Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XXI
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Ilustrator Stanisław Sawiczewski
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.
„O! Henryku, gdy o mnie zabiegasz, mogęż oprzeć się twoim zaletom? Gdyś, o! luby, zdobył moje serce, mogęż odmówić ci ręki?“
Pustelnik z Warkworth.

Doktor zastał swego pacjenta na drodze do szybkiego wyzdrowienia; gorączka opuściła go zupełnie. Siostra jego bledsza jeszcze, jeżeli to wogóle było możliwem, niż w chwili przyjazdu, pielęgnowała go czule, a domowe panie pomimo wszystkich swoich trosk i różnorodnych wzruszeń nie zapominały o obowiązkach gościnności. Fanny przytem czuła jakiś nieprzeparty pociąg do tej smutnej, bladej dziewczyny. Raz złączywszy w wyobraźni losy Dunwoodie’go z losami Izabeli, sądziła w romantycznym zapale, że przysłuży się najlepiej dawnemu narzeczonemu, otaczając serdecznością jego wybrankę. Izabela wdzięcznie przyjmowała te starania, lecz żadna z nich nie napomknęła o tajemniczem źródle ich udręczeń. Spostrzegawczy zmysł panny Peyton nie sięgał poza rzeczy widome, przypisywała więc bladość lic i załzawione oczy siostrzenicy okropnemu położeniu, w jakiem znajdował się Henryk Wharton. Natomiast, pomimo że osobiście niedoświadczona w tym względzie, odgadła łatwo przyczynę, dla której Sara mniej okazywała zmartwienia niż jej siostra. Miłość dla każdej cnotliwej kobiety jest uczuciem świętem i otacza aureolą wszystko, co podlega jej wpływowi. Panna Peyton bolała szczerze nad grożącem siostrzeńcowi niebezpieczeństwem, rozumiała jednak, że czasy wojny nie sprzyjają miłości i że nie można marnować tych rzadkich chwil, jakich jej użyczy przypadek.
Kilka dni minęło, nie przynosząc żadnej zmiany w zwykłym trybie życia mieszkańców Akacji i oddziału w Czterech Kątach. Pierwsi krzepili się wiarą w niewinność Henryka i ufnością w zabiegi Dunwoodie’go na rzecz jego, drudzy z niecierpliwością oczekiwali spodziewanej lada chwila wiadomości o starciu z nieprzyjacielem i rozkazów wymarszu.
Napróżno jednak kapitan Lawton wyglądał jednej i drugich. Listy od majora Dunwoodie’go donosiły, że nieprzyjaciel, przekonawszy się, że oddział, z którym miał wspólnie działać, został zniesiony i odwołany, cofnął się również poza okopy fortu Washingtona, gdzie trwał w nieczynności, grożąc wciąż odwetem za doznaną porażkę. Dunwoodie raz jeszcze zalecał kapitanowi czujność i kończył wyrazami pochlebnego zaufania w jego honor, gorliwość i znane męstwo.
— Wszystko to bardzo pięknie, majorze Dunwoodie — mruknął dragon, rzucając list na stół i zaczynając chodzić po izbie dla uspokojenia ogarniającej go niecierpliwości. — Ślicznie mnie ubrałeś, niema co mówić. Mam zatem pilnować bezpieczeństwa tego idjoty, który sam nie wie, czy trzyma naszą stronę czy nieprzyjaciela, i czterech kobiet, z których trzy są wcale niczego, ale nie dbają o moje towarzystwo, a czwarta — zacna niewiasta — przekroczyła czterdziestkę; dwoje czy troje czarnych, gadatliwą gospodynię, która nic innego nie robi, tylko plecie wciąż o złocie, żebra kach i różnych omenach, i tego biednego Jerzego Singletona. Ano, chory kolega ma prawo do opieki, więc zrobię, co będzie w mojej mocy.
