Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czniesz i z dobrą myślą wstaniesz, to jutro pogadamy o...

Jerzy (j. w. przerywa). Jutro, skoro świt, ruszam do lasu (kłania się). Żegnam państwa. (Idzie po kaszkiet, który na krześle pozostawił, potem bierze strzelbę i przerzuca ją przez ramię).
Kulesza (na str. siadając do stołu). Wodą z lodem oblewa!
Aurelia (która siedząc przy stole nie jadła i ani na chwilę oka z Jerzego nie spuszczała, nachyla się do ojca i mówi po cichu). Tatku! czy można?... powiem panu Jerzemu tylko jedno słowo.
Kulesza. Ha! powiedz i ty swoje słówko... może ty lepiej mu wytłómaczysz...
(Aurelia wstaje i idzie do Jerzego, który zarzucając fuzyę na ramię stoi zwrócony do niej plecami).
Aurelia (szeptem). Panie Jerzy!
Jerzy (odwraca się i mówi tonem j. w.). Co pani rozkaże?
Aurelia (wstrząsnęła się). Ja nie nie każę!... Powiedz pan, dla czego jesteś taki jakiś... taki, jakbyś nas wszystkich pierwszy raz w życiu swojem widział?.... