Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XXIII
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Ilustrator Stanisław Sawiczewski
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.
„A teraz wdzięki jej więdną szybko; wesołość opuściła ją. Niestety! taka piękność długo trwać nie może. Najwonniejszy kwiat najprędzej przechodzi. Jakże smutno płyną lata! Jak zmieniło się wszystko, co ją otaczało! Gdzież są jej tkliwi wielbiciele? Niestety! nie znajdzież się nikt, na kim dusza jej oprzećby się mogła?“
Grób Cyntji.

Z pięknego wiejskiego pałacyku pana Whartona pozostały tylko poczerniałe od dymu mury, a ogołocone z tarasów i ozdób sterczały ponuro niby jedyne wspomnienie bezpieczeństwa, dostatku i zadowolenia, jakie do tak niedawna panowały w ich wnętrzu. Dach z resztą drewnianych wiązań zapadł się w piwnice, a blade migotliwe światło, podnoszące się ze zgliszczy, połyskiwało przez okna. Wczesna ucieczka opryszków pozwoliła dragonom ocalić sporo sprzętów, które leżały stosami na dziedzińcu, potęgując wrażenie ogólnego zniszczenia. Gdy silniejszy snop świateł buchnął w górę, widać było w głębi spokojne postacie sierżanta Hollistera i jego towarzyszy, wyprostowanych po wojskowemu na siodłach, a tuż przy nich wózek i szkapinę pani Flanagan, szczypiącą przydrożną trawę. Betty zaś przysunęła się do sierżanta i z niezmąconym spokojem przyglądała się wszystkiemu. Kilkakrotnie napomknęła towarzyszowi, że skoro już bitwa się skończyła, to nadszedł czas na rabunek, ale sierżant pozostał niewzruszony, powołując się na otrzymane rozkazy, aż wreszcie zniecierpliwiona praczka, spostrzegłszy kapitana wychodzącego z za węgła domu z Sarą na rękach, wmieszała się pomiędzy żołnierzy.
Kapitan złożywszy Sarę na sofie, którą dwóch jego ludzi wyniosło z budynku, oddał ją w opiekę pannie Peyton i Fanny, a sam odszedł. Obie kobiety, uszczęśliwione widokiem ocalonej, zapomniały o wszystkiem i rzuciły się ku niej, obsypując pocałunkami i najtkliwszemi słowy.
— Saro! dziecko moje najdroższe! — mówiła ciotka, tuląc ją w objęciach — ty żyjesz! O! niech Bóg ześle wszystkie swe błogosławieństwa na tego, który cię uratował.
— Patrz — rzekła Sara, zlekka usuwając ją i wskazując na płonące zgliszcza — iluminowano okna na moje przyjęcie. U nich tak zawsze przyjmują pannę młodą, sam mi powiedział; posłuchaj, a usłyszysz dzwony.
— Tu niema panny młodej, niema wesela, jest tylko niedola! — zawołała Fanny z równym prawie jak u siostry obłędem. — O! oby nieba powróciły cię nam! biedna! ukochano Saro!
— Cicho, niemądre stworzenie! — rzekła Sara z uśmiechem politowania. — Wszyscy nie mogą być jednocześnie szczęśliwi; może nie masz brata ani męża, któryby cię pocieszył, ale jesteś piękną, więc go znajdziesz, tylko — tu głos zniżyła do szeptu — bacz, aby nie miał innej żony; straszna rzecz pomyśleć, coby się stało, gdyby się dwa razy ożenił.
— Ten cios pomieszał jej zmysły — zawołała panna Peyton. — Moja dziecina, moja ukochana Sara zwarjowała.
— Nie! Nie! — zawołała Fanny — to gorączka; ona majaczy. Ale to przejdzie, to przejść musi.
Ciotka uchwyciła się tej myśli i wyprawiła Katy po doktora Sitgreaves’a. Chirurg znajdował się pomiędzy żołnierzami, oglądając różne sińce i zadrapania, a których oni niewiele sobie robili, i przyznawali się do nich głównie, aby mu zrobić przyjemność. Usłyszawszy, że pomoc jego jest potrzebną, chirurg niezwłocznie pośpieszył zadosyćuczynić wezwaniu panny Peyton.
— Melancholijny to koniec tak wesoło zaczętego wieczora, łaskawa pani — rzekł pocieszająco — ale wojna pociąga za sobą nieodzowne klęski, aczkolwiek z drugiej strony często popiera sprawę wolności i rozwija chirurgiczną wiedzę.
Panna Peyton nic nie odrzekła, tylko z rozpaczą wskazała na siostrzenicę.
— Ma gorączkę — objaśniła Fanny — patrz pan, jak jej oczy błyszczą i jaką ma twarz rozpaloną.
Chirurg stał przez chwilę, uważnie badając zewnętrzne symptomaty pacjentki, poczem w milczeniu ujął jej rękę. Rzadko kiedy twarde i roztargnione oblicze Sitgreaves’a zdradzało jakieś silniejsze wrażenia; wszystkie jego uczucia były niejako podporządkowane jednej przewodniej myśli, pomimo że w gruncie miał zacne i miękkie serce. W danym wypadku jednak utkwione w nim oczy ciotki i siostrzenicy prędko odgadły, co się w jego duszy działo. Potrzymawszy chwilę pałce na pulsie Sary, doktor puścił piękną, obnażoną do łokcia i połyskującą klejnotami rękę, i szybko dłoń po oczach przesunąwszy, odstąpił ze smutkiem.
— Droga pani — rzekł — tu niema gorączki, tu tylko czas i tkliwa opieka mogą z pomocą Bożą przynieść wyzdrowienie.
— A gdzież jest nędznik, który to sprawił? — zawołał Singleton, usiłując podnieść się z krzesła, na którem go posadzono. — I pocóż zwyciężać nieprzyjaciół, jeżeli zwyciężeni mogą jeszcze takie rany zadawać!
— A cóż ty myślisz, niemądry chłopcze — rzekł Lawton z gorzkim uśmiechem — że w kolonjach ludzie mają serce? Czemże jest Ameryka, jak tylko satelitą Anglji; jej obowiązkiem iść wślad za nią, tańczyć jak ona zagra i błyszczeć, by Wielka Brytanja tem większej od niej nabrała świetności. Zapomniałeś chyba, że dość zaszczytu dla kolonisty, jeżeli go spotka nieszczęście z ręki dziecka Anglji.
— Nie zapominam, że mam szablę — odpowiedział Singleton, osuwając się na krzesło wyczerpany. — Ale czy podobna, aby nie znalazło się ramię gotowe pomścić krzywdę tej pięknej dziewicy, zniewagę tego osiwiałego ojca?
— I ramię i serceby się znalazło — rzekł Lawton — ale los często sprzyja niegodziwcom. Przebóg! oddałbym mego Roanoke’go, by się spotkać w czystem polu z tym nikczemnikiem.
— No, kapitanie kochany, nie oddawaj konia za żadne pieniądze — wtrąciła się do rozmowy Betty — drugiego takiego nie znajdziesz; pewny w nogach i skacze jak wiewiórka.
— Kobieto! pięćdziesiąt koni i to najlepszych, jakie się pasły kiedykolwiek na brzegach Potomaku, byłyby nędzną zapłatą za zgładzenie tego łotra.
— Jacku — rzekł chirurg — nocne powietrze zaszkodzić może Jerzemu i tym paniom; musimy więc koniecznie pomyśleć o jakiemś schronieniu dla nich, gdzieby mogli znaleźć pomoc lekarską i posiłek.
Nie można było nic zarzucić tej rozsądnej propozycji, i Lawton wydał odpowiednie rozkazy celem przewiezienia tego towarzystwa do Czterech Kątów.