Kończąc ten monolog, kawalerzysta usiadł i zaczął gwizdać, żeby wmówić w siebie, że wszystko to nic go nie obchodzi, lecz wyciągnąwszy zbyt daleko nogę przewrócił baryłkę, zawierającą cały jego zapas wódki. Podnosząc drewniane naczynie, zauważył leżący na ławce, na której postawił baryłkę, bilecik. Otworzył go i przeczytał;
„Księżyc wzejdzie dopiero po północy; dogodny czas dla czynów ciemności.“
Poznał pismo, było to samo, które go ostrzegło o zasadzce, i Lawton długo dumał nad obu temi kartkami, nie mogąc pojąć, co skłaniało kramarza, by w podobny sposób sprzyjał nieprzejednanemu wrogowi. Że był on szpiegiem nieprzyjacielskim, o tem Lawton wiedział, w swoim czasie bowiem, gdy skazano na śmierć kramarza, dowiedziono mu niezbicie, iż udzielił naczelnemu wodzowi wojsk angielskich pewnych szczegółów o położeniu amerykańskiego oddziału, wysłanego na rekonesans. Wprawdzie uniknięto szczęśliwie skutków tej zdrady, Washington bowiem odwołał ów regiment, zanim Anglicy zdążyli go otoczyć; zbrodnia jednak pozostała tą samą.
— Może — myślał kapitan — chce on mnie sobie zjednać na wypadek ponownego schwytania; bądź co bądź, raz oszczędził mi życie, a drugi raz uratował mi je. Postaram się być równie wspaniałomyślnym względem niego, i proszę Boga, aby mi w tem powinność nie przeszkodziła.
Czy niebezpieczeństwo, wzmiankowane w obecnej kartce, groziło Akacji, czy też samemu oddziałowi w Czterech Kątach, tego kapitan nie mógł wymiarkować, przechylał się jednak ku ostatniemu przypuszczeniu, i postanowił podwoić czujność jadąc pociemku. Dla człowieka, żyjącego w czasach spokojnych, obojętność, z jaką Lawton odnosił się do grożącego niebezpieczeństwa, byłaby wprost niepojętą, jakoż przemyśliwał on bardziej nad sposobami przyłapania nieprzyjaciół niż uniknięcia ich machinacyj. Przybycie chirurga, wracającego z Akacji, dokąd codziennie jeździł, przerwało te rozmyślania. Sitgreaves przywiózł zaproszenie od pani domu, by kapitan Lawton raczył zaszczycić Akację swoją obecnością wczesnym wieczorem.
— Oho! — zawołał kawalerzysta — więc i oni musieli otrzymać list jakiś.
— Uważam to za bardzo prawdopodobne — rzekł chirurg. — Jest tam kapelan z królewskiej armji, który przybył dla wymiany rannych, i ma rozkaz od pułkownika Singletona, upoważniający do ich wydania. Także dziki pomysł, ruszać tych ludzi w takim stanie.
— Kapelan, powiadasz? Jakże on się przedstawia? Pijaczyna i żarłok, który się próżniaczy w obozie i objada go, czy też jaki porządny sługa Boży?
— Wygląda bardzo przyzwoicie, i sądząc z zewnętrznych objawów, zdaje się być człowiekiem wstrzemięźliwym — odrzekł chirurg. — Wcale przystojnie i jak się należy odmawia dziękczynienie.
— Czy zostanie na noc?
— Zapewne, ale pośpiesz się, Johnie; nie mamy czasu do stracenia. Wpadnę tylko do rannych, puścić krew paru Anglikom, których mają zabrać jutro, żeby zapobiec zapaleniu, i zaraz będę gotów.
Galowy strój kapitana nie przyczynił mu wiele kłopotu ni mitręgi; wkrótce obaj z chirurgiem puścili się znów w drogę do Akacji. Roanokemu kilkudniowy odpoczynek posłużył równie dobrze jak jego panu, i Lawton, pędząc koło dobrze pamiętnych skał na swym dziarskim rumaku, pragnął gorąco, by ów zdradziecki wróg stanął mu teraz na drodze konno i, jak on, uzbrojony. Ale ani wróg, ani żadna inna przeszkoda nie wstrzymała jadących, i przybyli do Akacji w momencie, gdy zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie na dolinę i złociło bezlistne drzew wierzchołki.
Lawton posiadał dar spostrzegawczy, rozwinięty w wysokim stopniu, to też zaledwie przestąpił próg domu, jeden rzut oka powiedział mu więcej niż doktorowi Sitgreaves’owi całodzienne w nim przebywanie. Panna Peyton powitała kapitana z większą niż zazwyczaj uprzejmością. Fanny snuła się po domu zapłakana i wzruszona, a pan Wharton stał, gotów na przyjęcie gości, w aksamitnym fraku, który byłby sprawił wrażenie w najwykwintniejszym salonie. Pułkownik Wellmere był w mundurze oficera gwardji królewskiej, a Izabela Singleton siedziała przybrana w szaty godowe, z twarzą, kłam im zadającą, podczas gdy brat jej, niezwykle ożywiony, nie wyglądał wcale na rekonwalescenta. Był to już trzeci dzień, jak mu wstać pozwolono, a doktor Sitgreaves, rozglądający się dokoła z osłupieniem, zapomniał zburczeć go za nierozwagę. Co się tyczy kapitana Lawtona, ten patrzył na wszystko z powagą i spokojem człowieka, którego niełatwo wytrącić z równowagi. Przywitawszy się ze wszystkimi, zbliżył się do chirurga, widząc, że ten stoi w kącie jak oszołomiony.
