Przejdź do zawartości

Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XXXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XXXIV
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIV.
„Wśród futer, jedwabi i klejnotów stał w swym prostym lincolnskim stroju; cel spojrzeń całego tego świetnego koła. I oto rycerz Snowdonu jest królem Szkocji.“
W. Scott. Pani Jeziora.

Początek następnego roku zszedł ze strony Amerykan na wielkich przygotowaniach łącznie ze sprzymierzeńcami, by wreszcie położyć kres wojnie. Na południu Greene i Rawdon odbyli krwawą kampanję nader zaszczytną dla wojsk tego ostatniego, ale która, ukończywszy się zupełnem zwycięstwem Greene’a, dowiodła, że jednak on był lepszym generałem niż rycerski Rawdon.
Sprzymierzone armje zagrażały New-Yorkowi, i Washington, trzymając wciąż stolicę w szachu, nie dopuszczał przysłania posiłków dla Cornwallisa.
Nareszcie z nadejściem jesieni wszystko zdawało się wskazywać, że nadeszła rozstrzygająca chwila.
Siły francuskie przeszedłszy „grunt neutralny“ przysunęły się do królewskiego frontu i groziły atakiem na Kingsbridge, a znaczne oddziały wojsk amerykańskich dopomagały im na swoją rękę. Krążąc dokoła posterunków angielskich i podchodząc pod Jerseys, niepokoiły wojska królewskie i z tej strony. Ale sir Henryk Clinton, będąc w posiadaniu przejętych listów Washingtona, trzymał się bezpiecznie w obrębie linij swoich i puszczał mimo uszu wzywania o pomoc Cornwallisa.
Na schyłku burzliwego dnia wrześniowego znaczna liczba oficerów zgromadziła się w pobliżu budynku, znajdującego się w samem sercu amerykańskich wojsk, które zajmowały Jerseys. Ubiór, wiek i postawa większości tych wojowników świadczyły, że są to wszystko oficerowie wyższej rangi; znajdował się pomiędzy nimi wszelako jeden, któremu świadczone honory wskazywały, że jest pierwszym wśród pierwszych. Prosty ubiór jego posiadał zwykłe wojskowe odznaki dowództwa. Siedział na pysznym, ciemnokasztanowatej maści rumaku, w otoczeniu świty, złożonej z młodzieńców świetnie przybranych i bacznych na każde jego skinienie. Niejeden kapelusz unosił się z głowy, podczas gdy jego właściciel rozmawiał z tym oficerem, a gdy on sam przemówił, słuchano go z najgłębszem skupieniem i uszanowaniem. Nareszcie generał uchylił kapelusza i skłonił się z powagą wszystkim otaczającym. Po odwzajemnieniu tego ukłonu zgromadzeni rozjechali się, pozostawiając generała jedynie ze służbą i przybocznym adjutantem. Generał zsiadł i odstąpiwszy parę kroków, obejrzał troskliwie konia, poczem rzuciwszy wymowne spojrzenie na adjutanta, wszedł do budynku, a za nim ów oficer.
Znalazłszy się w pokoju, widocznie przygotowanym na jego przyjęcie, usiadł na krześle i czas jakiś pozostał tak zadumany, jak ktoś nawykły do częstego przebywania z własnemi myślami. W trakcie tego milczenia adjutant stał, czekając na rozkazy. Wreszcie generał podniósł oczy i przemówił niskim, spokojnym głosem, który jakby był mu właściwy.
— Czy przybył człowiek, którego chciałem widzieć?
— Oczekuje na wezwanie Waszej Ekscelencji.
— Sam go przyjmę tutaj.
Adjutant skłonił się i wyszedł. W parę minut potem drzwi otwarły się znowu i postać jakaś, wsunąwszy się przez nie bez szelestu, stanęła milcząc w pewnej odległości od generała. Ten nie zauważył tego i siedział, patrząc w ogień, wciąż w głębokiej zadumie pogrążony. Kilka minut przeszło w ten sposób, aż generał przemówił sam do siebie półgłosem:
— Jutro musimy podnieść zasłonę i ujawnić nasze plany. Oby mi Nieba sprzyjały!
Na lekki ruch nieznajomego odwrócił głowę i spostrzegł, że nie jest sam. Milcząco wskazał na ogień, ku któremu przystąpiła postać, tak okutana w mnóstwo odzieży, że mogło jej być raczej za ciepło niż przeciwnie. Drugim grzecznym, łagodnym ruchem generał wskazał proste krzesło, lecz nieznajomy odmówił, skłoniwszy się skromnie z podziękowaniem. Nareszcie generał wstał i otwarłszy stojącą na stole szkatułkę, wydobył mały, ale widocznie ciężki woreczek.
— Harveyu Birchu — przemówił, zwracając się do przybysza — nadszedł czas, kiedy nasze stosunki muszą ustać; od tej chwili i na zawsze musimy być sobie obcy.
