Syn Marnotrawny (Weyssenhoff, 1905)/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Syn Marnotrawny
Rozdział XXIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII.

Trudno obliczyć, czy większe sprowadza spustoszenie profanacya świątyni, czy na odwrót słowo uczciwe głośno wymówione w domu publicznym? W jednym i drugim przypadku powstaje popłoch, psując równowagę i harmonię stosunków. W towarzystwie nicejskiem kamień rzucony przez Fabiusza, wzburzył całą gładką powierzchnię, zanurtował nawet do głębi tę toń umiejętnie ułożonych prądów, starannie zatopionych mętów. Rzecz rozgłosiła się szybko, a choć dla wielu nie była nową, zgodzili się niemal wszyscy, że takich rzeczy — nie mówi się.
Najprzód Krysia, wezwana przez matkę do zerwania stosunków z panią de Sertenville, okazała silny, buntowniczy prawie opór, którego skutkiem bezpośrednim było tajemne zawiadomienie Fernandy, że Fabiusz opowiedział o niej »niestworzone rzeczy, nie wiem dobrze co, gdyż mama wszystkiego nie powiedziała«. Następnie obie przyjaciółki zdołały jeszcze pomówić z sobą, w ukryciu, za pośrednictwem służącej Leonii która po zachodzie słońca nie była już czynna przy kąpieli słonecznej pani Granowskiej. W dalszym ciągu Fernanda wezwała do siebie Kobryńskiego, a w nocy, w klubie już kilkanaście osób dowiedziało się o postępku Fabiusza, jedni z oburzeniem, drudzy z wybuchem śmiechu, wszyscy zgodnie przyznając, że takich rzeczy — nie mówi się.
Rozprawa pani de Sertonville z Kobryńskim była dramatyczna. Książę, coraz mniej przyzwyczajony do uśmiechów Fernandy, stawił się na jej wezwanie nagłe, późnym wieczorem, z ciekawością i obawą. »Czyżby zatęskniła do mnie?... Ale czy przypadkiem nie potrzebuje pieniędzy?«...
Od progu przyjęła go wielkim ruchem ręki, odrywając chustkę od oczu, choć oczy błyszczaly raczej zawziętą jakąś gorączką, niż rozżaleniem.
— Wystaw pan sobie, co mi się zdarza!
— No? co takiego?
— Jeden z waszych rodaków, którego unikałam instynktowo, jak dotknięcia gadu, okazuje się rzeczywiście, wężem, kąsającym po cichu. Rzucił na mnie potworne oszczerstwa...
— Niezmierniem ciekaw.
Fernanda powstała nagle i rzuciła naprzód sprężystą swą postać, mierząc Kobryńskiego oczyma zranionej pantery:
— Ten, ten wasz filozof, którego bredni słuchacie! ten stary intrygant, rajfur pani Oleskiej!
Nawet Kobryńskiego, choć był wyrozumiały na drobne błędy Fernandy, uderzył dobór wyrazów i odmienna jej postać. Zesztywniał trochę, a pani de Sertonville pohamowała się, usiadła i, zakrywając twarz jedną ręką, drugą wyciągnęła do gościa.
— Czy pan nie zechce stanąć w mojej obronie?... w obronie biednej, osamotnionej kobiety?...
— Jakież byłyby rozkazy? — zapytał Kobryński, całując podaną rękę, ale strzelając w bok oczyma. — A najprzód, co powiedział?
— Poważa się rozgłaszać o mnie, że noszę fałszywe nazwisko, że ktoś mnie... Nie zdołałam jeszcze dowiedzieć się o wszystkich jego wymysłach. Dość, że potrzebuję bata na niego, że chcę ukarać tę... kanalię.
Z trudnością panowała nad wyrazami i nad głosem, który od szlochania przechodził do twardych, ochrypłych wybuchów.
— Jesteś pan krewnym Granowskich?
— Jestem. Cóż z tego?... Aha, może im właśnie coś o pani wyjawił?
— Wyjawił?...
— Chcę powiedzieć: nakłamał.
— Zwąchał lotr, że najboleśniej mnie tem dotknie.
— Więc przed Krysią coś wyśpiewał?
Zmierzyli się wzrokiem. Kobryński miał minę dowcipną, a Fernanda trochę ostygła, starając się wybadać z tej miny, czy Władzio nie jest zbyt domyślny.
— Oczernił mnie przed panią Granowską, to jeszcze gorzej. Wiedział, że najłatwiej zaniepokoić chorą i skrupulatną kobietę. A ja dbam o ten dom, w którym mi okazano bezinteresowną dobroć.
— Gdyby wiedzieć napewno, co tam nagadał, możnaby odrobić.
— To nie dosyć! Tego pana muszę ukarać, a sama nie mam na to doraźnego sposobu. Potrzebuję ręki i serca przyjaciela.
Kobryński pomyślał, że obiecać zawsze można. Rzekł więc z giestem skromnie bohaterskim:
— Jeżeli rękę i serce moje poczytuje pani za godne, są zawsze na usługi.
