Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XLVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVI.

Aime Joubert znów wzięła dorożkę, ażeby od naczelnika wrócić do siebie na ulicę Victoire. W chwili, gdy wysiadła z powoziku i płaciła woźnicy, zobaczyła Maurycego, który podchodził ku niej i z uśmiechem wyciągał rękę.
— Przyszedłeś zjeść ze mną śniadanie? — zapytała.
— Nie, kochana opiekunko, chociaż pragnąłem się z tobą widzieć, bo chciałbym mieć z tobą bardzo poważną rozmowę.
Maurycy pozostawił ją bardzo zafrasowaną, bardzo zaniepokojoną, wsiadł do dorożki i kazał się zawieźć do pałacyku Ludwika Bressoles. Tutaj dowiedział się, że niebezpieczeństwo u Marji minęło, a na pytanie o położeniu Alberta, odrzekł Bressoles:
— Stan jego wczoraj był niebezpieczny. Pojadę dowiedzieć się jak noc przepędził, poczciwy młodzieniec, z takiem poświęceniem.
— A przywieź dobre nowiny — rzekła Walentyna.
Budowniczy wyszedł Walentyna i Maurycy pozostali sami.
— Czyś rozważyła to, o czem mówiliśmy? — zapytał Maurycy.
— Wiesz o co mi chodzi! Domyślasz się, jakiej ofiary czekam od twojej dla mnie miłości... mówię o projektowaniu małżeństwa twego z Marją. Sztuka, którą widziałam kiedyś w teatrze, dała mi myśl do tego małżeństwa.
— Nie licząc już tego — odpowiedział Maurycy ze złośliwym uśmiechem — że wybawię cię ze strasznego kłopotu.
Przypadkiem na pierwszym balu znajdowałem się niedostrzeżony przy rozmowie, twej z p. Pawłem de Gibray, który spotkawszy cię po dwunastoletniej rozłące, z pogróżkami domagał się od ciebie swej córki. Albert de Gibray kocha Marję. Ojciec jego, wiesz o tem również dobrze, jak i ją — nie zgodzi się nigdy, ażeby syn jego wszedł do twej rodziny. Boisz się, czy nie powie Bressolesowi, dlaczego sprzeciwia się małżeństwu tak dobranemu z pozoru pod każdym względem, a bez wahania to uczyni, jeśli go zniecierpliwią. Tymczasem kiedy córka twa zostanie moją żona, Albert de Gibray będzie musiał zaniechać swych zamiarów i zniknie wszelka przyczyna kolizji... Czym się dobrze domyślił?
— No tak — odpowiedziała Walentyna ze zdziwieniem, oczarowana i zdumiona przenikliwością Maurycego. — Małżeństwo to będzie dla mnie ratunkiem.
— Jeżeli tylko zgodzi się Marja, która kocha Alberta.
— Zniewolę ją do tego.
— A to jak?
— Nie wiem jeszcze, ale znajdę na to sposób.
Rozmowa z godzinę trwała. Ludwik Bressoles wrócił.
— I cóż? — zapytała go Walentyna — cóż z Albertem de Gibray?
— Trochę mu lepiej — odpowiedział budowniczy. — Ale kiedy przyjdzie do zdrowia? Tę kwestię sam tylko czas może rozwiązać... w każdym razie jeszcze nie tak prędko, może za tydzień, a może nawet za miesiąc.
Walentyna i Maurycy spojrzeli po sobie. Póki Albert poleży w łóżku, będą mogli działać swobodnie.

★ ★ ★

Piękna Oktawja żyła teraz w wielkiem odosobnieniu. Wierzyła jak najpoważniej, że może wyjść zamąż za hrabiego Juana i pędziła też życie jak najprzyzwoiciej chcąc przekonać hrabiego, że tylko dla niego żyje.
Mimowolnie stała się Oktawja oszczędną, a ponieważ hrabia Juan, bardzo bogaty, był dla niej bardzo też hojny, odłożyła już sobie u notarjusza dość pokaźną sumkę.
W chwili, gdy powracamy na ulicę Comartin, do córki Klandyny Charvais, młoda kobieta sama siedziała w buduarze przed stołem, na którym rozłożone były wszelkiego rodzaju przedmioty zegarki, branzoletki, pierścionki, łańcuszki i t. d., które Oktawja układała symetrycznie.
W małej szkatułce srebrnej znajdowały się inne jeszcze przedmioty, ale te chciała zachować bo otrzymała je od hrabiego Juana, Oktawja chciała się pozbyć zbyt licznych wspomnień z przeszłości, wymienić wszystkie te świecidełka na brzęczącą monetę i przyłączyć ją do kwoty, która się zaokrąglała u notariusza.
Wezwała do siebie jubilera. Był to handlarz z lekkiem sumieniem, który z zasady szacował o połowę taniej, kiedy sam nie miał kupić, a gdy chciano mu sprzedać dawał czwartą część ceny. Nazywał się Mueller.
— Chciałabym — rzekła Oktawja do niego — ażeby pan się przyjrzał tym rzeczom i oszacował je najdokładniej.
Wyjął z kieszeni szkło powiększające, przystąpił do stołu i rzekł z widocznym zachwytem.
— Ho, ho! bardzo ładne cacka. Bardzo eleganckie. Co za gust. Słowem, wszystko to warte jest szanownej pani.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.