Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   278   —

która po zachodzie słońca nie była już czynna przy kąpieli słonecznej pani Granowskiej. W dalszym ciągu Fernanda wezwała do siebie Kobryńskiego, a w nocy, w klubie już kilkanaście osób dowiedziało się o postępku Fabiusza, jedni z oburzeniem, drudzy z wybuchem śmiechu, wszyscy zgodnie przyznając, że takich rzeczy — nie mówi się.
Rozprawa pani de Sertonville z Kobryńskim była dramatyczna. Książę, coraz mniej przyzwyczajony do uśmiechów Fernandy, stawił się na jej wezwanie nagłe, późnym wieczorem, z ciekawością i obawą. »Czyżby zatęskniła do mnie?... Ale czy przypadkiem nie potrzebuje pieniędzy?«...
Od progu przyjęła go wielkim ruchem ręki, odrywając chustkę od oczu, choć oczy błyszczaly raczej zawziętą jakąś gorączką, niż rozżaleniem.
— Wystaw pan sobie, co mi się zdarza!
— No? co takiego?
— Jeden z waszych rodaków, którego unikałam instynktowo, jak dotknięcia gadu, okazuje się rzeczywiście, wężem, kąsającym po cichu. Rzucił na mnie potworne oszczerstwa...
— Niezmierniem ciekaw.
Fernanda powstała nagle i rzuciła naprzód sprężystą swą postać, mierząc Kobryńskiego oczyma zranionej pantery:
— Ten, ten wasz filozof, którego bredni słuchacie! ten stary intrygant, rajfur pani Oleskiej!
Nawet Kobryńskiego, choć był wyrozumiały