W czasach, kiedy to piszemy, Ameryka prawie że nie posiadała fabryk powozów, i wszystkie wykwintniejsze ekwipaże były wyrobem londyńskich mechaników. Gdy pan Wharton opuszczał New-York, był jednym z niewielu właścicieli powozu, a panna Peyton i jego córki pojechały do Akacji w ciężkiej karecie, która niegdyś tak wspaniale toczyła się po ulicy Królowej.
Ekwipaż ten stał nieporuszony tam, gdzie go umieszczono po przyjeździe, i tylko sędziwy wiek cugantów ochronił tych faworytów Cezara od sekwestracji wojsk walczących w okolicy. Z ciężkiem też sercem zabrał się teraz murzyn przy pomocy dwóch dragonów do przygotowania go na przyjęcie pań. Był to już dobrze podniszczony wehikuł, a spłowiałe obicie i wytarte skórzane fartuchy świadczyły jedynie o minionej świetności. „Le lion couchant“ herbu Whartonów spoczywał na dawniejszych oznakach rodowych jakiegoś księcia Kościoła, a mitra, zaczynająca przeświecać już poprzez amerykańską maskę, była symbolem stanowiska pierwotnego właściciela, Faetonik, którym przyjechała panna Singleton, ocalał również, bo stajnie i inne zabudowania pozostały nietknięte. Oczywiście rabusie mieli zamiar obłowić się całym, znajdującym się w nich dobytkiem gospodarskim, lecz nagłość ataku Lawtona pokrzyżowała im nietylko te plany, ale i wiele innych. Pozostawiono na miejscu straże pod dowództwem Hollistera, który przekonawszy się, że ma do czynienia z wrogiem ziemskim, wziął się do rzeczy z całą zimną krwią i umiejętnością, aby się zabezpieczyć przeciw możliwej napaści. Ustawił więc swój oddziałek w takiej odległości od zgliszczy, że skrył go zupełnie w ciemnościach a jednocześnie sam mógł mieć oko na każdego, ktoby się chciał zbliżyć do ruin w celu rabunku.
Zadowolony z tych roztropnych zarządzeń kapitan Lawton zajął się przygotowaniami do odjazdu. Pannę Peyton, jej dwie siostrzenice i Izabelę usadowiono w powozie, zaś wózek pani Flanagan, obficie wymoszczony pościelą, dostąpił zaszczytu zabrania kapitana Singletona, Doktor Sitgreaves wsiadł do faetonu wraz z panem Whartonem, Co się stało z resztą domowników podczas tej pamiętnej nocy, niewiadomo, narazie bowiem znalazł się jeden tylko Cezar.
W ten sposób umieściwszy wszystkich, Lawton dał znak do odjazdu. Sam pozostał jeszcze czas jakiś na dziedzińcu, zbierając co dostrzegł ze sreber i innych kosztowności, które mogłyby skusić pożądliwość jego własnych ludzi, poczem wskoczył na siodło, by dogonić orszak i dać mu arjergardę z własnej osoby.
— Stój! Stój! — krzyknął głos kobiecy — to ja mam zostać tu sama, żeby mnie zamordowali? Łyżka musiała się stopić, bo jej nigdzie znaleźć nie mogę, ale ja tego nie daruję; muszę dostać odszkodowanie, jeżeli jest sprawiedliwość w tym kraju.
Lawton spojrzał w stronę, skąd głos pochodził, i zobaczył postać kobiecą, wychodzącą z pomiędzy zgliszczy z pakunkiem, który kształtem i rozmiarami przypominał toboł kramarza.
— Kogóż tu mamy, powstającego jak feniks z popiołów? — rzekł kawalerzysta. — O! na duszę Hipokratesa, wszak to doktor w spódnicy we własnej osobie, sławny historją o igle. — No, dobra kobieto, co znaczą te wrzaski?
— Wrzaski?! — powtórzyła Kąty zadyszana. — Czy to nie dość stracić srebrną łyżkę? jeszcze mam zostać sama w tem przeklętem miejscu, żeby mnie ograbili a może i zamordowali! Harvey takby ze mną nie postąpił; gdy mieszkałam z Harveyem, obchodzono się zawsze ze mną przyzwoicie, nie mogę powiedzieć, Harvey był zawsze kryjak i marnotrawca, ale to rzecz inna.
— Zatem, pani należałaś do domowników pana Harveya Bircha?
— Nie miałam do czego należeć, bo nikogo prócz mnie i ich dwóch nie było — odrzekła Katy. — Może pan znałeś starego Bircha?
— Nie miałem tego szczęścia. A jak długo mieszkałaś pani u nich?
— Dobrze nie pamiętam, ale musi być coś około lat dziewięciu, i co mi się z tego zawiązało?
— Zapewne niewiele — o ile mogę wywnioskować. Ale powiedz mi, pani, czy nie zauważyłaś czego niezwykłego w postępowaniu Bircha.
— Co to niezwykłego — odrzekła Katy, zniżając głos i rozglądając się wkoło. — To był poprostu niesamowity człowiek; dbał tyle o gwineje, co ja o ziarnko zboża. Pomóż mi pan wydostać się stąd, a opowiem panu cuda o Harveyu i jego sprawkach.
— Czy tak? — wykrzyknął kawalerzysta. — W takim razie pójdź w moje objęcia. I rzekłszy to, zakręcił gospodynią tak nagle, żęta chwilowo straciła przytomność, a gdy ją odzyskała, siedziała już bezpiecznie, jeżeli nie zbyt wygodnie na siodle ztyłu za Lawtonem.
— No, kochana pani, masz teraz pociechę, że siedzisz na takim koniu, że sam Washington lepszego niema. Podjezdek pewny w nogach, a skacze jak pantera.
— Puść mnie pan! — zawołała Katy, usiłując wydrzeć się z żelaznego ujęcia kawalerzysty. — Kto słyszał, żeby kobieta siedziała w ten sposób na koniu! Ja nie umiem jeździć inaczej tylko na damskiem siodle.
— Zwolna, kochana pani, zwolna — rzekł Lawton — bo chociaż Roanoke nie pada nigdy na przednie nogi, ale zato potrafi zadrzeć tylne. Nie jest przyzwyczajony, żeby mu tak walono piętami po bokach, jak dobosz w bęben na paradę; jedno dotknięcie ostrogą wystarczy mu na tydzień, ostrzegam cię więc, nadobna niewiasto, że nieroztropnie czynisz, wierzgając stopkami w ten sposób, bo jemu to się może nie podobać.
— Puść mnie pan! — wrzeszczała Katy. — Spadnę i zabiję się. Czemże się będę trzymała, kiedy mam ręce pełne tobołków.
— To prawda — odrzekł kawalerzysta, teraz dopiero spostrzegłszy, że porwał ją z ziemi wraz ze wszystkiemi manatkami. — Widzę, że należysz do taboru. Ale mój pas od szabli obejmie zarówno twoją wiotką kibić jak moją własną.
Katy, udobruchana komplementem, nie stawiała oporu, i Lawton przytwierdził ją rzemieniem do swych herkulesowych kształtów; poczem spiął rumaka ostrogą, i popędził gościńcem jak wicher. Wprędce też dognali wózek Betty, ostrożnie i zwolna ze względu na rany kapitana Singletona toczący się po kamienistej drodze. Po silnem podnieceniu, wywołanem wypadkami ubiegłego wieczora, młodzieniec zapadł w stan odrętwienia i leżał starannie otulony kołdrami, niezdolny do rozmowy, lecz głęboko rozmyślający o przeszłości. Lawton i jego towarzyszka nie zamienili ze sobą ani dwóch słów podczas szalonej jazdy, teraz jednak gdy zwolnili biegu, kawalerzysta nawiązał gawędę:
— Tedy mieszkałaś pani pod jednym dachem z Harveyem Birchem?
