Tajemnica Renu/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Strug
Tytuł Tajemnica Renu
Pochodzenie trylogia Żółty krzyż
tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIX

Eva Evard, powróciwszy z Wiednia, gdzie bawiła około dwuch tygodni, oznajmiła swemu stęsknionemu generałowi, że zamierza odwiedzić niemiecką Główną Kwaterę. Generał von Sittenfeld uśmiał się serdecznie.
— Czarodziejska Evo, tego pani nie dokaże, proszę się zastanowić czego pani żąda. Dość powiedzieć, że nawet ja — ja — pani Evo, przy najlepszych moich chęciach i staraniach nic nie mógłbym dla pani zrobić w tym względzie.
— Dziękuję bardzo, ale ja nie proszę pana o protekcję, dam sobie rady sama.
Generał śmiał się dalej i całował jej ręce. Przywarł i nie mógł się oderwać. Przypadł głową do jej kolan, objął jej biodra, zacichł, zamarł. Tonął w rozkosznej błogości, dopóki nie ośmielił się nieco dalej o nieznaczną, niemal niedostrzegalną wątłą odrobinę.
— Panie generale...
Zerwał się na równe nogi, znał dobrze ten ton cichy, dobitnie ostrzegający. Już wielokrotnie odpokutował srodze, gdy nie posłuchał odrazu przestrogi. Ileż razy tracił wszystko, co był uzyskał i psią pokorą po długich błaganiach i przysięgach wysługiwał sobie na nowo okruch łaski. O tej porze srogi, wszechwiedzący i wszechmogący generał był już dobrze wytresowany. Tajony bunt, wściekłość i wszystkie podstępy zostały pokonane przez kaprys Evy, przez jej wzgardliwy uśmiech i przez niezłomną taktykę. Generał nie mógł odgadnąć celu tego okrutnego przewlekania. Miał zapowiedziane, że szczęście go nie minie, niech czeka grzecznie. Zapuszczał się w najdalej idące, bezsensowne nawet hipotezy, puszczał wodze fantastycznym rozważaniom, niejako w tajemnicy przed samym sobą, nad możliwościami Evy. Nałóg podejrzliwości, choroba zawodowa węszenia zawsze i wszędzie ukrytych zamachów i zakusów wroga sprawiały, że nie ominął i przypuszczenia, że Eva mogła być nieświadomem narzędziem nieprzyjacielskiej intrygi. Szybko wycofał się z tej pozycji — Eva była nie do pomyślenia jako czyjeś narzędzie, a do tego nieświadome, zresztą ani razu nie zadała mu niedyskretnego pytania, a jej zainteresowania wojną były raczej akademicko-filozoficzne. Rozmawiali nieraz o wojnie i generał, namiętny zbieracz faktów, uzyskał od niej mnóstwo cennych informacji z tamtej strony frontu, które notował skwapliwie. Pewnego razu, zachwycony przenikliwością jej obserwacji, zauważył, że gdyby zechciała streścić swe wrażenia i wnioski w obszernym, przemyślanym referacie, to mogłaby sprzedać taki dokument już nie na wagę złota, ale na wagę radu.
Eva skrzywiła się zlekka na ten generalski dowcip.
— Ja nie sprzedaję ani siebie, ani moich informacji, zresztą, nie potrzebuję pieniędzy. Ale jeżeli pana zaciekawiają moje spostrzeżenia, mogę w wolnej chwili napisać takie wypracowanie i darować je panu na pamiątkę. Generał nie mógł dociec, poco Eva jeździła do Wiednia. Wierny swej metodzie nie pytał o nic, ale okólnemi drogami naprowadzał ją na wynurzenia i dowiedział się, że przyjmowano ją w najwyższych sferach a dwukrotnie (w ciągu dwuch tygodni!) była u cesarzowej w Schönbrunn i za drugą bytnością rozmawiała przez półtorej godziny z cesarzem Karolem.
