joną, wsiadł do dorożki i kazał się zawieźć do pałacyku Ludwika Bressoles. Tutaj dowiedział się, że niebezpieczeństwo u Marji minęło, a na pytanie o położeniu Alberta, odrzekł Bressoles:
— Stan jego wczoraj był niebezpieczny. Pojadę dowiedzieć się jak noc przepędził, poczciwy młodzieniec, z takiem poświęceniem.
— A przywieź dobre nowiny — rzekła Walentyna.
Budowniczy wyszedł Walentyna i Maurycy pozostali sami.
— Czyś rozważyła to, o czem mówiliśmy? — zapytał Maurycy.
— Wiesz o co mi chodzi! Domyślasz się, jakiej ofiary czekam od twojej dla mnie miłości... mówię o projektowaniu małżeństwa twego z Marją. Sztuka, którą widziałam kiedyś w teatrze, dała mi myśl do tego małżeństwa.
— Nie licząc już tego — odpowiedział Maurycy ze złośliwym uśmiechem — że wybawię cię ze strasznego kłopotu.
Przypadkiem na pierwszym balu znajdowałem się niedostrzeżony przy rozmowie, twej z p. Pawłem de Gibray, który spotkawszy cię po dwunastoletniej rozłące, z pogróżkami domagał się od ciebie swej córki. Albert de Gibray kocha Marję. Ojciec jego, wiesz o tem również dobrze, jak i ją — nie zgodzi się nigdy, ażeby syn jego wszedł do twej rodziny. Boisz się, czy nie powie Bressolesowi, dlaczego sprzeciwia się małżeństwu tak dobranemu z pozoru pod każdym względem, a bez wahania to uczyni, jeśli go zniecierpliwią. Tymczasem kiedy córka twa zostanie moją żona, Albert de Gibray będzie musiał zaniechać swych zamiarów i zniknie wszelka przyczyna kolizji... Czym się dobrze domyślił?
— No tak — odpowiedziała Walentyna ze zdziwieniem, oczarowana i zdumiona przenikliwością Maurycego. — Małżeństwo to będzie dla mnie ratunkiem.
— Jeżeli tylko zgodzi się Marja, która kocha Alberta.
Zniewolę ją do tego.
— A to jak?
— Nie wiem jeszcze, ale znajdę na to sposób.
Rozmowa z godzinę trwała. Ludwik Bressoles wrócił.
— I cóż? — zapytała go Walentyna — cóż z Albertem de Gibray?
— Trochę mu lepiej — odpowiedział budowniczy. — Ale kiedy przyjdzie do zdrowia? Tę kwestię sam tylko czas może rozwiązać... w każdym razie jeszcze nie tak prędko, może za tydzień, a może nawet za miesiąc.
Walentyna i Maurycy spojrzeli po sobie. Póki Albert poleży w łóżku, będą mogli działać swobodnie.
Piękna Oktawja żyła teraz w wielkiem odosobnieniu. Wierzyła jak najpoważniej, że może wyjść zamąż za hrabiego Juana i pędziła też życie jak najprzyzwoiciej chcąc przekonać hrabiego, że tylko dla niego żyje.