— Więcej niż przez dziewięć lat — odrzekła Katy, łapiąc z trudnością oddech, lecz uradowana, że jadą stępa.
Basowy głos Lawtona obił się o uszy praczki, która siedziała na przedzie wózka, powodując kobyłą. Odwróciła więc głowę i wmieszała się do rozmowy:
— W takim razie, moja pani, musicie wiedzieć, czy jest spokrewniony z Belzebubem, czy nie — rzekła żywo. — Sierżant Hollister powiada, że jest, a sierżant to niegłupi człowiek.
— Co to za niegodziwe oszczerstwo! — zawołała Katy z zapałem. — Niema uczciwszej duszy na święcie, a gdy chodziło o jaką spódnicę lub fartuch dla mnie, to i szeląga nigdy nie wziął. Belzebub! akurat! A pocóżby czytywał Biblję, gdyby miał do czynienia ze złym?
— W każdym razie uczciwy z niego djabeł, mówiłam to już; gwineja była prawdziwa! Ale sierżant powiada, że on jest czegoś nierychtyg, a na uczciwości panu Hollisterowi nie zbywa.
— Głupi jest — odpowiedziała Katy szorstko. — Harvey mógłby być zamożnym człowiekiem, gdyby nie jego marnotrawstwo i nieoględność. Ile to razy mówiłam mu, że gdyby się tylko zajmował kramarstwem i to co zarobi obracał na jakiś użytek, a zwłaszcza żeby się ożenił i miał kogoś w domu, coby mu dobytku pilnował, i żeby przestał zadawać się z regularnymi, to wkrótce byłby z niego pan całą gębą. Sierżant Hollister nie byłby wart wody za nim nosić! Ot, co!
— Eeee! — rzekła Betty, z właściwą jej filozofją — zapominasz, moja pani, że pan Hollister jest oficerem i w wojsku idzie tuż za kornetem, Ale co prawda, to prawda, i gdyby ten kramarz nie był nas ostrzegł w porę, to kapitan Jack nie byłby sobie może poradził bez posiłków.
— Co mówisz, Betty? — zawołał kawalerzysta, pochylając się na siodle — to Birch dał znać o grożącem niebezpieczeństwie?
— Jakbyś słyszał, kochasiu; a ja jeszcze piliłam chłopców, żeby nie marudzili, chociaż wiedziałam, że kapitan Jack sam sobie da radę z cow-boyami. Tem bardziej skoro djabeł był po waszej stronie, Tylko myślę, że jak na sprawę z pomocą Belzebuba, to żadnego łupu nie było.
— Wdzięczny ci jestem za pomoc, chociaż teraz wiem, co cię do tego skłoniło.
— Niby łup? Ej! nie. Wcale o tem nie myślałam. Dopiero jak zobaczyłam to wszystko leżące na ziemi, połamane, popalone, a pomiędzy tem niektóre rzeczy jak nowe, coby się akurat przydały, nie przymierzając piernaty puchowe!
— Na Boga! w porę nadeszła ta pomoc. Gdyby Roanoke nie był szybszy niż ich kule, byłbym padł. Koń wart tyle złota co zaważy.
— Ano, lądowa szkapa, kochasiu, Ale co się tyczy złota, to go tam wiele w Stanach nie uświadczy. Gdyby murzyn nie był nastraszył sierżanta swoją gadaniną o duchach, to bylibyśmy zdążyli na czas, żeby wszystkich pozabijać, a resztę wziąć do niewoli.
— I tak jest dobrze, jak jest, Betty — rzekł Lawton — przyjdzie dzień, kiedy tym łotrom dostanie się zasłużona nagroda, jeżeli nie w karze doraźnej, to w opinji rodaków. Musi nadejść czas, kiedy Ameryka nauczy się rozróżniać rabusia od patrjoty.