Kramarz odrzucił kaptur fałdzistego płaszcza, zasłaniający mu twarz, i przez chwilę patrzył w oblicze mówiącego, poczem zwiesiwszy głowę na piersi, rzekł potulnie:
— Skoro takie jest życzenie Waszej Ekscelencji.
— To konieczność. Odkąd zająłem stanowisko, które dzierżę obecnie, stało się moim obowiązkiem znać wielu ludzi, którzy jak ty byli memi wywiadowczemi narzędziami. Z pomiędzy nich wszystkich w tobie największe pokładałem zaufanie; odrazu dostrzegłem w tobie cześć dla prawdy i zasad i z przyjemnością to zaznaczam, nie zawiodłem się na niej nigdy; ty jeden znasz moich tajnych agentów w stolicy i od twojej wierności zależy nietylko ich mienie, ale i życie.
Umilkł, jak gdyby zastanawiając się, w jaki sposób oddać pełną sprawiedliwość kramarzowi, poczem mówił dalej:
— Jesteś jednym z niewielu tych moich tajnych wywiadowców, którzy pozostali wierni naszej sprawie, i uchodząc za nieprzyjacielskiego szpiega, nie udzieliłeś nigdy wrogom wiadomości, jakich nie było ci dozwolone ujawniać. Ja tylko jeden na całym świecie wiem, że postępowałeś zawsze z jak najszczerszem przywiązaniem do swobód Ameryki.
Podczas tej przemowy Harvey stopniowo podnosił głowę, aż wyprostował ją całkiem; lekki rumieniec zabarwił mu chude policzki, a gdy generał skończył cała twarz rozpromieniła mu się nieopisaną błogością; stał tak napełniony dumą wezbranych uczuć; lecz oczy jego wciąż tkwiły skromnie u stóp mówiącego.
— Obowiązkiem moim jest teraz zapłacić ci za twoje usługi — ciągnął dalej generał. — Dotychczas odkładałeś zawsze przyjęcie nagrody i dług urósł znacznie. Nie chcę niedoceniać twoich trudów i niebezpieczeństw; oto jest sto dublonów, pamiętaj o ubóstwie naszego kraju i jemu przypisz to skromne wynagrodzenie.
Kramarz podniósł oczy na mówiącego, ale gdy ten podał mu pieniądze, cofnął się, jakby nie chcąc przyjąć woreczka.
— Bardzo to mało zważywszy na zasługi, jakie oddałeś, i niebezpieczeństwa, na jakie narażałeś życie — ciągnął dalej generał — ale to wszystko, czem rozporządzam; po skończonej kampanji może zdołam powiększyć tę sumę.
— Czy Wasza Ekscelencja myśli, że narażałem życie i hańbiłem dobre imię dla pieniędzy?
— Jeżeli nie dla pieniędzy, więc dlaczego?
— A co zaprowadziło Waszą Ekscelencję na pole walki? Dlaczego Wasza Ekscelencja naraża codzień swoje cenne życie na śmierć w bitwie lub na stryczek? Cóż mówić o mnie, gdy tacy ludzie jak Wasza Ekscelencja oddają wszystko na usługi naszej ojczyzny. Nie, nie, nie — nie dotknę tego złota; biedna Ameryka potrzebuje go.
Woreczek wysunął się z ręki generała i padł u nóg kramarza, gdzie pozostał do końca rozmowy. Generał popatrzył z powagą na twarz Bircha i mówił dalej:
— Istnieje wiele nieznanych ci powodów, które mogą mną rządzić. Nasze położenie różni się także. Ja jestem znany jako naczelny wódz armji, a ty musisz zstąpić do grobu z opinją wroga rodzinnego kraju. Pamiętaj, że zasłona, pod którą się kryje twój prawdziwy charakter, nie podniesie się przez długie lata — może nigdy.
Birch znowu opuścił głowę na piersi, ale nie był to ruch ustępstwa.
— Niezadługo będziesz starym, młodość twoja minęła. Z czegóż żyć będziesz?
— Z tego — rzekł kramarz, wyciągając przed siebie spracowane ręce.
— Ale i one mogą cię zawieść. Weź tyle, żeby sobie zapewnić jakikolwiek byt na starość. Pomnij na trudy i niebezpieczeństwa, jakie ponosiłeś. Powiedziałem ci już, że opinja najbardziej szanowanych ludzi zawisła od twojej dyskrecji. Jakąż rękojmię twego milczenia dać im mogę?
— Niech Wasza Ekscelencja powie im — rzekł Birch, postępując krokiem naprzód i bezwiednie stawiając nogę na woreczku — niech im Wasza Ekscelencja powie, że nie chciałem przyjąć złota.
Spokojną twarz generała rozjaśnił dobrotliwy uśmiech; ujął rękę kramarza i uścisnął ją silnie.