— Spodziewałam się tego. Z mojej strony, jeżeli wdzięczność moja jest jeszcze dla pana coś warta, będziesz ją miał...
W czarnych jej, rozlanych oczach przebłysnęła lubość drapieżna.
— Mówią o mnie, żem lekkomyślna, a jednak na obietnicy mojej nikt się nie zawiódł.
Władzio rozpromienił się, chociaż bowiem nie wiedział jeszcze, czego od niego właściwie żądają, wiedział czego sam oddawna się doprasza.
— Powiedz, co czynić?
— Nie śmiem dyktować, jak się ma zachować mój rycerz. Trzeba mnie pomścić, a pohańbić moich nieprzyjaciół.
— Pozostaje mi więc tylko przypiąć do hełmu barwy pani. Czy nie dostanę za moją gotowość jakiego odznaczenia? Gdyby tak order podwiązki?
— To bardzo wysoki order, jeszcze nie zasłużony.
Narada przybrała inny kierunek, sentymentalny. Kobryński wyszedł zadowolony i pełen rycerskiego ducha.
W klubie opowiedział kilku przyjaciołom postępek Fabiusza, dodając szczegóły obciążające. Według tej wersyi, Oleski, obrażony na panią de Sertonville za okazane mu lekceważenie, starał się podkopać jej pozycyę towarzyską, opowiadając Granowskim o jej fałszywem nazwisku. Ale on, książę Kobryński, nietylko znał osobiście hrabiego de Sertonville, lecz był wtajemniczony w historyę tego małżeństwa, w którem strona żeńska miała bardzo piękną rolę.
Potem usiadł do gry i pierwszy raz od kilku tygodni wygrał znaczną sumę. Doszedł do wniosku, że Fernanda »przynosi wenę«, i że jego kampania tegoroczna zakończy się spełnieniem wszystkich życzeń, praktycznych i sercowych. Zapłacił z wygranych pieniędzy należność d’Anjorrant’owi, najpilniejszą; czuł jeszcze bilety bankowe w kieszeni i siedział do późnej nocy w gronie przyjaciół przy winie, rozprawiając z wyższością o teoryi gry i o prawach towarzyskich, których, niestety, styl i władza są w upadku z powodu, że zbyt łatwo przypuszczamy do towarzystwa osoby, nie zalecające się ani przez urodzenie, ani przez wychowanie. Naprzykład Oleski popełnił więcej niż głupstwo: zamącił spokój towarzyski i napadł na bezbronną kobietę.
Znajdował echa mniej więcej zgodne. D’Anjorrant, dobrze dziś usposobiony dla księcia, był jego zdania; tylko nie brał zajścia ze strony tragicznej, ograniczał się na niemiłosiernem szydzeniu z Fabiusza:
— Widocznie wasz Rzymianin, pod koniec sezonu, zapragnął urzędu cenzora. Bywali już i tacy Fabiuszowie. Temu możeby kto zawczasu doradził rejteradę do wiejskiego zacisza, bukoliki, zbiór siana, pisanie pamiętników?... Inaczej mogliby go konsulowie skazać na wygnanie.
Schwind zważał rzecz ze stanowiska czysto rycerskiego: nie napastuje się kobiet. De Nielles podążał w szyderstwie za d’Anjorrant’em:
— Możeby się Fabiusz zgodził na dobosza do »armii zbawienia«. Byłby imponujący na tem stanowisku.
Jeden Słuszka, choć nie pochwalał Oleskiego, nie cieszył się z jego pomyłki:
— Musiał mieć pobudki, o których nie wiemy. To człowiek uczciwy. Pod tem coś się kryje...
— Gdyby nawet kryła się prawda, — rzekł d’Anjorrant — ogłaszać ją w tej formie jest kapitalnem głupstwem.
Odezwał się znowu Kobryński:
— Kiedy i prawdy niema. Pani de Sertonville jest zamężna. Jakie były jej stosunki z mężem, to do nikogo nie należy. Pozycya światowa jest regularna. A przytem chciałbym wiedzieć, dlaczego Oleskiemu mielibyśmy zdawać sprawę z naszych obyczajów?!
— »Naszych« to znów dla nas za pochlebne, kochany książę — rzekł d’Anjorrant. — Nie jesteśmy dość piękni, ani dość... Hiszpanami, aby w pogardzie opinii dorównać słynnej Fernandzie. Każdy ma swoją specyalność. My mamy inną.
Kobryński zmiarkował z rozmów, że wprawdzie Fabiusz niema tu przyjaciół, ale pani de Sertonvilie, jeżeli ich ma, to bardzo podejrzanych. Tem trudniejszą wydała mu się misya upokorzenia, zgnębienia lub nawet wygnania Oleskiego, i nie wiedział, jak się do niej zabrać.