Młody cesarz zachwycił ją swą uprzejmością a zwłaszcza zdumiewającą energją, którą promieniał jako mężczyzna i monarcha. Oto władca! Jego zapał i optymizm ubawiły ją szczerze. Rozegrał on przed nią kapitalną scenę z tragifarsy austrjackiej. Kiedy podwójna monarchja wali się w gruzy i gdy już nic nie zdoła jej uratować, zjawia się młody, dzielny cesarz i król, którego nieugięta energja targa i wstrząsa zbutwiałą ruderą i bezsprzecznie przyśpiesza jej koniec. Piękny Karol zrobił na niej wrażenie szaleńca, który w płonącym domu przestawia meble. Ale dzieci cesarskie są czarujące, widziała je wszystkie sześcioro, zresztą cesarzowa jest znowu w ciąży. Dynastja Habsburska ma zapewnione spadkobranie tronu co najmniej na lat pięćdziesiąt w tej gromadce zdrowych, pięknych arcyksiążątek. Nie poradzą im zamachy ani choroby, zawsze coś z tego zostanie, inna rzecz, czy zostanie tron...
Generał von Sittenfeld powziął stąd natychmiast podejrzenie, że Eva może być agentką dyplomatyczną pierwszej klasy i kto wie, czy po księciu Sykstusie Burbońskim, po hr. Revertera i innych niewiadomych próbach, nie kręci się zkolei i ona koło odrębnego pokoju Austro-Węgier z koalicją? Kontrwywiad niemiecki od roku już obserwował niepewnego sojusznika, którego jedyny ratunek leżał w nikczemnej zdradzie. Generał nie wyobrażał sobie, żeby gwiazda filmowa, bodaj największa na kuli ziemskiej, mogła być używana do poważnych matactw dyplomatycznych, ale zbyt wysoko cenił inteligencję Evy, żeby odrzucić to przypuszczenie, więc jeszcze wzrósł jego żar miłosny Opanować tę kobietę, wydobyć z niej tajemnicę i wykryć jakąś kolosalną intrygę dla ocalenia cesarza i ojczyzny, tudzież dla własnej karjery...
Teraz przywidziało jej się odwiedzić Główną Kwaterę...
— Pani spodziewa się zobaczyć tam coś osoblibliwego? Pani przypuszcza, że dotrzeć do naszego marszałka lub do pierwszego generał-kwatermistrza jest równie łatwo, jak otrzymać zaproszenie na podwieczorek do Schönbrunn?
— Chciałabym pomówić z cesarzem...
Nowy atak śmiechu. Eva przeczekała to spokojnie.
— Rozmawiałam przed dwoma laty z nieszczęsnym carem Mikołajem, teraz z tym sympatycznym skazanym przez los Habsburgiem. Brak mi trzeciego... Kto wie, może w tej wojnie wygasną wszyscy cesarze? Trzeba się śpieszyć z cesarzem Wilhelmem, bo za pół roku może być za późno... Pan mnie zna, jestem nieuleczalną snobką, kolekcjonuję ciekawe znajomości.
Generał o tej porze był zdręczony przez Evę do jakichś już przedostatecznych granic. Chwilami szczerze jej nienawidził. Widząc ją otoczoną przez roje mężczyzn szukał wśród nich współzawodnika i wciąż się gubił w ich masie, podejrzewając codzień kogo innego. Pokojówka korytarzowa w hotelu Carlton była oddawna na żołdzie jego biura i co trzy dni składała komu należy raporty. Generał prowadził je pedantycznie i porównywał z doniesieniami agentów i agentek, którzy śledzili Evę na mieście, nie tracąc z oczu żadnego jej poruszenia. Eva miała swoją tekę a w niej kilka innych, dotyczących szczególnie podejrzanych panów. Byli to — aktor filmowy Feldt, młodszy sekretarz kanclerza Kühlmana Pilzecker, kapitan sztabu generalnego Lannburg, lejtnant Ramien z gabinetu morskiego Jego Cesarskiej Mości. Byli to ludzie młodzi, niektórzy dość urodziwi. Dalej szli starzy panowie od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat, którym Eva poświęcała znacznie mniej uwagi — deputowany do Reichstagu tajny radca Schelle z centrum, jego kolega socjaldemokrata Noodt, bardzo wpływowy dziennikarz, redaktor „Nordeuropy“ Max Edeling. Ten był szczególnie niebezpieczny, był w wieku generała, interesująco piękny, słynny automobilista i uwodziciel, bogaty, bardzo inteligentny i bezczelny.
