Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
Oględziny.

— Wiesz co, kochany Paskalu — odezwał się wicehrabia d‘Arfeuille — twoje opowiadanie wygląda na bajeczkę. Zanadto dramatyczne, ażeby mogło być prawdopodobnem.
— Wcale nie — zaprotestował. — Wątpić nie trzeba. Ci, bo rozmawiali przy mnie, najdrobniejsze podawali szczegóły.
— No, to powinno być o tem w gazetach wieczornych.
— Bardzo być może, że jest.
— To się zaraz przekonamy.
Kazano garsonowi przynieść jakąbądź gazetę i podał za chwilę dziennik „France“.
D‘Arfeuill, rozłożył go i przebiegł oczyma.
— Jest — odezwał się.
I przeczytał głośno następującą wiadomość:

„Zbrodnia na cmentarzu Pere-Lachaise.
Podwójną morderstwo.

„Nocy dzisiejszej w Paryżu popełnioną została podwójna zbrodnia, tem straszniejsze, że tajemnicza.
„Dziś z rana, kiedy robotnicy kamieniarscy przechodzili przez cmentarz Pere-Lachaise, ze zdziwieniem ujrzeli krew pod drzwiami żelaznemi grobowca pewnej rodziny rosyjskiej i w grobowcu tym zobaczyli kobietę, zabitą sztyletem, a jednocześnie prawie stajenny u wynajmującego powozy przy ulicy Ernestyny znalazł w karecie, która powróciła w nocy, trupa zamordowanego człowieka.
Zawiadomieni natychmiast urzędnicy sądowi i policja udali się w te dwa miejsca.
Z podwójnego śledztwa, umiejętnie poprowadzonego, okazało się, że podwójna zbrodnia popełnioną została przez jednego i tego samego złoczyńcę.
Niezbite poszlaki naprowadzają na ślad zbrodniarza, który niebawem znajdzie się w ręku sprawiedliwości.“
Gdy to czytano, Maurycy czuł, że zimny pot występuje na jego czoło, a oddech zapiera się w gardle, żelazną miał jednak wolę i dzięki swej energji zdołał ukryć przed wszystkiemi wzruszenie, które go mogło zdradzić.
— Czego mam się bać? — pytał sam siebie, odzyskując stopniowo zimną krew. Niezawodnie niczego.
Te poszlaki, o których mówią, nie istnieją wcale. Nic zdradzającego nie zostawiłem. Nie podobna wpaść na ślad.
— No i cóż, nie wierzycie jeszcze, moi drodzy? — zawołał Landilly triumfująco. — Widzicie, że miałem słuszność, i że opowiadanie moje było najdokładniejszem powtórzeniem nieskazitelnej prawdy.
— Nikt ani myśli przeczyć temu, kochany baronie — odpowiedział hrabia d‘Arfeuille — lepiejbyś jednak uczynił, gdybyś to opowiadanie zachował dla siebie. Na paniach sprawiło ono bardzo przykre wrażanie. Co nam do zbrodni, rzeczywiście strasznych, kiedy ofiar ich nie znamy? Mordercę złapią, sądzić będą, osądzą, gilotynowany będzie, na co zasłużył, i wszystko dziać się będzie jak najlepiej na tym najlepszym z światów... Pal diabli smutne wypadki! Wypijmy za zdrowie hrabiego Iwana i bądźmy weseli.
Mowa ta spodobała się gościom d‘Arfeuilla.
Wypito na zdrowie rosyjskiego hrabiego, pragnącego przemienić się w paryskiego bulwarowca, a który przed kilku chwilami trochę ponury i zasępiony, odzyskał znów zwykły wyraz twarzy i odpowiadał grzecznie na toasty, jakie na jego cześć wznoszono.
Przytem Oktawja nie pozwalała mu się zajmować smutnemi myślami.
Usidlała go ze zręcznością kobiecą i starała się rozdmuchać ogień, jaki, czego była pewną, roznieciła w jego sercu.
