Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Aurelia. Nic... nic tatku! (Siada zamyślona przy stole).
Kulesza. Zaskalił się w swoim bólu i żalu...
Teofila. Czy wie Floryan, że wielką desperacyę po nim widać. Niby on udaje, że nic nie czuje, ale desperacya aż z niego bije! Gadał do mnie a w drugą stronę patrzał... jak waryat! Żeby on sobie tylko czego złego nie zrobił!
Aurelia. Myśli mama?!
Kulesza. Ot! głupstwo!
Aurelia (n. str.). Boże! (Opiera głowę na dłoni i zamyśla się).
Teofila. Co to jest fuzyę ciągle na plecach trzymać, w desperacyi będąc! Niech Floryan cokolwiek na to poradzi, żeby on sobie czego złego, broń Boże, nie zrobił!
Kulesza. Et! bajki babom!
Teofila (kręcąc głową i jęcząc). Ach! ach! ach! do czego to zawiedziona miłość człowieka doprowadzić może!
Kulesza. Czy Teofila zawiedzionej miłości doświadczała, że o niej tak mówi? Zdaje się, że ja nigdy takiego zawodu nie sprawiłem, więc chyba obok mnie był u Teofili jeszcze kto inny.
Teofila ( oburzeniem). Floryan plecie!
Kulesza (ociera serweta usta i wstaje od stołu). Niech Teofila sobie żadnych strasznych myśli do głowy nie przypuszcza. Jerzy jest zanadto rozsądnym, aby dla lekkomyślnej dziewczyny...
Aurelia (bezmyślnie powtarza). Lekkomyślnej dziewczyny!
Kulesza. Która go opuściła, życia siebie pozbawiać