— Mów pan ciszej — rzekła Katy. — Są tacy, co dużo o sobie trzymają, a zaś ze skinnerami wchodzą w konszachty.
— W takim razie więcej o sobie trzymają, niż inni o nich — zawołała Betty. — Złodziej jest zawsze złodziejem, czy okrada króla Jerzego, czy Kongres.
— Wiedziałam, że coś złego się stanie — rzekła Katy — słońce zaszło dziś za czarną chmurę, a pies domowy wył, chociaż mu dałam jeść własnemi rękoma, a przytem niema jeszcze tygodnia, jak mi się śniło tysiąc jarzących świec i spalone w piecu ciastka.
— Mnie się tam rzadko kiedy co śni — zawołała Betty. — Cała rzecz w tem, żeby mieć czyste sumienie i pełny żołądek, a wtedy śpi się jak nowonarodzone dziecko. Ostatni raz śniło mi się coś, kiedy mi chłopcy bodjaków pod kołdrę nakładli. Myślałam precz, że to mnie człowiek kapitana Jacka ściąga z łóżka, a to mnie tak kłuł ten oset.
— Także coś — rzekła Katy, prostując się z taką dumą, że aż pociągnęła Lawtona wtył na siodle — mnieby tam żaden mężczyzna nie ośmielił się niepokoić w łóżku; to jest nieprzyzwoite i lekceważące.
— Eee — rzekła Betty — gdy się żyje w obozie, to się tam na żarty nie zważa; a cóżby się stało ze Stanami i Wolnością, gdyby nie było kogo, coby chłopcom uprał koszule i pomyślał, żeby się mieli czem pokrzepić. Zapytaj kapitana Jacka, pani Belzebubowo, czyby chcieli się bić, gdyby nie mieli czystej koszuli na grzbiecie.
— Jestem niezamężną i nazywam się Haynes — i proszę w rozmowie ze mną nie używać nieprzyzwoitych wyrażeń.
— Trzeba wybaczyć pani Flanagan pewną swobodę języka — rzekł kawalerzysta. — Nabrała jej, obcując z żołnierzami.
— Et! kapitanie — zawołała Betty — co jej tam będziesz tłumaczył. Oto właśnie dojeżdżamy do miejsca, gdzie sierżant Hollister zatrzymał oddział, bo mu się zdawało, że nam djabli zachodzą drogę. To ciemności dopiero! Chmury są takie czarne jak serce Arnolda i ani jednej gwiazdeczki na niebie nie uświadczy. Ale to nic, kobyła zwyczajna nocnych marszów, węszy drogę jak wyżeł.
— Niedługo księżyc wzejdzie — rzekł Lawton. Przywołał jednego przodem dragona, wydał mu rozkazy tyczące się wygody i bezpieczeństwa kapitana Singletona, powiedział parę pocieszających słów przyjacielowi i spiąwszy konia ostrogą, przeleciał koło wózka z szybkością, która znów przepędziła na cztery wiatry wszelką filozofję Katarzyny Haynes.
— Szczęśliwej drogi! — krzyknęła za nim praczka. — Jeżeli pan spotka pana Belzebuba, to zawróć konia i pokaż mu jego małżonkę, co ci siedzi ztyłu, a myślę, że da nura, aż się będzie za nim kurzyło. Ano, uratowaliśmy mu życie; sam to powiedział, tylko że niewiele się nam z tego zawiązało.
Kapitan Lawton był tak przyzwyczajony do wykrzykników Betty Flanagan, że nie zważając na nie, gnał dalej. Pomimo że Roanoke niósł niezwykły ciężar, nic to nie wpłynęło na jego lotność i przebył przestrzeń, dzielącą wózek od karety, w sposób, który aczkolwiek odpowiadał zamiarom kawalerzysty, nie umilił podróży jego towarzyszce. Spotkanie z paniami nastąpiło już w pobliżu kwatery Lawtona, a w tejże chwili księżyc wyłonił się z poza ciężkich chmur i oblał światłem otaczające przedmioty.
