Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siekierkę od cechowania Grzegorzowi). Mój Grzegorzu, dajcie mi znać skoro zobaczycie furkę z Wasilkowiec... A toporek odniesiesz do mego mieszkania wieczorem. (Daje po cichu polecenia leśnikom. Oni się oddalają. Jerzy zwraca się na prawo. Kulesza mu drogę zastępuje.

Kulesza. Dzieńdobry dawno niewidzianemu. Czy pan Jerzy do domu już wraca?
Jerzy (zmieszany). Nie... to jest tak... Spodziewam się, że ktokolwiek z moich dziś do mnie przyjedzie, chciałbym więc na tę porę być już u siebie. (Chce odejść).
Kulesza (go zatrzymuje). Zaczekaj! Przecież z Wasilkowiec (wskazuje na lewo) tędy droga do Laskowa prowadzi. Jak jechać będzie, posłyszymy, a nawet uwidzimy... ja zaś właśnie przyszedłem, żeby w lesie osobność z panem na osobności pomówić. W lesie sposobność lepsza, niż w domu, gdzie ktokolwiek zawsze przeszkodzić może.
Jerzy (ze spuszczonemi w ziemię oczami). A o czem pan ma ze mną do pomówienia? Może o drzewie do reperacyi budynków?
Kulesza. Mówienie o drzewie osobności nie potrzebuje. Chcę pomówić z panem wcale o czem innem. A oto o czem: czy pan mnie i moją familię za dzikie zwierzęta poczytujesz, albo też sam siebie masz za takie zwierzę, co sobie osobną norę w lesie wykopuje?
Jerzy. Ależ...
Kulesza. Nie przerywaj! Jakiż z ciebie człowiek, kiedy dobremi sercami ludzkiemi, jak śmieciem gar-