Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SCENA ÓSMA.
KULESZA, AURELIA.
Kulesza. (Wchodzi z prawej ze świecą w ręku, której płomień, ręką zasłania. Ubrany jak poprzednio, tylko na nogach ma olbrzymie filcowe pantofle. Staje i przysłuchuje się). Co za dyabeł! ktosić płacze, czy co? A tak jest... płacze! (Płacz milknie). Słyszałem, na własne uszy słyszałem. (Głośno). Kto tu taki? (Milczenie. Kulesza idzie ze świecą naprzód, po drodze usuwa krzesła i nareszcie spostrzega Aurelie). Awrelka! a ty tu co robisz? (Aurelia z rozpuszczonemi włosami podnosi twarz zapłakaną, potem jakby olśniona zakrywa ją rękami, przysiada na podłodze i wybucha płaczem). Awrelka! co to jest? co tobie? czego beczysz?
Aurelia (zrywa się nagle na równe nogi, ruchem pieszczonego dziecka rzuca się ojcu na szyję, obu ramionami obejmuje go za szyję, drży i płacze. Po chwili mówi). Mój tateczku! niech się tatko na mnie nie gniewa, ale niech tatko co takiego zrobi, aby jego pocieszyć, aby jemu cokolwiek poradzić, aby jego wyratować... Mój tateczku kochany! niech tatko tylko pomyśli, a pewnie cokolwiek wymyśli, bo starszy jest i więcej ma doświadczenia. Jeżeli tatko jego nie wyratuje, to kto go wyratuje?... Rodzice pewno by chcieli, ale nie zdołają, a więcej nikogo on nie ma i zginie pewno, zmarnuje się przepadnie... (Płacz przerywa jej mowę).
Kulesza (w jednej ręce trzyma świecę, drugą córkę przygarnia do piersi, chwilę milczy zdziwiony, potem mówi). Ehe! ot, gdzie raki zimują! (Podprowadza ją naprzód