W porównaniu z wykwintną elegancją Akacji „Hotel Flanagan“ przedstawiał się opłakanie. Zamiast dywanów na posadzkach i firanek u okien widać było tylko nagie, spróchniałe deski niedbale skleconego budynku, a więcej niż połowę brakujących szyb z zielonego szkła zastępował z powodzeniem papier. Zrobiono tu jednak wszystko, co się dało zrobić w podobnych warunkach, dzięki troskliwości Lawtona; suty ogień płonął we wszystkich izbach. Dragoni, którzy go rozpalili, przywieźli także trochę najniezbędniejszych sprzętów, i panna Peyton oraz jej towarzyszki znalazły jako tako urządzone na ich przyjęcie mieszkanie. Sara wciąż majaczyła, z właściwą obłąkanym uporczywością przystosowując każdą okoliczność do tej jednej myśli, która pochłonęła wszystkie jej władze.
— Trudno się dziwić, że podobny cios tak ją złamał — rzekł Lawton do Izabeli Singleton. — Tylko czas i miłosierdzie Boże mogą ją uleczyć; ale trzeba pomyśleć, żeby tu wszystkim jako tako wygodnie być mogło. Jesteś córką żołnierza, i życie zahartowało cię na podobne widoki, pomóż mi więc opatrzeć te okna.
Panna Singleton chętnie zadośćuczyniła temu wezwaniu, i podczas gdy Lawton podpierał z zewnątrz odstające futryny, Izabela urządzała wewnątrz coś w rodzaju firanek.
— Słyszę już wózek — rzekł kawalerzysta w odpowiedzi na jakieś jej pytanie. — Betty to w gruncie złote serce, wierzaj mi, Jerzy znajdzie tu nietylko bezpieczeństwo, ale i wygodę.
— Niech jej Bóg wynagrodzi troskliwość i wam wszystkim — rzekła Izabela ze wzruszeniem. — Doktor Sitgreaves poszedł już na jego spotkanie — ale co to tam błyszczy w świetle księżyca? Naprost okna, przy którem stali, mieściły się gospodarskie zabudowania, i bystre oko Lawtona w jednej chwili rozpoznało przedmiot, o jakim mówiła Izabela.
— To błyszczy broń palna — rzekł kawalerzysta i skoczył od okna ku rumakowi, który nierozsiodłany jeszcze stał przed domem. Ale nim zdążył postąpić jeden krok, huknął strzał, i kula świsnęła mu koło uszu. Głośny krzyk rozległ się w głębi budynku, ale kapitan siedział już na siodle; wszystko to było dziełem jednej chwili.
— Na koń! Na koń! Za mną! — wołał kawalerzysta i zanim zdumieni jego ludzie zdołali zrozumieć powód alarmu. Roanoke jednym susem przesadził płot, leżący pomiędzy kapitanem a jego przeciwnikiem. Był to pościg na śmierć i życie, ale skały stanęły znów na przeszkodzie i zawiedziony Lawton ujrzał swą domniemaną ofiarę znikającą wśród rozpadlin, gdzie on sam zapuścić się nie mógł.
— Na życie Washingtona — mruknął Lawton, chowając do pochwy szablę — byłbym go przeciął na dwoje, gdyby łotr nie był tak chybki w nogach; ale czas jeszcze przyjdzie.
I rzekłszy to, powrócił do kwatery z obojętnością człowieka, który wie, że życie jego należy do ojczyzny i że każdej chwili może mu przyjść złożyć je w ofierze. Już zdaleka usłyszał jakąś nadzwyczajną wrzawę w domu; ruszył więc z kopyta, a gdy stanął przed drzwiami, wystraszona Katy powiedziała mu, że kula, przeznaczona dla niego, ugodziła pannę Singleton...








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.