— Johnie — szepnął doktor z zaciekawieniem — co znaczy ta uroczystość?
— Znaczy, że twojej peruce i moim czarnym włosom byłoby się przydało trochę mąki Betty Flanagan, ale już teraz za późno i musimy stoczyć bój tak uzbrojeni jak jesteśmy.
— Patrzno, wchodzi kapelan wojskowy w pełnym stroju jak Doctor Divimtatis; co to być może?
— Zamiana — odpowiedział kawalerzysta. — Ranieni strzałami Kupidyna mają się spotkać i załatwić rachunki z tym bogiem, składając przysięgę, że więcej już od jego grotów cierpieć nie będą.
Chirurg położył palec na nosie, zaczynając się domyślać.
— Czy to nie hańba, żeby taki fircyk i wróg miał zerwać jeden z najpiękniejszych kwiatów, co wyrósł na naszej ziemi — mruknął Lawton — kwiat godny ozdobić pierś najdzielniejszego męża!
— Jeżeli będzie równie trudnym mężem jak pacjentem, Johnie, to obawiam się, że biedna panienka będzie miała z nim ciężkie życie.
— Dobrze jej tak — rzekł oburzony kawalerzysta — wybrała z pomiędzy wrogów ojczyzny; niech się przekona, jak smakują cudzoziemskie cnoty.
Dalszą rozmowę przerwała panna Peyton, która przystąpiwszy do obu przyjaciół, uwiadomiła ich, że zostali zaproszeni na ślub jej starszej siostrzenicy z pułkownikiem Wellmere’m. Panowie skłonili się, a poczciwa ciotka z wrodzonem poczuciem taktu dodała, że państwo młodzi znali się oddawna i że wzajemna ich miłość nie była bynajmniej czemś nagłem. Na to kapitan skłonił się jeszcze ceremonjalniej, ale chirurg, który nie pomijał nigdy sposobności wdania się w rozmowę ze starą panną, odpowiedział:
— Umysł ludzki różnie się w różnych jednostkach przejawia, U jednych wrażenia są żywe i przelotne, u drugich głębokie i trwałe. Są nawet filozofowie, którzy usiłują przeprowadzić paralelę pomiędzy fizycznemi a umysłowemi władzami człowieka; ja zaś sądzę, że przyzwyczajenie i otoczenie mają wpływ na jedne, drugie zasię podlegają właściwym prawom natury.
Panna Peyton zkołei skłoniła się milcząco i z godnością, poczem wyszła, aby wprowadzić pannę młodą. Ujrzawszy ją wchodzącą, Wellmere poskoczył, aby ująć dłoń, którą z odwróconą twarzą wyciągała ku niemu i niezawodnie dopiero w tej chwili pułkownik angielski zdał sobie dokładnie sprawę z ważnej roli, jaką miał w zbliżającej się uroczystości odegrać. Dotychczas wydawał się roztargnionym i jakby zakłopotanym, lecz na widok uroczego zjawiska wszystkie inne względy pierzchły mu z przed oczu i pozostała jedynie pewność bliskiego szczęścia. Wszyscy powstali z miejsc, i kapelan otworzył już świętą księgę, gdy zauważono nieobecność Fanny, Panna Peyton udała się na poszukiwanie młodszej siostrzenicy i znalazła ją w jej własnym pokoju, tonącą we łzach.
— Pójdź, kochanie — rzekła ciotka, obejmując kibić dziewczęcia. — Staraj się uspokoić i w odpowiedni sposób uczcić wybór siostry.
— Och! czyż on jest jej godny?
— Jakżeby mogło być inaczej? — odparła panna Peyton — alboż nie jest szlachcicem? dzielnym, choć nieszczęśliwym żołnierzem? i wogóle człowiekiem posiadającym wszelkie warunki, mogące zapewnić szczęście każdej kobiecie.