Aktora filmowego i kapitana generał pozbył się szybko — obu wypchnął na front. Resztę obserwował i jak dotąd nic nie mógł wykryć. Rywalką jego była jeszcze poniekąd pani baronowa von Steth-Schulzburg, w której domu Eva była jak u siebie, otoczona siostrzaną czułością i adoracją namiętną, wysoce nieopanowaną nawet przy ludziach, a cóż dopiero... Tak o tem sądził generał von Sittenfeld, który u baronowej bywał częstym gościem. Łączył ich stosunek nader osobliwy — uczucie wzajemnej zazdrości o Evę, która bawiła się tem i drażniła obie strony.
Napróżno generał przypominał Evie ich tydzień czerwcowy w Szwarcwaldzie w roku pańskim tysiąc dziewięćset czternastym i wywoływał czarowne momenty i obrazy. Uśmiechała się i dopowiadała jeszcze od siebie to i owo z dalekich wspomnień i prowokująco bezlitośnie rozpłomieniała go zdręczonego i żebrzącego łaski.
Lubiła go widzieć u swoich stóp, śmiesznie rozciągniętego na perskim dywanie i słuchać miłosnych jęków i westchnień, słów górnolotnych do absurdu oraz bezgranicznych obietnic. W takich chwilach rozważała na chłodno z całym krytycyzmem, czy generał jest już gotów do podjęcia nad nim pewnego eksperymentu? Czy jego zaślepienie jest zupełne? Czy naprawdę, jak to powtarzał tyle razy — nie odmówi jej niczego i spełni natychmiast wszystko, czego tylko od niego zażąda? Gdy generał ośmielał się zsunąć jej z nóg pantofelki i mrucząc jak niedźwiedź, który dobrał się do miodu, palił jej stopy gorącem swoich ust i oddechu, namyślała się, czy udzielić mu dla zachęty cośkolwiek więcej, czy też mądrzej będzie wytrzymać go aż do końca i dopiero uzyskawszy maximum tego, co można będzie z niego wyciągnąć, oddać mu się, lub równie dobrze zerwać z nim i skończyć. Taki człowiek może się mścić — ale cóż on jej zrobi?
Pewnego razu, było to u niej w hotelu, czuła się do ostateczności znudzoną zaklęciami i przysięgami, które powtarzały się do obrzydzenia. Stało się to jakby rytualną litanją błagalną, którą już umiała na pamięć, powtarzały się te słowa — Dlaczego? Evo, dlaczego, na miłość boską? Warum... Warum?...
— Więc powiem panu dlaczego... Oto, znużona wojną, uczyniłam przed rokiem ślub mistyczny, złożyłam go przed samą sobą, tem niemniej obowiązuje on mnie tak samo jakbym to była uczyniła najuroczyściej w kościele przed ołtarzem wobec tłumu ludzi. Ślubowałam, że nie oddam się nikomu aż do końca wojny. Może to śmieszne, ale my katolicy dotrzymujemy zobowiązań wobec Boga.
— Wobec Boga?! Pani sobie ze mnie drwi?
— Bynajmniej, jest to dowodem najgłębszego zaufania, że wogóle wyznałam panu moją tajemnicę. Pan myśli, że ja jestem z kamienia? Że mnie to nic nie kosztuje?
