Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i z tego, że przez jednych ludzi skrzywdzony, wszystkim już przestał ufać.

Kulesza (na str.). Oho! w młodej dziecinie... rozum słynie!
Aurelia (j. w.). Ponieważ oni jemu wzgardę okazali, więc się boi od innych jej doświadczyć, dla tego też oddala się od nas.
Kulesza. To głupi!
Aurelia (j. w.). Nie tatku, on nie głupi jest, tylko bardzo ambitny.
Kulesza (uderza się ręką w czoło). A prawda! a pewno!... To, to, to! ambicya obrażona! Dla tego to tak przedemną rodziców swoich wysławiał! Tak jest. Prawda. Ja i nie zgadłem, a ty zgadłaś! (Patrzy na nią z rozkoszą). No, ale teraz, to już idź spać i mnie do łóżka puść, bo ledwie na nogach stoję...
Aurelia (catując go po rękach). Tatku złoty, drogi, kochany! zrób cokolwiek, poradź, ratuj...
Kulesza (głaszcząc ją po głowie). Hm! hm!... No, zastanowię się, pomyślę, może co i poradzę, ale przestań beczeć, bo jak nie... to... to... dam rózgą.
Aurelia (podnosi głowę, patrzy ojcu w oczy filuternie i roześmiała się głośno, szczerze, serdecznie). Tatko żartuje!
Kulesza. No, kiedy się śmiejesz, to znowu cię lubię. (Całuje ją długo, gorąco). Ruszaj spać. (Wypycha ja za drzwi pieszczotliwie). Sprytna dziewczyna!... oho! rozumna dziewczyna! (Staje w pośrodku pokoju i znowu bierze świecę do ręki). A Teofila miała racyę! (Szepcząc). Oj! matczyne oczy! matczyne serce!
(Zasłona spada).