Fanny otarła oczy i opanowawszy się całą siłą woli, poszła za ciotką. Przez ten czas duchowny, aby zapełnić czemś nieco kłopotliwą zwłokę, zadawał różne pytania panu młodemu; na jedno wszelako nie otrzymał zadowalającej odpowiedzi. Wellmere zmuszony był przyznać, że nie zaopatrzył się w obrączkę, a bez obrączki ceremonjał ślubny nie mógł się odbyć. Tak przynajmniej zaopinjował duchowny, opierając się na przepisach kanonicznych. Zwrócono się wszelako do pana Whartona z zapytaniem, jakie jest jego zdanie w tym względzie, on jednak od czasu uwięzienia syna był w stanie takiej apatji, że jak łatwo zgodził się na tak szybkie małżeństwo Sary z Wellmere’m, tak również łatwo oświadczył się teraz przeciw dopełnieniu ślubnego aktu bez obrączki. Panna Peyton i Fanny weszły na tę chwilę. Chirurg dragonów zbliżył się do pierwszej i podając jej krzesło zauważył:
— Pokazuje się, łaskawa pani, że zewnętrzne okoliczności nie pozwoliły pułkownikowi Wellmere’owi zaopatrzyć się we wszystkie przybory, jakie obyczaje, tradycja i prawa kościelne uznały za nieodzowne do wejścia w święte związki małżeństwa.
Panna Peyton spojrzała spokojnie na zakłopotanego oblubieńca, a przekonawszy się, że był przybrany z całą, możliwą w tak wyjątkowych okolicznościach świetnością, przeniosła wzrok na mówiącego, jakby pytając o wyjaśnienie.
Chirurg zrozumiał, o co jej chodzi, i pośpieszył zadosyćuczynić niememu wezwaniu.
— Istnieje przeważające mniemanie — rzekł — iż ponieważ serce leży po lewej stronie ciała, związek pomiędzy owem, że się tak wyrażę, siedliskiem życia a członkami owej strony ściślejszy jest niż ze stroną przeciwległą. Ale jest to mniemanie błędne, wypływające z nieświadomości wewnętrznego układu ludzkiego organizmu. Zgodnie wszelako z niem czwarty palec u lewej ręki uważany bywa za szczególnie uprzywilejowany, i zazwyczaj opasuje się go podczas obrządku ślubnego obrączką, jak gdyby dla tem ściślejszego utrwalenia związku pomiędzy serdecznemi uczuciami a stanem małżeńskim, czego zresztą o wiele skuteczniej mogą dokazać wdzięki i przymioty płci pięknej właściwe.
Z temi słowy operator położył wymownie rękę na sercu i skłonił się prawie do ziemi.
— Niezupełnie dobrze rozumiem znaczenie słów pańskich — rzekła panna Peyton, któremu to brakowi pojętności z jej strony nie można się było dziwić.
— Brak obrączki, łaskawa pani...
Zacna ciotka natychmiast oceniła całą kłopotliwość położenia. Spojrzała na siostrzenice i w oczach młodszej dostrzegła błysk radości, który jej się nie podobał, zaś twarzyczka Sary płonęła zrozumiałym wstydem. Wszystkim tym trzem paniom przypomniało się, że ślubna obrączka zmarłej ich matki i siostry spoczywała wraz z innemi kosztownościami, dawniej jeszcze schowanemi nocą w tajemnej kryjówce, dla zabezpieczenia ich przeciw chciwości band rozbójniczych, włóczących się po okolicy. Ale było to od niepamiętnych czasów przyjętym zwyczajem, że pan młody dostarczał tego niezbędnego przy ślubie szczegółu, a panna Peyton za nic na świecie nie byłaby uczyniła nic takiego, coby w jej pojęciu sprzeciwiało się kobiecej godności; a w każdym razie nie wcześniej, niż przewina spotkałaby się z dostateczną karą, w postaci kłopotu i niepokoju. Żadna więc z pań nie wspomniała o owej obrączce: ciotka ze względu na przyzwoitość, panna młoda ze wstydu, a Fanny z tajemnego zadowolenia, że jakaś przeszkoda, mniejsza jaka, odwlecze zaślubiny jej siostry. Kłopotliwe milczenie przerwał doktor Sitgreaves:
— Jeżeli, szanowna pani, prosta obrączka, należąca niegdyś do mojej siostry — tu zamilkł i odchrząknął, — jeżeli, jednem słowem, tego rodzaju pierścień może dostąpić zaszczytu o który chodzi, znajduje się on na mojej kwaterze w Czterech Kątach i jak sądzę, nada się doskonale na palec obecnej oblubienicy. Istnieje wielkie podobieństwo pomiędzy — hm! — moją nieboszczką siostrą, a panną Wharton w postawie i anatomicznym kształcie, a zazwyczaj u normalnych jednostek proporcje bywają ściśle zachowane w całym ustroju fizycznym.
