Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zbyć. Poczęłam uciekać, siły mnie zawiodły, padłam bez czucia.
— Zbrodniarze wzięli panią za umarłą — rzekł naczelnik policji śledczej — i wrzucili do wody. Ale zamiast zwalić się do Marny, wpadłaś pani szczęśliwym trafem w łódkę, którą oni opuścili. Wszystko teraz jasne!
— Jeden z was panowie, musi co prędzej wrócić do Paryża — mówiła dalej Aime Joubert. — Wczoraj była niedziela, więc wszystkie banki były zamknięte. Zapewne nikt jeszcze nie odbierał pieniędzy na przekaz. Możecie panowie bezpiecznie aresztować tego, który przyjdzie do kasy Rotszylda, bo jeżeli nie będzie to Lartigues, ani Verdier, to przynajmniej ich wspólnik.
— Ja pojadę — rzekł komisarz do spraw sądowych, zwracając się do naczelnika policji — pod nieobecnością pańską przedsięweźmie potrzebne środki. Lepiej, że pan jeszcze zostanie przy pani Rosier, która zapewne opowie panu jeszcze bardzo wiele. Jeżeli będzie potrzeba, przyślij pan po mnie Galoubeta lub Sylwana.
— Przyślę. Sprawę z przekazem powierz pan Jodeletowi i Martelowi.
Komisarz czemprędzej udał się na kolej.
— Chcą w pojedynku zabić hrabiego — spytał teraz naczelnik policji.
— Zdaje się, że to ostatecznie postanowili, ale może co innego jeszcze wymyślą.
— Bądź co bądź — mówił dalej naczelnik — jeżeli hrabiego Iwana wyzwie kto na pojedynek, wiedzieć będziemy, że przeciwnik ten należy do bandy Piotra Lartiguesa. Pożądaną więc byłoby dla nas rzeczą, ażeby ci zbrodniarze plan swój wykonali.
Nic już nie zatrzymywało naczelnika policji śledczej w Saint-Maure, pośpieszył więc dowiedzieć się, czy komisarzowi do spraw sądowych powiodło się przy kasie Rotszylda.
Dlatego pożegnał się z agentką, zostawiając przy niej Galoubeta i Sylwana.
— Bądźcie wierni pani Rosier — rzekł do nich, odjeżdżając — a nie pożałujecie.
— Niech pan naczelnik będzie spokojny, — odpowiedział Galoubet — już my się starać będziemy.

XVII.

Cały dzień w niedzielę Maurycy był przy Marji Bressoles. Towarzyszył dziewczęciu i jej ojcu w powozie do lasku bulońskiego, jadł obiad u nich i odjechał dopiero o dziewiątej wieczorem, przypominając, że jutro mają jechać na wystawę.