Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom I/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Mniemany ksiądz uśmiechnął się i odparł:
— Nie będziemy wymagali bezużytecznych ofiar. Zatrzymaj pan swoją kochankę, lecz nie zapomnij, nie zapomnij nigdy, że kobieta jest kamieniem potknienia na drodze człowieka i że, gdy ten czuje się niezwyciężonym, bywa zwyciężonym przez kobietę!
— Z tej strony nie ma się czego obawiać... — odpowiedział Maurycy.
— W chwili, gdy moja kochanka stanie się niebezpieczną, zdruzgoczę ją bez wahania. Teraz znacie moje zasady i moje żądania, zatem o więcej już nie pytajcie. Potrzebujecie zucha silnego i pewnego, ja jestem tym zuchem, którego wam potrzeba i dowiodę wam tego, gdy mnie przyjmiecie do spółki. No! decydujcie się!
— Jeszcze chwilę — rzekł Verdier. — Ostatnie pytanie. Zapewniłeś nas pan, że przedsięwzięte zostały wszelkie środki, czyniące niepodobnem odkrycie w tobie sprawcy podwójnej zbrodni z zeszłej nocy.
— Jestem tego pewny.
— Jakim sposobem doszedłeś pan do popełnienia tej zbrodni? Kto cię postawił na tropie naszej tajemnicy?
— Chcecie to wiedzieć?
— Koniecznie.
— Więc wam powiem, ale uprzedzam, że odkrycie tajemnicy o której mowa, nie kosztowała mnie ani wielkich wysiłków rozumu, ani uczonych kombinacji.... Odkrycie to, winienem panu, księże Meryss.
— Mnie! — zawołał Verdier osłupiały.
— Tak.
— To niemożebne!
— Wstrzymaj się pan nim osądzisz, jest temu dziewięć dni.
— Dziewięć dni? — powtórzył fałszywy ksiądz.
— W lasku Vincennes. Czy pan sobie nie przypominasz?
— Nie.
— Więc dopomogę pańskiej pamięci. Przypomnij pan sobie, żeś czytał list.
W umyśle Verdiera nagle się rozjaśniło.
— List od Michała Bremont! — zawołał.
— Tak jest!
— Ależ ten list, po przeczytaniu ja podarłem i kawałki rzuciłem na wiatr.
— Prawda.
— Z resztą byłem sam jeden.
— Nie, gdyż blisko i tak, żeś pan o tem nie wiedział, znajdował się ktoś spacerujący, który na kogoś czekał i był oddzielony od pana małym klombem gęstych krzewów, co mu pozwalało spoglądać na pana, przez gałęzie. Spacerującym tym ja byłem, bez żadnej wstecznej myśli, po prostu nie mając co robić.
Widziałem, żeś pan czytał list, żeś go pan podarł a potem się oddalił. Uderzył mnie wyraz pańskiej twarzy podczas czytania listu. Malowały się na niej kolejno gniew i zadziwienie. To mnie zaintrygowało. Pewien człowiek inteligentny i doświadczony powiedział raz w mojej obecności, że list podarty na drobne kawałki, na dziesięć razy, zawiera tajemnicę mającą jakąś wartość.
Przypomniałem to sobie i postanowiłem wypróbować sprawiedliwość zacytowanego przezemnie aforyzmu. Gdyś się pan oddalił zebrałem rozrzucone kawałeczki pańskiego listu i schowałem je do pugilaresu, z zamiarem ułożenia ich w domu tak, jak się układa części łamigłówki i przywrócenia do pierwotnego stanu listu, który wywarł na panu tak głębokie wrażenie.
Uczyniłem to tego samego wieczora, sklejając gumą cząstki na papierze kalkowym, co mi pozwalało przeczytać list tak z jednej jak i z drugiej strony.
— On nie miał żadnej wagi — rzekł Verdier.
— Tak jest — odparł Maurycy — przyznaję, wydawał się małoznaczącym. I byłby nim takim dla innego, a nie dla mnie, lecz właśnie ta pozorna małoznaczność pozwoliła mi odkryć jego rzeczywistą wartość. Przypadkiem studjowałem z moim przyjacielem, ciekawym rzeczy tego rodzaju, korespondencje cyfrowane i w kratach. Znam sto sposobów pisania, dzięki którym człowiek niedyskretny, nie może odgadnąć rzeczywistego sensu korespondencji. Miałem u siebie mnóstwo kratek. Przykładałem je kolejno do złożonego na nowo listu. Jedną z nich (ta której używał ambasador angielski przed dwudziestu laty), doskonale pasowała. Dzięki jej przeczytałem list bez najmniejszego trudu.
— Zadziwiająca zdolność! — szepnął Lartigues głosem z większem niż kiedykolwiek uniesieniem.
Verdier siedział zamyślony i milczący.
Maurycy wyjął swój puligares, otworzył go i wyjął z niego dwa papiery.
— Oto są sklejone kawałki pańskiego listu — rzekł — a to jest kratka, która, mi dała możność do dojścia jego znaczenia.
Położył na stole list posklejany, a do listu przyłożył arkusz powykrawanego papieru w małe kwadraty w jednakowej odległości, poczem mówił dalej:
— Wyrazy, które widać w wycięciach, same tylko mają wartość i oto są zdania w całość złożone:
„Przepyszny interes. Jak zwykle złożyć korespondencję na cmentarzu Pere-Lachaisę w grobowcu Kurawiewów, w cymborjum ołtarza. V*** pójdzie ją zbadać i złoży tam swoją odpowiedź. Unikać spotkania i skompromitowania się. Ten sposób skomunikowania się uczyni niemożebnem wszelką niespodziankę. Wysłaniec z Londynu będzie wkrótce w Paryżu“.