Wzrok panny Peyton przypomniał pułkownikowi Wellmere’owi, co mu należy uczynić, zerwał się więc oblubieniec z krzesła i zapewnił chirurga, że ten niczem bardziej nie zobowiąże go, jak posyłając po ów pierścionek. Doktor Sitgreaves skłonił się z pewną wyniosłością i wyszedł oświadczając, że idzie wyprawić posłańca w tym celu. Zaledwie jednak drzwi się za nim zamknęły, panna Peyton pomyślała, iż nie należy wtajemniczać jakiegoś obcego człowieka w tego rodzaju domowe sprawy, wyszła więc śpiesznie za doktorem prosić go, by zamiast swego służącego wyprawił Cezara, Doktor oczywiście nie miał nic przeciwko temu, i Katy Haynes z polecenia panny Peyton udała się, aby sprowadzić murzyna do pustego pokoju, gdzie go tamci dwoje oczekiwali.
Pan Wharton udzielił zezwolenia na to nagłe małżeństwo Sary z Wellmere’m w warunkach, tak zewszechmiar niesprzyjających weselnej uroczystości — że wspomnimy tylko o grożącem niebezpieczeństwie życia jednemu z członków rodziny — biorąc pod uwagę niespokojne czasy, mogące uniemożliwić zakochanej parze ponowne spotkanie, a także i pod wpływem tajemnej obawy, że śmierć syna przyśpieszyć może jego własny zgon, i że wtedy córki jego pozostaną bez męskiej opieki.
Jednakże, chociaż panna Peyton, ulegając życzeniu szwagra, zgodziła się skorzystać z przypadkowej obecności duchownego, nie uważała za właściwe rozgłaszać w sąsiedztwie, choćby i czas nawet był potemu, o zaślubinach siostrzenicy, zdawało jej się zatem, że obwieszcza głęboką tajemnicę gospodyni i murzynowi.
— Cezarze — zaczęła z uśmiechem — masz wiedzieć, że twoja młoda pani, panna Sara, zaślubia dziś wieczorem pułkownika Wellmere’a.
— Ja to dawno wiedzieć — rzekł Cezar z łobuzerskim grymasem — stary kolorowy człowiek wiedzieć, kiedy młoda pani mieć się do kogoś.
— Doprawdy, Cezarze, nie podejrzewałam cię o tyle domyślności, ale skoro już wiesz, o co chodzi, słuchaj, co ci ten pan powie i zastosuj się ściśle do jego wskazówek.
Murzyn zwrócił się posłusznie do chirurga, który zaczął jak następuje:
— Cezarze, pani twoja uwiadomiła cię już, jak ważny obrządek ma się odbyć w obrębie tego domu, brak jednak pierścienia czyli obrączki, mającej opasać palec panny młodej; zwyczaj to starożytny, przechowywany przy zawieraniu ślubów małżeńskich w wielu odłamach kościoła chrześcijańskiego, a który nawet jako symbol duchownych zaślubin stosuje się przy instalacji prałatów, jak ci to zapewne wiadomo.
— Może massa powtórzyć mi to jeszcze — przerwał stary murzyn, którego pamięć zaczęła zawodzić, właśnie w chwili, gdy chirurg z taką ufnością powołał się na jego władze umysłowe. — To ja wtedy nauczyć się napamięć.
— Niepodobieństwem jest wycisnąć miód ze skały, Cezarze, dlatego będę się streszczał. Jedź do Czterech Kątów i oddaj ten list sierżantowi Hollisterowi lub pani Elżbiecie Flanagan, a jedno z nich wręczy ci ów symbol małżeńskiej miłości, i wracaj co prędzej.