— Teraz dopiero poznaję cię naprawdę — rzekł — a choć te same przyczyny, które skłaniały mnie do narażania twego cennego życia, istnieją dotąd i nie pozwalają mi oddać ci jawnie sprawiedliwości, prywatnie będę zawsze twoim przyjacielem; jeżeli będziesz w potrzebie i w niedoli, pamiętaj odwołać się do mnie, a póki mnie samemu starczy, podzielę się zawsze z człowiekiem, który czuje tak szlachetnie i postępuje tak uczciwie. Jeżeli cię dotknie choroba lub niedostatek, a pokój znowu uśmiechnie się naszemu krajowi, zapukaj do drzwi tego, którego tak często widywałeś jako Harpera, a nie powstydzi się on z pewnością twojej znajomości pod swojem własnem nazwiskiem.
— Mało ja w życiu potrzebuję — rzekł Harvey — i póki Bóg daje mi zdrowie i uczciwy zarobek, nie zaznam nigdy braku w tym kraju, ale myśl, że Wasza Ekscelencja jest moim przyjacielem to skarb, cenniejszy dla mnie nad wszystko złoto Anglji.
Generał stał przez chwilę pogrążony w głębokiej zadumie. Wreszcie przysunął sobie pulpit, napisał kilka wierszy na kawałku papieru i wręczył go kramarzowi.
— Muszę uwierzyć, że Opatrzność przeznacza ten kraj do wielkich i chwalebnych celów, gdy widzę taki patrjotyzm w jego najlichszych mieszkańcach, — rzekł uroczyście. Straszna to musi być rzecz dla takiego jak ty człowieka, zejść do grobu z piętnem wroga ojczyzny na czole; ale niema na to rady, bo wiesz, jakich ludzi należałoby poświęcić, gdyby się twój rzeczywisty ujawnił charakter. Nie mogę w żaden sposób oddać ci teraz sprawiedliwości, ale bez obawy powierzam ci to świadectwo; gdybyśmy się już nigdy spotkać nie mieli, przydać się ono może twoim dzieciom.
— Dzieciom! — wykrzyknął kramarz — czyż ja mogę przekazać rodzinie hańbę mego nazwiska?
Generał popatrzył z bólem na wzruszoną do głębi twarz Bircha i znów mimo woli sięgnął po złoto; ale błagalny ruch Harveya wstrzymał go, on zaś sam mówił dalej spokojnie:
— Wasza Ekscelencja powierza mi skarb prawdziwy i powierza go w pewne ręce. Są ludzie, którzy mogliby zaświadczyć, że życie było dla mnie niczem, gdy chodziło o tajemnice Waszej Ekscelencji. Tamten papier, o którym mówiłem, żem go zgubił, połknąłem, gdy mnie Wirgińczycy schwytali. Pierwszy to i ostatni raz oszukałem Waszą Ekscelencję; tak, to istotnie będzie moim całym skarbem; może — ciągnął dalej z melancholijnym uśmiechem — ludzie dowiedzą się, kto był moim przyjacielem; a jeżeli nie, — nie zostawię nikogo, coby mnie opłakiwał.
— Pamiętaj — rzekł generał głęboko wzruszony — że we mnie będziesz miał zawsze tajemnego przyjaciela, chociaż jawnie nie mogę cię znać.
— Wiem to, wiem — rzekł Birch — wiedziałem o tem, gdym rozpoczynał moją służbę. Zapewne po raz ostatni widzę Waszą Ekscelencję. Niech Bóg zsyła wszystkie Swe błogosławieństwa na głowę Waszej Ekscelencji.
Umilkł i postąpił ku drzwiom. Generał powiódł za nim oczyma z wyrazem szczerej życzliwości. Kramarz odwrócił się raz jeszcze, popatrzył na spokojne, ale nakazujące oblicze generała z żalem i czcią, i skłoniwszy się nisko, wyszedł.
Połączone armje Francji i Ameryki poszły na Cornwallisa pod wodzą Washingtona, i zupełny triumf zakończył kampanję, rozpoczętą wśród tylu trudności. Wielkiej Brytanji wojna sprzykrzyła się wkrótce i ogłoszono niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Z biegiem lat wielu z pomiędzy biorących udział w wojnie i ich potomkowie chlubili się swem poświęceniem dla sprawy, która tyle dobrodziejstw sprowadziła na ich kraj; ale imię Harveya Bircha zginęło wśród mnóstwa innych agentów, o których myślano, że działali skrycie na szkodę swych rodaków. Obraz jego wszelako często jawił się przed oczyma potężnego Wodza, który sam jeden znał jego prawdziwy charakter; niejednokrotnie wywiadywał się tajemnie o jego losie, zawsze prawie bezowocnie. Raz tylko doszła go wiadomość, że kramarz o podobnej powierzchowności, lecz innego nazwiska wędrował po zaludniających się na nowo okolicach, i że walczył ze zbliżającą się słabością i ubóstwem. Śmierć położyła kres dalszym poszukiwaniom generała, i wiele lat minęło, nim usłyszano znów o kramarzu.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.