Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sceny i stawia świecę na stole). Co... co się tobie stało, Awrelka? co ty wygadujesz?... Od czego ja go mam ratować? dla czego on ma ginąć i przepadać? Babskie bzdurstwa! Zwaryowałaś?

Aurelia. Tatko nie zauważał: on już nie taki, jak był!
Kulesza. No, ochłódł dla nas trochę, ale jak się wysmęci, to się i rozgrzeje...
Aurelia. Gdzie zaś!... Kucharka widziała przez okno, jak w swojej stancyjce trzy kieliszki wódki, jeden po drugim od razu wypił; a przecie, gdy tu wrócił powiedzieć, że do wieczerzy z nami nie siędzie, nie było na nim śladu, że pijany. Boże mój, Boże! jaki on musi być nieszczęśliwy, kiedy w wódce pocieszenia dla siebie szuka.
Kulesza. Źle!... ale cóż ja na to poradzić mogę? Jeżeli jest taki głupi, że dla dziewczyny, która go opuściła tak waryuje, toż ja mu ani rozumu do głowy nakłaść, ani tej dziewczyny powrócić nie zdołam. Zresztą widzę, że zlodowaciał i nie okazuje wcale, aby naszej przyjaźni i pomocy potrzebował.
Aurelia (ramiona z szyi ojca zdejmuje, włosami łzy ociera i mówi z wielką rozwagą). On nie dla tej dziewczyny tak waryuje; on takiej, co go tak łatwo na innego przehandlowała, długo ani pamiętać, ani żałować nie może.
Kulesza (patrząc jej w oczy; z uśmiechem). Tak się asindźce zdaje?... No! ależ w takim razie, cóż mu się stało u dyabła?
Aurelia (z jeszcze głębszym rozmysłem). On nie z zawiedzionego kochania zmysły traci, ale z obrazy —