List, który chirurg powierzył w ręce Cezara, brzmiał jak następuje:
„Jeżeli gorączka opuściła Kindera, daj mu pożywienie. Puścić jeszcze trzy uncje krwi Watsonowi. Uważaj, aby niewiasta nazwiskiem Flanagan nie zostawiła jakiego naczynia z alkoholem w szpitalu. Zmień opatrunek Johnsonowi i odkomenderować Smitha na służbę. Przysłać obrączkę, wiszącą przy łańcuszku od zegarka, który zostawiłem, dla pilnowania się godzin lekarstw“.

Archibald Sitgreaves, D. M.
Chirurg Dragonów.

— Cezarze — rzekła Katy, zostawszy sama z murzynem — gdy ci oddadzą obrączkę, włóż ją do lewej kieszeni, bo ta jest najbliższą serca, i nie waż się przymierzać ją na palec; to przynosi nieszczęście.
— Przymierzać na palec? — powtórzył murzyn, wyciągając swe kościste knykcie. — Czy to pierścionek miss Sally wejść na palec Cezara?
— Nie chodzi o to, czy wejdzie czy nie — rzekła gospodyni — ale to zły znak przymierzać czyjąś obrączkę po ślubie, więc może być niebezpieczne i przedtem.
— Ani mi się to śnić!
— Jedź więc, Cezarze, i nie zapomnij o lewej kieszeni, a gdy będziesz przejeżdżał koło cmentarza, zdejm kapelusz. A śpiesz się, bo chyba niema nic przykrzejszego dla panny młodej jak czekać na ślub, kiedy jej pilno.
Zaopatrzony w te przestrogi Cezar opuścił dom i wkrótce potem siedział na siodle. Od młodości był on, jak wszyscy murzyni, dzielnym jeźdźcem, ale sześćdziesiątka ostudziła nieco upały jego krwi afrykańskiej. Noc była ciemna i listopadowy wiatr świstał w dolinie. Przejeżdżając koło cmentarza, Cezar odkrył osiwiałą głowę z przesądną trwogą i zaczął rozglądać się dokoła, azali nie ujrzy jakiego nadludzkiego zjawiska. Jakoż ujrzał, ale ludzką postać, wychodzącą z pomiędzy grobów i kierującą się w stronę gościńca. Napróżno rozum i filozofja chciałyby walczyć z wrażeniami, a biedny Cezar pozbawiony był nawet i tych wątłych sojuszników. Siedział jednak na dobrym, zaprzęgowym koniu pana Whartona, więc tylko przylgnął instynktownie do grzbietu swego wierzchowca i zdał się na jego łaskę i niełaskę. Wzgórza, lasy, skały, parkany i domy migały mu przed oczyma z błyskawiczną szybkością, i właśnie zaciął przypominać sobie, w jakim właściwie celu pędzi w ten sposób, gdy dopadł rozstaju dróg i „Hotel Flanagan“ stanął przed nim w całej swej rozpadającej się prostocie. Widok wesoło płonącego ognia powiadomił murzyna, że znajduje się wobec zamieszkałego przez ludzi domostwa, a wraz z tą świadomością zbudził się w nim lęk przed krwiożerczymi Wirgińczykami, nie było jednak rady. Zsiadł więc z siodła i uwiązawszy spienionego konia u płotu, zbliżył się ostrożnie do okna na rekonesans.
Sierżant Hollister i Betty Flanagan siedzieli przed sutym ogniem, racząc się sowicie napitkiem.
— Mówię wam, kochany sierżancie — rzekła Betty, odejmując kubek od ust — czy to ma choć trochę sensu myśleć, że to nie był kramarz we własnej osobie. Bo gdzież się podział zapach siarki, gdzie skrzydła, gdzie racice? Zresztą, sierżancie, to nie wypada wmawiać w uczciwą kobietę, że spała na jednem łóżku z Belzebubem.
— Mniejsza z tem, pani Flanagan, byłeś na tamtym świecie uniknęła jego szponów — odparł weteran, zakropiwszy tę uwagę potężnym łykiem.
Cezar usłyszał dosyć, by upewnić się, że żadne niebezpieczeństwo nie grozi mu od tych dwojga. Przytem zaczął już dzwonić zębami z zimna i widok ciepłej, zacisznej izby dodał mu jeszcze bodźca. Poszedł więc do drzwi i zapukał z nadzwyczajną pokorą. Ukazanie się Hollistera z dobytą szablą, ostro pytającego: kto idzie? nie przysporzyło Cezarowi otuchy, ale sam strach rozwiązał mu język.
— Zbliż się — rzekł sierżant, bacznie oglądając murzyna — zbliż się i oddaj depeszę; czy znasz hasło?