Liczył na swą intuicyę. Żałował tylko, że Fabiusz nie bywa w klubie. Żeby go miał tutaj, teraz, potrafiłby go »urządzić«. Trzeba było jednak czekać do jutra.
Nazajutrz trzeźwe powietrze poranne przyniosło mu trochę ostrzeżeń. Gdy spotka Fabiusza, nie może wyraźnie ujmować się za Fernandą z dwóch powodów: popierwsze nie wiadomo, jaki w tym dziwaku mieszka animusz wojowniczy? powtóre: oficyalnie występować jako obrońca pani de Sertonville byłoby trochę śmiesznie, a trochę też zuchwale ze względu na żonę, Dubieńskich i tak zwane »gniazdo«. Że jednak był w wenie, wynalazł dobry wstęp do działania. Przystąpi do Fabiusza nie groźnie, lecz z rozżaleniem, i nie wyraźnie w obronie Fernandy, lecz niby od krewnych swych, Granowskich.
— Wybornie! Władzio ma jeszcze głowę na karku.
Powiodło mu się spotkać Fabiusza samego w restauracyi, na śniadaniu. Usiadł przy innym stole, także samotny, i pilnował wyjścia swej ofiary; gdy Oleski wyszedł, Kobryński dogonił go na ulicy.
— Pragnąłbym otrzymać od pana pewne objaśnienia w dość delikatnej materyi.
Mówił ze spuszczoną głową, zamyślony, czy zakłopotany? gniewny, czy przygnębiony? Nie można było nic wyrozumieć z tej twarzy. Fabiusz, choć bez przyjemności odpowiedział:
— Służę panu.
— Krewna moja, hrabina Granowska, bardzo żywo odczuła pewne... odkrycia, któremi panu znal za stosowne z nią się podzielić.
Fabiusz stanął jak wryty. Błyskawicznie przebiegł myślą drogę, odbytą od wczoraj przez jego wyznanie, i zgadł, że Kobryński był uwiadomiony nie bezpośrednio, lecz przez panią, de Sertonville.
— Czy pani Granowska poleciła panu rozmówić się ze mną?
— Och, nikt mi nie polecił — rzekł Kobryński niedbale; — ciekawość tylko mnie zdjęła dowiedzieć się, w jakim celu zechciał pan rzucać niepokój w serca aż trzech kobiet, pozostających tutaj bez zwykłej męskiej opieki?
Fabiusz zaciął wargi; pohamował się i rzekł spokojnie:
— Jeżeli pan ma wyraźne zlecenie od pani Granowskiej, wytłomaczę. Jeżeli zaś nie, tłómaczyć się nie widzę powodu.
— Jednak dobro i zdrowie moich krewnych żywo mnie obchodzi. Także dla pani Sertonville mam wiele przyjaźni i znam lepiej jej historyę, niż ludzie daleko od niej stojący i powiadomieni... fałszywie.
— Mości książę! najgorszym sposobem porozumienia się jest retoryka. Czy pan chce porozumieć się ze mną?
Kobryński zmiarkował, że Fabiusz uniknąć chce sprzeczki. Mówił zatem coraz twardziej:
— O porozumienie z panem chodzi mi... że tak powiem, nawiasowo. Ale niesprawiedliwość wyrządzona oburza każdego sumiennego człowieka...
— Przepraszam, o tem ja sam będę sądził, czy miałem prawo ostrzedz panią Granowską o niewłaściwości dla jej domu takiego towarzystwa, jak pani de Sertonville.
Kobryński uśmiechnął się gorzko, ironicznie:
— Doprawdy, sądzi pan trochę powierzchownie, panie, Oleski! Na pozorach i plotkach, za których fałszywość ja ręczę, — słyszy pan, panie Oleski? osnuł pan niewielką akcyjkę moralną, której wynikiem jest, że hrabina Granowska zachoruje z niepokoju, a hrabinie de Sertonville nikt drzwi nie zamknie, co mogłoby się przeciwnie innym przytrafić.
Fabiusz wyprostował się. Poważna twarz jego powlokła się bladością uroczystą. Odpowiedział dobitnie:
— Przyszła chwila, w której pan spodziewał się usłyszeć ode mnie słowa wyzwania. Nie usłyszy ich pan. Proszę to sobie poczytywać za tryumf.
Zauważył teraz dopiero, że Słuszka zbliżył się i słuchał mocno zdziwiony.
— Panie Eustachy! — zwrócił się do niego Oleski — książę Kobryński udzielił mi nagany w imieniu pani Granowskiej i pani de Sertonville. I nie pociągam za to księcia do odpowiedzialności. Inaczej zapatrujemy się na przyzwoitość i obowiązki; postanawiam więc odtąd unikać rozmów z księciem, jego krewnymi i przyjaciółmi.
Ukłonił się sztywno i odszedł.
Kobryński zaś wziął Słuszkę pod rękę i, nie znajdując po polsku formuły na swe oburzenie, zawołał po fransusku:
Joli coco! quoi?
Słuszka nic nie odpowiedział.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.