Generał nie mógł mówić ze wściekłości. Dźwignął się z ziemi od ubóstwianych stóp i zmagał się ze sobą. Wydzierał się zeń człowiek pierwotny, dziki brutal. Rozwiał się urok panowania Evy, niewolnik się zbuntował. Gotów był rzucić się na nią i sponiewierać te jej wszystkie świętości. Nienawidził jej do szaleństwa. Eva paliła papierosa, jej promienne, zielone oczy spokojnie wytrzymywały jego wściekłe spojrzenia. Wreszcie przemogły nawyknienia kultury, generał opamiętał się.
— Wasze ślubowania katolickie... mistyczne... Jeżeli to wszystko nie proste drwiny... Zapewne spowiednik pani, jakiś mądry kazuista jezuicki, dla złagodzenia ostrości tych wyrzeczeń pozwala a może i sam doradza... Z osobą tak miłą jak baronowa von Steth-Schulzburg znacznie łatwiej dotrzymać ślubu...
— Ach, pan posądza tę biedną Lisbeth?... Bardzo śmieszna zazdrość...
— O pani i o Lisbeth mówi cały Berlin!
Eva zaśmiewała się bynajmniej nie urażona i kaskadami śmiechu gasiła jego wymyślne złośliwości. Generałowi przypomniał się szatański urok szyderstwa Clary Jou-Jou, ulicznicy portowej z filmu „Jedna noc w Marsylji“
— Dosyć tych żartów, piękna Evo! Proszę mi odpowiedzieć wręcz, jak długo mara jeszcze czekać?
— Powiedziałam. Do końca wojny. Naturalnie, nie do zawarcia pokoju, bo to byłoby za długo, nawet dla mnie, ale do zawieszenia broni. W pewnym roku, w jakimś miesiącu o godzinie X, gdy ustanie rozlew krwi, będę zwolniona z mojego ślubu... Z jakąż rozkoszą oddam się panu, jedynemu na świecie mężczyźnie, którego pożądam... Ja panu wynagrodzę wszystkie udręczenia...
I margrabina Destalguez z „Circe“ patrzyła nań oczami zamglonemi namiętnością, z rozchylonemi ustami, dysząca pożądaniem. Generał w odpowiedzi chwycił ze stolika chiński wazon, dar hrabiny von Steth-Schulzburg, i cisnął nim o ścianę. Świetny ciemno-błękitny wazon, po którym pełzały złote i srebrne jaszczurki, zadźwięczał i rozsypał się w proch. Eva zdawała się tego nie dostrzegać. Kusiła spojrzeniem, uśmiechem, bezwładem całego ciała. Wreszcie wyszeptała:
— Możemy przyśpieszyć nasze szczęście...
— Jak?! Co mam zrobić?! — krzyknął generał z brutalną groźbą w głosie.
Na sekundę zaślepiło go potworne przywidzenie. Przez sekundę pomyślał zupełnie serjo, że Eva jest obcą agentką i opętała go jedynie w celu wymuszenia na nim jakiejś niemożliwej zbrodni.
— Niech pan posłucha spokojnie i rozważy rzecz jak mężczyzna, jak dygnitarz, który ma wielką władzę, jak prawdziwy mąż stanu... Nie namawiam pana do niczego złego, poprostu chcę, żeby pan zrozumiał, że jest w naszej mocy przyczynić się w pewnej mierze do przyśpieszenia końca wojny, a przez to samo...
Generał jak rażony udarem osunął się na fotel, bezwładnie zwiesił ramiona, głowa opadła mu na piersi. Sapał. Zaczął wzdychać. Jęknął raz i drugi, poczem zachlipał cichutko, bezsilnie. Płakał jak stary, nieszczęsny człowiek, opuszczony przez wszystkich i bezradny. Nie miał już żadnych chęci ani pożądań, jego twarda dusza zwiotczała na szmatę. Zapomniał kim był, znikła godność własna, ambicja, zatracił się w nim ostatni okruch wstydu. Był sponiewierany, pokorny jak zbity pies i gdyby w tej chwili Eva zażądała od niego niepodobieństwa, zbrodni, hańby, nie znalazłaby w nim sprzeciwu. Oddałby jej klucze i znaki od stalowych szaf w swojem biurze, patrzałby bez strachu i zgrozy, jak jej przecudne szpiegowskie ręce grzebałyby w najtajniejszych dokumentach... Nawet nie żądałby za to nagrody. W swem niezgłębionem poniżeniu, nie spodziewał się już niczego.