— Ja nie wiedzieć, co to jest — odrzekł murzyn, pod którym dygotały nogi — masz dać mi różne rzeczy, ale ja nie wiedzieć.
— Kto, powiadasz, przysłał cię tutaj?
— Ano doktor, więc ja tu lecieć galopem, jak zawsze, kiedy doktor posłać.
— Tak, to doktor; on sam nigdy hasła nie wie. Kapitan Lawton nie byłby przysłał cię tu bez hasła tak blisko straży, bo łatwo mogłeś dostać kulką w łeb, a to byłoby bardzo nieprzyjemnie dla ciebie, bo chociaż jesteś czarny, ja nie należę do tych, co mówią, że murzyni nie mają duszy.
— Co jej nie mają mieć! — rzekła Betty. — Przystąp bliżej, stary, i ogrzej się przy ogniu, bo trzęsiesz się jak osika. Murzyn z Gwinei musi lubić ciepło, jak żołnierz lubi kieliszek.
Cezar usłuchał w milczeniu, a sierżant wysłał śpiącego na ławce w izbie małego mulacika z listem chirurga do budynku, gdzie leżeli ranni.
— Masz — rzekła praczka, podając Cezarowi kubek z ulubionym swym trunkiem — łyknij sobie kropelkę, nieboże, to ci rozgrzeje twoją czarną duszę i pokrzepi na drogę zpowrotem.
— Mówię ci, Elżbieto — rzekł sierżant, że dusze czarnych są takie same jak nasze; często słyszałem, jak dobry pan Whitfield powtarzał, że w niebie niema różnicy kolorów. Stąd słusznie wnioskować należy, że dusza tego tu murzyna jest tak samo biała jak moja, albo nawet majora Dunwoodie.
— Z pewnością że jest — zawołał Cezar, któremu „łyk“ pani Flanagan przywrócił odwagę.
— Dobra to dusza ten major — rzekła praczka — poczciwa dusza i dzielna dusza też, sam to musisz przyznać, sierżancie.
— Co się tyczy tego — odparł weteran — to jest ktoś wyższy nawet nad samego Washingtona i ten dusze ludzkie sądzić będzie. Ja tylko powiem, że major Dunwoodie to taki pan, który nigdy nie powie: „Idźcie chłopcy“, ale zawsze powiada „Pójdźcie, chłopcy“, a jeżeli biedny człowiek zgubi ostrogę, albo fasulec mu się przetrze, zawsze znajdą się pieniądze na pokrycie straty i to z kieszeni majora.
— Więc dlaczego siedzicie tu bezczynni, gdy ci, co mu najdrożsi, są w niebezpieczeństwie — krzyknął nagle jakiś głos. — Na koń! na koń! i do kapitana; do broni i na koń, i to natychmiast, bo może być za późno.
Ta niespodziewana przerwa wywołała niesłychane zamieszanie wśród pijących. Cezar skoczył na komin i pozostał tam pomimo gorąca, przy którem biały byłby się upiekł z pewnością; sierżant Hollister błysnął dobytą szablą, lecz spostrzegłszy, że przybysz był to we własnej osobie kramarz, stojący przy otwartych tylnych drzwiach, zaczął cofać się w stronę zajętego przez murzyna stanowiska z wojskową intuicją, nakazującą mu koncentrację sił. Betty sama została na miejscu obok stołu. Z oczyma rozmarzonemi trunkiem z czułością nalała pełny kubek i podając go kramarzowi zawołała dobrodusznie:
— Jak się masz, panie kramarz, czy panie Birch, czy panie Belzebub, czy jak się tam zwiesz! Tak czy owak uczciwy z ciebie djabeł i spodziewam się, że ci moje spódnice posłużyły. Zbliż się do ognia, sierżant Hollister nic ci złego nie zrobi z obawy, abyś mu jakiego figla na tamtym świecie nie spłatał.
— Uchodź, bezbożniku! — wykrzyknął sierżant, wciąż przysuwając się bliżej Cezara, ale przestępując z nogi na nogę, bo mu już podeszwy skwierczyć zaczęły od ognia — uchodź w pokoju. Niema tu nic dla ciebie, i napróżno pożądasz tej kobiety. Jest miłosierdzie, które ocali ją od twych szponów.
Tu sierżant przestał mówić głośno, ale usta jego poruszały się, i słychać było szept modlitewny.