— Pojmujecie panowie doskonale — mówił dalej Maurycy — że to musiało w najwyższym stopniu obudzić moją ciekawość. Najtrudniejszą rzeczą było wyszukanie grobowca, aby w nim śledzić wasze kroki albo kroki tych, którym będzie poruczonem zanieść tam waszą korespondencję.
Było to trudnem, ale nie niemożebnem.
Odkryłem sposób.
Nie będąc uczonym polyglotą, mówię dosyć łatwo kilkoma językami, a między niemi po angielsku, po rusku i po włosku.
Ucharakteryzowałem sobie twarz, ubrałem się w kostium angielskiego turysty i udałem się na cmentarz Pere-Lachaise, gdziem zaczął rozprawiać z dozorcą dziwaczną francuzczyzną, z akcentem brytańskim, mówiąc mu, że życzę sobie zwiedzić najważniejsze grobowce cmentarza.
Dozorca wydawał, się zdziwiony tą posępną fantazją wśród zimy, niemniej jednak dał mi przewodnika, który mi przez dwie godziny kazał podziwiać piękności nekropolu, prowadząc mnie od grobowca do grobowca i mogę was zapewnić, że objaśnienia jego były niewyczerpane. Co za gaduła! — zaledwie mi dał możność wtrącenia jednego oh yes!... Cmentarz to majątek tych ludzi, oni z niego żyją... znają wszystkie jego zakątki. Dałem dozorcy do zrozumienia, że życzyłbym sobie zobaczyć grobowiec rodziny Kurawiewów Zaprowadził mnie do niego i z tego powodu opowiedział mi szczególniejszą historię, morderstwa hrabiny Kurawiew, popełnionego przez „dystyngowanego mordercę“. To jest jego wyrażenie. Czy ono się panom nie wydaje oryginalnem?
Usłyszawszy ostatnie zdanie Maurycego, Lartigues nie mógł powstrzymać dreszczu.
— Następnie powiedział mi, że ekshumacja ciała hrabiny i przewiezienie jej do Rosji, nastąpiło w rok po jej gwałtownej śmierci.
Wsunąłem przewodnikowi w rękę dziesięć franków i opuściłem cmentarz.
Wszystko to poprowadzone było bardzo zręcznie! — rzekł Lartigues. — Słucham pana z wielką przyjemnością. Zachwyca mnie pańska działalność w dwudziestu latach i my byliśmy tacy sami.
— Nazajutrz zdjąłem za pomocą wosku odcisk zaniku — mówił dalej Maurycy — następnego dnia miałem klucz, który mi pozwalał wejść do grobu.... Przyniosłem pęk małych kluczyków, jeden z nich otwierał cymborjum. Co dzień przychodziłem odczytywać waszą korespondencję, której za nic nie chciałem ruszyć i która mnie informowała o biegu waszych interesów, zajmujących do najwyższego stopnia.
— Ale — zapytał Verdier — dlaczegożeś zabił kobietę, która nam służyła za pośredniczkę?
— E ja wcale nie miałem zamiaru zabijać tej biednej istoty, bo jej śmierć na nic mi się nie zdała — odparł Maurycy.
— Niefortunny wypadek postawił mnie w konieczności popełnienia tego morderstwa... Wczoraj o trzeciej, wszedłem jak zwykle do grobu dla przeczytania odpowiedzi złożonej poprzedniego dnia przez pana. Juljusza Thermis.
Rzucił ukradkowe spojrzenie na mniemanego księdza, który go słuchał z głęboką uwagą.
Maurycy mówił dalej:
W chwili gdym miał otworzyć cymborjum, usłyszałem zgrzyt klucza w zamku drzwi bronzowych i drzwi obracających się na zawiasach.
Rzuciłem się w tył i chciałem się ukryć za ołtarzem.
Nie miałem czasu.
Wasza posłanniczka wchodziła....
„Spostrzegłszy mnie, przelękła się i krzyknęła.
„Ogarnęła mnie obawa, że mój plan zostanie odkryty, a przez to zniweczony.
Rzuciłem się na tę kobietę, co tak nie w porę przyszła i uderzyłem ją.
Do miljona djabłów! baba była energiczna... Broniła się jak lwica. Chciała mnie kąsać i nabawiła nie małego kłopotu. W grobowcu rozpoczęła się straszliwa walka. Na koniec wziąłem górę... kobieta uderzona śmiertelnie, upadła i pozostała bez ruchu.
„Wziąłem wtedy przyniesione przez nią papiery i paczkę banknotów. którą wam przed chwilą oddałem, poczem wyszedłem i zamknąłem drzwi za sobą, napchałem drobnych kamyków w zamek, aby opóźnić o ile można chwilę, w której pan Juliusz Thermis dowiedziałby się, że wasza tajemnica została odkryta i pośpieszyłem do domu, gdzie odczytałem ostatnią notę....
Ta nota zapowiadała o pierwszej po północy przybycie wysłańca z Londynu da Paryża, mającego przywieźć rozwiązanie zagadki, którą niecierpliwie pragnąłem odgadnąć.
Sposobność była piękna.
Postanowiłem z niej skorzystać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.