Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

— Więc pan mówi, że pomaga zarówno wypalenie, jak i wyssanie?
— Nie, bo wypalenie działa bardziej zewnętrznie i nie dochodzi do tej części jadu, która znajduje się głębiej. Wyssanie o wiele jest lepsze.
— Postaram się obejść i bez wypalenia — odpowiedział młodzieniec ze śmiechem.
— Ale już gotów jestem na pańskie usługi. Niech mi pan da swoją szkatułkę.
— Proszę.
Maurycy podał szkatułkę łapaczowi, który włożył długie buty, wziął na siebie ubranie z bardzo grubego sukna, podbitego skórą i również grube rękawice.
— Widzi pan — rzekł do młodego człowieka.
— Chociaż nie przewiduję żadnego niebezpieczeństwa, przedsiębiorę jednak wszelkie ostrożności. Gdyby żmiji przyszła ochota mnie ukąsić, nie mogłaby żądła zostawić w ciele.
— Ale twarz ma pan odsłoniętą.
— O twarz niema się czego lękać. Żaden gad na takie zimno nie będzie miał siły podnieść się i skoczyć tak wysoko.
Wawrzyniec Violet nałożył mchu do szkatułki, potem udał się do ogrodu, a Maurycy za nim.
Obaj po kilku krokach doszli do skalistego pagórka, w którym widać było otwór zagrodzony kratą, zamkniętą na kłódkę.
Za kratą schodki prowadziły w nieprzejrzaną otchłań.
Wawrzyniec Violet otworzył kłódkę, wlazł przez otwór, zamknął za sobą kratę, zszedł na dół po schodach i znikł.
Po chwili wyszedł po kilku stopniach ku górze i jak tylko już trochę widniej było, przyjrzał się swej niewolnicy.
— Samiec! — krzyknął Maurycemu, który nachylił się nad kratą i patrzał.
— Wspaniały samiec! Patrz pan! Bestyjka wydaje się spokojniutką! Ale niechno ją pan zostawi przez godzinę w ciepłym pokoju, no!
Syn Aime Joubert poczuł dreszcz. Wawrzyniec mówił dalej:
— Dalej, bestyjko, do klatki.
Zwinął żmiję w kłębek i wsadził ją do nowego więzienia, do szkatułki i dodał:
— Szczęśliwiej podróży, adieu.
Zamknąwszy szkatułkę, stary łapacz podniósł kratę, wyszedł z przedmiotem i rzekł do Maurycego, podając mu szkatułkę:
— Masz pan! Możesz się pan pochwalić, że masz pysznego samca! Lepszego niema nawet w ogrodzie botanicznym.
Maurycy znów zadrżał.
— Co panu jestem dłużny?
— Dwadzieścia franków... za bezcen.
Młodzieniec wyjął z portmonetki dwudziestofrankówkę i podał ją Wawrzyńcowi.
— Dziękuję — tenże odrzekł.
— Nie zapraszam pana do siebie. Tam zanadto gorąco. Zawiąż pan szkatułkę w chustkę od nosa i nieś pan w ręce.
Maurycy usłuchał rady łapacza i odszedł. Wróciwszy do kawiarni, zabrał swą torbę podróżną, schował w nią szkatułkę i udał się na kolej. O piątej wieczorem był już w domu przy ulicy Navarin.
— Dwadzieścia franków... — szepnął, wyjmując z torby szkatułkę — za usunięcie spadkobierczyni sześciu miljonów, to doprawdy nie za drogo.
Postawił szkatułkę na oknie i poszedł na obiad, a po obiedzie do pałacyku przy ulicy Suzennes. Chciał Lartiguesowi i Verdierowi opowiedzieć wiadomości o Symeonie, jakie od Oktawji usłyszał, a przytem jeden z nich był mu potrzebny.
Bressoles i Marja kilka razy odwiedzali Alberta. Młodzieńcowi nie groziło już niebezpieczeństwo i zdrowie jego polepszało się prędko. Jednakże nie mógł być jeszcze na balu przy ulicy Verneuille — doktór stanowczo zabronił. Paweł de Gibray czuł niewysłowioną boleść moralną. Uczucie rodzicielskie nie dozwalało mu objawić swej woli, bo znowu narazić mógł życie syna, ale to, na co patrzył, dręczyło go niezmiernie. Jak się to skończy? — mówił do siebie z przestrachem. Na dwa dni przed balem Walentyna zapytała męża przy córce:
— Masz jakie wiadomości o Albercie de Gibray?
Marja zarumieniła się. Ludwik odpowiedział dyplomatycznie:
— Dowiadywałem się... Lepiej mu znacznie. Przychodzi do zdrowia, ale jeszcze osłabiony. Pojutrze ani on, ani jego ojciec nie będą u nas.
Walentyna odetchnęła swobodniej. Postraszyła ją myśl, że znowu zobaczy Pawła de Gibraya. Naturalnie, mogła przypuszczać, że po tem, co między nimi zaszło, nie przyjdzie, ale obecnie pozyskana pewność, usuwająca obawy wszelkie, uszczęśliwiła ją, pozwoliła myśleć swobodnie. Walentyna nie wiedziała wcale, że mąż jej i córka odwiedzali chorego Alberta. Budowniczy chciał trzymać w tajemnicy do czasu miłość młodych ludzi, a Marja wcale nie była skłonną zwierzać się przed matką. Walentyna mówiła dalej;
— A czy będzie u nas przynajmniej artysta, Gabriel Servais?
— Obiecał — odpowiedział Ludwik.
— To dobrze. Ludzie znani, głośni, o których wszyscy mówią, nadadzą ton naszemu domowi, a u nas właśnie brak znakomitości. Poproszę Servaisa, ażeby z sobą przywiózł swych przyjaciół i to najsłynniejszych, o których piszą w gazetach. Z resztą nasz bal zapowiada się świetnie. Rozesłałam nowe zaproszenia... Będziemy mieli bardzo szykowną młodzież... Chyba zadowolona będziesz, Marjo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.