W umyśle Betty panował taki chaos, że nie rozumiała jasno znaczenia słów swego wielbiciela, lecz jakby olśniona nową myślą zawołała:
— Jeżeli mu o mnie chodzi, to co komu do tego? Jestem wdową i rozporządzam sobą. Mówisz o opiece, sierżancie, ale ja jej dotąd nie widzę, i pan Belzebub może wypowiedzieć swoje zamiary, jeżeli mu się podoba. Ja go rada wysłuchać.
— Kobieto — rzekł kramarz — bądź cicho; a ty, głupi człowiecze, chwyć za broń i leć na pomoc swemu oficerowi, jeżeli godny jesteś sprawy, której służysz, i nie chcesz zhańbić munduru, który nosisz.
Z temi słowy kramarz znikł z przed oczu oszołomionej trójki tak szybko, że żadne z nich nie mogło sobie zdać sprawy, jak się to stało.
Usłyszawszy głos dawnego znajomego, Cezar wylazł z kąta i śmiało zbliżył się do miejsca, gdzie Betty stała wciąż jak przygwożdżona.
— Niechby Harvey zostać — rzekł murzyn — ja woleć z nim jechać, Johnny Birch nie zrobić nic złego własny syn.
— Głupcze! — wykrzyknął sierżant, odzyskując głos — i ty myślisz, że to był człowiek z ciała i krwi?
— Harvey nie mieć dużo ciała — odpowiedział murzyn — ale to bardzo mądry człowiek.
— Ech! kochany sierżancie! — zawołała Betty — przyjdźże raz do rozumu, i zważ na to, co ci ten mądry powiedział; zwołaj chłopców i pojedź do kapitana Jacka, pamiętaj, kochanie, że on ci dziś jeszcze mówił, żeby być w pogotowiu na każde zawezwanie.
— Tak, ale nie na takie. Niech kapitan Lawton, albo porucznik Mason, albo kornet Skipwit powie słowo, a kto prędzej skoczy na siodło niż ja?
— A widzisz, sierżancie, a jakeś to się przechwalał, że wojska samego djabła się nie boją.
— Tak, ale w bojowym szyku i przy dziennem świetle, lecz w taką noc jak dzisiejsza nie trzeba kusić szatana. Słyszysz, jak wiatr świszcze w drzewach; o! to złe duchy tak wyją.
— Ja go widzieć — rzekł Cezar, wytrzeszczając oczy, że omal nie wyskoczyły mu z orbit.
— Gdzie? — przerwał sierżant, instynktownie kładąc dłoń na rękojeści szabli.
— Nie, nie — rzekł murzyn — ja widzieć Johnny Birch jak wychodzić z grobu, Johnny chodzić po śmierci.
— No, to musiał źle życie pędzić — rzekł Hollister — błogosławieni w duchu leżą spokojnie, czekając na ostatni apel, ale grzeszna dusza przeszkadza sobie i drugim zarówno w tem życiu jak w przyszłem.
— A co się stanie z kapitanem Jackiem? — zawołała Betty gniewnie. — Czy tak słuchasz przestrogi, którą ci dano? Skoro tak, to ja zaprzęgam do wózka i jadę tam i powiem mu, że sierżant Hollister boi się umarłego i Belzebuba, i że żadnej pomocy od niego spodziewać się nie można, a wtedy zobaczymy, co na to rzeknie kapitan.
— Nie, Betty, nie — rzekł sierżant, poufale kładąc jej dłoń na ramieniu — jeśli się ma jechać dzisiejszej nocy, to niech jedzie ten, czyim obowiązkiem jest zwołać ludzi i dać im przykład. Ale zmiłuj się, Panie Boże, i ześlij nam wrogów z ciała i krwi.
Jeszcze jedna szklanica umocniła sierżanta w powziętem postanowieniu i wyszedł zwołać dwunastu żołnierzy, zostających pod jego rozkazami. Tymczasem nadbiegł chłopak z obrączką. Cezar schował ją starannie do kieszonki od kamizelki tuż przy sercu, i dosiadłszy konia, zamknął oczy, chwycił rumaka za grzywę i jechał tak w stanie względnego odrętwienia, dopóki wierzchowiec nie stanął przed drzwiami ciepłej stajni, z której wyruszył.
Dragoni podążali znacznie wolniej, Hollister bowiem zalecił im jechać stępa i dawać pilne baczenie, by zły duch we własnej osobie nie zastąpił im drogi.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.