Eva obserwowała go z niezmiernie natarczywą, ale z całych sił poskramianą ciekawością. Nie odzywała się ani jednem słowem, żeby nie spłoszyć jakiegoś czaru, żeby nic nie ująć z działania tajemnego jadu, który teraz właśnie przesącza się po labiryncie zwojów mózgowych tej czaszki, okrytej czarno-siwym spotniałym włosem. Bała się odetchnąć głośniej, odwracała oczy od zwieszonej, skołatanej głowy, żeby bodaj siłą swego spojrzenia nie uroczyć przesubtelnego momentu, gdy dawny niezłomny generał von Sittenfeld przeobraża się i zamiera, kiedy na niemożliwej możliwości, nikłej jak nić jedwabnika, wisi i polega wszystko. Nawet w głębi myśli wstrzymywała upust pierwszego tryumfu nad przeciwnikiem, odkładała na później swoją radość z przełomu, na który ciężko zapracowała. Trzymała na wodzy swoją moc opętującą, która z niej promieniowała i usiłowała zapomnieć bodaj na chwilę o swej ofierze, myśleć na razie o czem innem.
Całą swoją istotą czuła upojenie, unosiła się ponad ludźmi i ludzkością, ponad zagmatwanem straszliwem zjawiskiem wojny. W tej chwili jej zamiary nie miały żadnego celu, jej radość nie po — siadała w sobie treści. Igrała życiem, ludźmi tak samo, jak swojemi myślami. Nikomu nie sprzyjała, nikogo nie zwalczała.
Losy narodów? Wynik nawałnicy światowej? Czyż nie były to sprawy wyobrażone? Czyż jednem skinieniem myśli nie mogła zgasić w sobie ciekawości do wojny a przenieść jej na co innego, na jakieś głupie dziwactwo, na byle co? Uczyni to, kiedy jej się wreszcie znudzi. Narazie pochłania ją gra, ciekawy, niebezpieczny eksperyment nad ciekawym i niebezpiecznym człowiekiem. Jest to zabawne i nieco straszne, ale strach jest naprawdę rozkoszny w swej powikłanej subtelności.
Zresztą nic jej nie grozi poza niepowodzeniem próby. Jeżeli zawiedzie generał, zostaje redaktor „Nordeuropy“, który zna wszystkich, zostaje hrabina von Steth, która dla niej nie zawaha się pójść na szubienicę, zresztą jest i stary szpieg van Trothen, który pomimo wzdragania się i strachu przed jej szaleństwem jest również opętany grą i wciągnięty w wielką aferę.
Nigdy jej nie zabraknie bezwiednych pośredników, agentów, naganiaczy, czemuż nie ma przy sobie nikogo, komu mogłaby odsłonić swój plan w całej jego obłąkanej odwadze?
Było jej dumą, że jest samotna, i że gdy zwycięży, z nikim nie będzie dzieliła zasługi, ale chwilami sama przestawała wierzyć w możliwość, a nawet w sens swojego zamierzenia. Było ono ogromne do absurdu i czasami w momencie zwątpienia po zbyt ścisłej analizie pozostawał zeń czysty absurd, marzenie, poczęte w malignie. Nie miała objektywnego sprawdzianu, van Trothen, zakamieniały bez wyobraźni rutynista, niezdolny był ogarnąć jej idei i potrafił tylko szydzić. Kogoż innego mogła wtajemniczyć, u kogo szukać rady? Trzeba samopas brnąć dalej w nieprzebyty gąszcz kłopotów, niespodzianek, zawodów, niebezpieczeństw. Przymus własnego zachcenia pchał ją naprzód i z fantazją, z brawurą wyzywał trudności i niebezpieczeństwa. Cokolwiek będzie i jakkolwiek się to skończy, Eva Evard odegra swoją rolę w wojnie narodów świata...
