Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   284   —

leniem, i nie wyraźnie w obronie Fernandy, lecz niby od krewnych swych, Granowskich.
— Wybornie! Władzio ma jeszcze głowę na karku.
Powiodło mu się spotkać Fabiusza samego w restauracyi, na śniadaniu. Usiadł przy innym stole, także samotny, i pilnował wyjścia swej ofiary; gdy Oleski wyszedł, Kobryński dogonił go na ulicy.
— Pragnąłbym otrzymać od pana pewne objaśnienia w dość delikatnej materyi.
Mówił ze spuszczoną głową, zamyślony, czy zakłopotany? gniewny, czy przygnębiony? Nie można było nic wyrozumieć z tej twarzy. Fabiusz, choć bez przyjemności odpowiedział:
— Służę panu.
— Krewna moja, hrabina Granowska, bardzo żywo odczuła pewne... odkrycia, któremi panu znal za stosowne z nią się podzielić.
Fabiusz stanął jak wryty. Błyskawicznie przebiegł myślą drogę, odbytą od wczoraj przez jego wyznanie, i zgadł, że Kobryński był uwiadomiony nie bezpośrednio, lecz przez panią, de Sertonville.
— Czy pani Granowska poleciła panu rozmówić się ze mną?
— Och, nikt mi nie polecił — rzekł Kobryński niedbale; — ciekawość tylko mnie zdjęła dowiedzieć się, w jakim celu zechciał pan rzucać