Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/XLV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.

W pięć minut Albert ciepło ubrany, siedział w karecie obok Ludwika Bressoles, który kazał stangretowi jechać na ulicę Reine o ile można najprędzej.
Smutkiem okrył się teraz pałacyk przy ulicy Vernueille.
Goście rozjeżdżali się po cichu. Doktór Duffrin także odjechał, doczekawszy się, że Marja przyszła do siebie i zasnęła snem głębokim, zażywszy narkotyczne lekarstwo.
Maurycy poszedł do rzekomego lokaja, to jest do Verdiera, który czekał nań na rogu ulicy z karetą i strasznie już przeziąbł i pojechał z nim na ulicę Surennes, gdzie Lartigues z niecierpliwością na nich czekał. Oznajmił mu prędko niepomyślne rozwiązanie nowego planu Maurycego, planu, który w nim budził taki zachwyt.
— Ten Albert dla nas fatalny!... zawołał Verdier.
— Trzeba go usunąć!... — rzekł Lartigues.
— Ja się na to nie godzę — odpowiedział fałszywy opat Meriss. — Sądzę, że mamy pewny sposób, nie tykając wcale tego młodzieńca.
— Co za sposób?
Maurycy musi ożenić się z Marją Bressoles; nazajutrz po ślubie nie trudno dopiąć nam celu.
— Łatwo ci powiedzieć! — odparł Maurycy — ale ożenić się trudno... są przeszkody wielkie! Zapominacie o moim rywalu!
— Rywal niebezpiecznym nie jest, leży w łóżku, bardzo chory i może długo jeszcze nie ruszyć się z domu. Zresztą jeśli wyzdrowieje i przeszkadzać będzie, zawsze jeszcze czas, ażeby go usunąć.
— Marję Bressoles ukąsiła żmija — rzekł Maurycy.
— Nie wiadomo jeszcze, czy nie umrze od rany.
— O! z pewnością nie umrze! — odparł Verdier. — Wyssanie natychmiastowe ocala. Co robić? Tymczasem wyjaśnij sobie tajemnicę urodzenia swego i przygotuj swe dowody legitymacyjne, na wszelki wypadek.
— Dobrze! — odpowiedział Maurycy — spróbuję, ale za powodzenie nie ręczę.
Maurycy wyszedł z pałacyku przy ulicy Surennes. O wpół do czwartej po północy wrócił na ulicę Navarin i położył się spać.

★ ★ ★

W tym czasie, gdy się wydarzyły te ostatnie wypadki, śledztwo w sprawie podwójnej zbrodni na cmentarzu Pere Lachaise i ulicy Montorgueille wcale się nie posuwało naprzód.
Zniechęcenie poczęło ogarniać wszystkich członków policji, którzy uważali już, że niczego w tej sprawie nie dokażą. Tylko Aime Joubert silna nieubłaganą nienawiścią dla Lartiguesa, zemstę mając na celu, dążyła ciągle naprzód i nie dopuszczała zwątpienia do swych myśli. Codzień Martel i Jodelet, Galoubet i Sylwan Cornu przychodzili do mieszkania jej przy ulicy Meslay, ażeby narzekać na niepowodzenie.
— Ani weź... — powiadali. — Z takimi sztukmistrzami nic nie poradzisz.
Na to się odzywała Aime Joubert:
— Szukajcie panowie i szukajcie!... Przypadek może was lada chwila naprowadzić na złoczyńcę, przebierającego się za opata, a przez niego dostaniemy i innych...
— Chcę państwu podać jeden projekt — rzekł nagłe Martel.
— Mów pan dobrodziej... — zawołała pani Rosier.
— Zapewne pani zna charakter pisma Lartiguesa?
— Znam. Mam u siebie jego listy. Łatwo poznać jego pismo.
— Pewną jest pani, że niektórzy członkowie stowarzyszenia, do którego on należy, mieszkają zagranicą? — pytał dalej Martel.
— Tak.
— Więc możnaby dać próbkę pisma każdemu z urzędników, przykładających na kopertach stempel, to będzie rzecz możebna i łatwa do poznania jego ręki.
Aime Joubert pomyślała.
— Rozmówię się natychmiast z naczelnikiem policji śledczej — rzekła. — Niezawodnie Lartigues jako jeden z głównych członków bandy, często musi pisywać zagranicę. Myśl dobra... zaraz o tem pomówię.
Projekt Martela, udzielony potem przez nią naczelnikowi policji śledczej, podobał się mu, jednakowoż nie taił przed agentką, że trudno będzie uzyskać pozwolenie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.