Obiad stał się szalenie wesołym.
O drugiej zrana, kiedy przeszli biesiadnicy do salonu, gdzie do gry przygotowano stoliki, niektórym gościom Guya d‘Arfeuilla plątały się już języki, oczy błyszczały, a stąpali jakby na pokładzie podczas kołysania się okrętu.
Partia bakkara byłą ożywioną, jak zwykle wśród ludzi w humorze różowym.
Przegrana wynosiła około stu tysięcy franków.
Walka skończyła się dopiero o godzinie piątej z rana.
Maurycemu szczęściło się ciągle, wygrał dwanaście tysięcy franków.
— Pozwoli pani, że ją odwiozę? — spytał hrabia Oktawję, kiedy grą się skończyła.
Goście zaczęli się rozjeżdżać.
— Nie... nie dzisiaj, kochany hrabio — odezwała się kokietka.
— Gdzie panią zobaczę?
— Nie wiem.
— A ją wiem. Dzisiaj wieczorem, tutaj.
Oktawja chciała odpowiedzieć, ale ją hrabia uprzedził.
— Łaskawe panie i panowie! — odezwał się cudzoziemskim akcentem, który czynił mowę jego oryginalną — przyjaciel mój hrabia d‘Arfeuille uczynił mi zaszczyt, że mnie przedstawił państwu i za to będę mu zawsze wdzięczny. — Dzięki jego uprzejmości spędziliśmy kilka godzin, które wydawały mi się czarownemi i które też spieszę wznowić. Pozwólcie mi państwo, że z gościa zostanę gospodarzem; zróbcie mi ten zaszczyt, szanowni państwo i przyjedźcie do mnie dzisiaj o ósmej, tutaj z góry zastrzegam, że odmowa doprowadziłaby mnie do rozpaczy.
Odmowy nie było się czego lękać. Zaproszenie hrabiego przyjęto jednogłośnie.
Przed odejściem Oktawja szepnęła Maurycemu do ucha:
— Przyjadę do ciebie o piątej.
— Dobrze.
Wicehrabia d‘Arfeuille i hrabia Iwan ostatni pozostali sami w pustym salonie.
— No, pan się już całkiem zapalił do Oktawji? — rzekł Francuz do Rosjanina.
— O, niech pan tego nie myśli! — odpowiedział hrabia.
— A jednak chciał pan być jej przedstawionym, a tu zachowywał się pan, jak prawdziwy wielbiciel.
— Rzeczywiście. Oktawja śliczna dziewczyna. Podoba mi się jak ładna kamelja. Ale kamelję zrywa się, lecz jej się nie kocha.
Młodzi ludzie wyszli razem na bulwar Poissonniere i tam rozstali się.
Hrabia wsiadł do karety, która całą noc na niego czekała i kazał się zawieźć do Hotelu Wielkiego, gdzie tymczasowo mieszkał.
Rozbierając się i kładąc do łóżka, myślał nie o pięknej Oktawji, lecz o opowiadaniu barona Paskala de Landilly i o tem, co donoszono w gazecie „France“, a co sprawiało na nim tak silne wrażenie, o przyczynie którego dowiemy się niebawem.
Zasnął, zamierzając tegoż dnia jeszcze pojechać na cmentarz Pere Lachaise dla powzięcia bliższych wiadomości.
Sen miał niespokojny.
Śniły mu się okropne rzeczy, jakieś krwawe widziadła.
Maurycy z kieszenią napchaną biletami bankowemi uważał za konieczną ostrożność powrócić doróżką na ulicę Navarin.
W drodze mówił do siebie:
— O! policja twierdzi, że wpadła na ślady zabójcy! i są ludzie, którym dość to powiedzieć, aby uwierzyli.
Głupcy! takie frazesy dobre tylko dla naiwnych!
Szukajcie, szukajcie, moi kochani, zwierzyna od was mądrzejsza!
Nie upolujecie nic i z pustą torbą powrócicie do domu!
Maurycy upadał ze znużeni.
W dwie minuty po położeniu się do łóżka spał twardym snem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.