Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXII.

Mniemany ksiądz uśmiechnął się i odparł:
— Nie będziemy wymagali bezużytecznych ofiar. Zatrzymaj pan swoją kochankę, lecz nie zapomnij, nie zapomnij nigdy, że kobieta jest kamieniem potknienia na drodze człowieka i że, gdy ten czuje się niezwyciężonym, bywa zwyciężonym przez kobietę!
— Z tej strony nie ma się czego obawiać... — odpowiedział Maurycy.
— W chwili, gdy moja kochanka stanie się niebezpieczną, zdruzgoczę ją bez wahania. Teraz znacie moje zasady i moje żądania, zatem o więcej już nie pytajcie. Potrzebujecie zucha silnego i pewnego, ja jestem tym zuchem, którego wam potrzeba i dowiodę wam tego, gdy mnie przyjmiecie do spółki. No! decydujcie się!
— Jeszcze chwilę — rzekł Verdier. — Ostatnie pytanie. Zapewniłeś nas pan, że przedsięwzięte zostały wszelkie środki, czyniące niepodobnem odkrycie w tobie sprawcy podwójnej zbrodni z zeszłej nocy.
— Jestem tego pewny.
— Jakim sposobem doszedłeś pan do popełnienia tej zbrodni? Kto cię postawił na tropie naszej tajemnicy?
— Chcecie to wiedzieć?
— Koniecznie.
— Więc wam powiem, ale uprzedzam, że odkrycie tajemnicy o której mowa, nie kosztowała mnie ani wielkich wysiłków rozumu, ani uczonych kombinacji.... Odkrycie to, winienem panu, księże Meryss.
— Mnie! — zawołał Verdier osłupiały.
— Tak.
— To niemożebne!
— Wstrzymaj się pan nim osądzisz, jest temu dziewięć dni.
— Dziewięć dni? — powtórzył fałszywy ksiądz.
— W lasku Vincennes. Czy pan sobie nie przypominasz?
— Nie.
— Więc dopomogę pańskiej pamięci. Przypomnij pan sobie, żeś czytał list.
W umyśle Verdiera nagle się rozjaśniło.
— List od Michała Bremont! — zawołał.
— Tak jest!
— Ależ ten list, po przeczytaniu ja podarłem i kawałki rzuciłem na wiatr.
— Prawda.
— Z resztą byłem sam jeden.