęła łódka, którą jechała z Galoubetem i Sylwanem.
— Ani słowa nie straciłam z ich rozmowy — mówiła dalej głosem osłabionym ze znużenia. — Wtem kamyk osunąwszy mi się pod ręką, wpadł tuż przy nich do wody i zbudził ich podejrzenie. Chcieli wyjść na brzeg, wyszukać mnie i na zawsze mnie się pozbyć. Poczęłam uciekać, siły mnie zawiodły, padłam bez czucia.
— Zbrodniarze wzięli panią za umarłą — rzekł naczelnik policji śledczej — i wrzucili do wody. Ale zamiast zwalić się do Marny, wpadłaś pani szczęśliwym trafem w łódkę, którą oni opuścili. Wszystko teraz jasne!
— Jeden z was panowie, musi co prędzej wrócić do Paryża — mówiła dalej Aime Joubert. — Wczoraj była niedziela, więc wszystkie banki były zamknięte. Zapewne nikt jeszcze nie odbierał pieniędzy na przekaz. Możecie panowie bezpiecznie aresztować tego, który przyjdzie do kasy Rotszylda, bo jeżeli nie będzie to Lartigues, ani Verdier, to przynajmniej ich wspólnik.
— Ja pojadę — rzekł komisarz do spraw sądowych, zwracając się do naczelnika policji — pod nieobecnością pańską przedsięweźmie potrzebne środki. Lepiej, że pan jeszcze zostanie przy pani Rosier, która zapewne opowie panu jeszcze bardzo wiele. Jeżeli będzie potrzeba, przyślij pan po mnie Galoubeta lub Sylwana.
— Przyślę. Sprawę z przekazem powierz pan Jodeletowi i Martelowi.
Komisarz czemprędzej udał się na kolej.
— Chcą w pojedynku zabić hrabiego — spytał teraz naczelnik policji.
— Zdaje się, że to ostatecznie postanowili, ale może co innego jeszcze wymyślą.
— Bądź co bądź — mówił dalej naczelnik — jeżeli hrabiego Iwana wyzwie kto na pojedynek, wiedzieć będziemy, że przeciwnik ten należy do bandy Piotra Lartiguesa. Pożądaną więc byłoby dla nas rzeczą, ażeby ci zbrodniarze plan swój wykonali.
Nic już nie zatrzymywało naczelnika policji śledczej w Saint-Maure, pośpieszył więc dowiedzieć się, czy komisarzowi do spraw sądowych powiodło się przy kasie Rotszylda.
Dlatego pożegnał się z agentką, zostawiając przy niej Galoubeta i Sylwana.
— Bądźcie wierni pani Rosier — rzekł do nich, odjeżdżając — a nie pożałujecie.
— Niech pan naczelnik będzie spokojny, — odpowiedział Galoubet — już my się starać będziemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.