Ku wielkiemu jej zdziwieniu generał zasnął. Niewygodnie skulony w fotelu, ze zwisającemi ramionami, z głową bezwładnie opadniętą na piersi, pochrapywał żałośnie i śmiesznie, jak gdyby skarżąc się przed litościwą zjawą senną na swój smutny los. Ubawiło to Evę. Ten człowiek był tak nieszczęsny i bezbronny, że żal było pastwić się nad nim dłużej. Zresztą jest chyba dostatecznie przygotowany do odegrania wyznaczonej roli.
Wstała, cichemi krokami przeszła do sypialni. Szybko zrzuciła suknię i przywdziała fjoletowe kimono, zahaftowane w złote kłosy. Stanęła przed lustrem, rozluźniła włosy, zmrużonemi oczami uśmiechnęła się i przybrała wyraz dobroci. Stała przez chwilę przypatrując się sobie.
Własna uroda była dla niej źródłem nigdy nienasyconej rozkoszy. Gdy urabiała grę twarzy dla jakiejś roli, pogrążała się w ekstazie zachwytu, widząc szybko zmienne swoje przeobrażenia. Chwytała najsubtelniejsze drgnienia rysów i uczyła się ich pracowicie, by w razie potrzeby wywołać je nieomylnie. Przygotowywała je dla wielkich, niebezpiecznych zbliżeń ekranowych, gdzie tak oczywiście zdradza się każda sztuczność i komedjanckie kłamstwo. W tym kunszcie była niedoścignioną i za to uwielbiał ją cały świat. Z oblicza Evy Evard biła zawsze wyrazista głębia prawdy i jej artystyczny umiar. Smutek Evy, jej rozpacz, łzy, wesołość, radość, przewrotność, rozpasanie, spokój, zaduma, złość i dobroć i niezliczone odmiany uczucia i myśli zarówno tchnęły nieprzepartą i jedyną prawdą życia. Przy niej gasła każda gwiazda ekranu i zdradzała się sztucznością, przesadą. Nie nadarmo wyrzekali reżyserzy i krytycy. Eva Evard ma jedną jedyną ale wielką wadę — niepodobna znaleźć dla niej godnego zespołu, Eva nie miała nigdy i dotąd nie ma partnera ani partnerki.
To też przedziwny wyraz współczucia i dobroci, z którym pochyliła się nad uśpionym generałem, zwiódłby każdego.
— Mój ty biedaku... Zmęczyłam cię? Daruj mi, ja już jestem taką... Sama się zdręczyłam, a nie mogę się przemódz... Poczekajmy jeszcze...
Generał, ockniony z głębi swojej niedoli, nie wierzył uszom, nie wierzył oczom. Tego wyrazu anielskiej tkliwości nie zaznał nigdy, nawet w dalekich czasach szczęścia. Rozczulony niewiarogodną dobrocią i odsłoniętem na piersiach kimonem i temi splątanemi włosami, które muskały jego czoło, opasał ją ramionami i skarżył się łzawię jak dziecko. W tych skargach wyrażała się zarazem jego nieprzebrana wdzięczność i zachwyt, i gwałtownie ośmielona nadzieja.
