Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał. Posmęci się trochę, posmęci i przestanie. Najlepiej go przez czas jakiś w spokojności pozostawić. Niech je gdzie chce, i robi co chce, dopóki się nie wysapie, a jak się wysapie, taki będzie jak był.

Teofila. Daj Boże!
Kulesza. A teraz spać!... Patrzcie, już dziesiąta! (Idzie do kanapy, na której Karolka, zjadłszy wieczerzę, w ciągu tego co powyżej, położyła się i usnęła. Budząc). No! mała, wstawaj!
Karolka (zrywa się). Co?... co?... co?... Wszelki duch Pana Boga chwali. (Przeciera zaspane oczy).
Kulesza. I ja go chwalę!
Karolka (przecierając oczy). Tak mi się coś strasznego śniło: wiedźmy, upiory, wilkołaki...
Kulesza. Sen mara!... Idź matce i siostrze pomóż sprzątnąć ze stołu, zmów pacierz, rozbierz się ― i do łóżka! (Karolka całuje ojca w rękę, on ją w czoło). Awrelka także niech nie duma...
Aurelia (jakby nagle przebudzona powstaje). Co tatku?
Kulesza (podrzeźniając). Co tatku?... Nic. Tylko nie dumaj... nie dumaj, bo choćbyś nie wiem jak dumała królową nie będziesz. Dobranoc. (Całuje ją w czoło, ona go w rękę). Teofili także dobranoc życzę. Już i gazetki Awrelka mi nie przeczyta, bo późno. Sam sobie, co nie co przerzucę w kancelaryi, a potem jak posłyszę, żeście już chrapneły spełnię mój ostatni codzienny gospodarski obowiązek: jeszcze obejdę dom w koło, aby się przekonać, czy wszystkie światła pogaszone, oraz wszystkie drzwi i okna zamknięte.