Eva błądziła palcami po jego głowie, po twarzy i nie zważała na natarczywość jego pocałunków. Włosy rozwiązały się doreszty i spłynęły całą falą na głowę generała, kimono spadało niemal z ramion. Głosem przyciszonym i słodkim zaczęła mu tłomaczyć, że nie chce go dłużej dręczyć, że coprawda nie może mu narazie obiecać więcej nad to, co teraz właśnie osiągnął, ale gdy pomówią spokojnie i rozsądnie, porozumieją się. Nadewszystko pragnie, aby wniknął w jej duszę i nie przypuszczał, że jest pospolitą dewotką, która uczyniła jakiś głupi ślub i trzyma go się ślepo, w strachu przed piekłem. Wojna wstrząsnęła nią głęboko, wojna wywołała w niej przewrót moralny. Na pozór jest sobie dawną światową osobą, rozmiłowaną w życiu towarzyskiem, w zabawach, w hołdach. Alę niech wie, że co rano oblewa łzami komunikaty z placu boju, że nie może znieść dłużej tej rzezi. Głód i cierpienia narodu niemieckiego, na które patrzy, odbierają jej ochotę do życia. Bywają nieraz we dwoje lub w liczniejszem towarzystwie na kolacjach w złotym gabinecie w Kophamel — Diehle, gdzie nieoficjalnie i poufnie można zaznać wszystkich rozkoszy kulinarnych jak za najlepszych starych czasów. Czy widział, żeby choć raz przełknęła bodaj kęs? Na nic się zdały namowy, najwyżej wypije szklankę wody mineralnej z winem. Mówią, że jest pedantką higjeny, żeby jaknajdłużej zachować urodę. Gdzie tam... Znosi męczarnie, widząc stół zastawiony i biesiadników, łapczywie pożerających bażanty, majonezy i inne frykasy, tak rzadkie w tych czasach. Nie skusi się, gdyż nie może pozwalać sobie na zbytki, kiedy dokoła panuje głód. Jada tylko raz na dzień i to bardzo ubogo — czyż to jest ślub? Nie, to jej serce nie może się pogodzić z klęską wojny i wymaga od niej pokuty, choć nie zawiniła w niczem. Niechże on to w niej zrozumie i uszanuje, a wówczas nie będzie uważać za szyderstwo tego, co mu wyznała o zamiarze przyśpieszenia końca wojny.
Zresztą, zamiar — to zbyt konkretne słowo. Jest to w niej raczej zachceniem, namiętną żądzą, wreszcie ambicją, aby i ona przyczyniła się bodaj w czemkolwiek do dzieła pokoju, chociażby w minimalnej cząsteczce, nie dającej się ująć ani obliczyć. Gotowa jest na najcięższe prace, na wszelkie niebezpieczeństwa i jeżeli by ktoś dowiódł, że jej śmierć przyśpieszy zawieszenie broni o jedną godzinę, nie zawahałaby się za tę godzinę oddać swego młodego bujnego życia. Ta żądza opanowała ją przed półrokiem, ona to kazała jej opuścić Francję i szukać po świecie ratunku przed wojną. I jeżeli gdzie, to w Niemczech spodziewała się znaleźć pole do czynu, to też przybyła tutaj. Dlaczego? Dla narodu niemieckiego jaknajrychlejsze zakończenie wojny jest sprawą życia i śmierci, albowiem cała potęga czasu pracuje teraz dla koalicji. Tam mogą czekać i każdy upływający dzień wzmaga ich szanse, tymczasem gdy tutaj... Dawno utraciła ostatni cień swych sympatji dla koalicji i ostatni okruch niechęci do Niemców — jest teraz idealnie neutralną... Chce pracować dla całej ludzkości, ale przez same losy tej strasznej wojny zmuszona jest widzieć sprawę ludzkości w sprawie Niemiec. Oto jej szczere wyznanie. A teraz — oto jej plan.
Generał mimowiednie rozluźnił siłę uścisku, ogarniającego smukłą, podatnie lgnącą doń postać Evy. Z głową, okrytą jej złotemi włosami, z twarzą, wtuloną między jej rozkoszne piersi, słuchał chwytając każde słowo o tych sprawach bezprzykładnych, zawrotnie nowych, nieprawdopodobnie, genjalnie prostych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Strug.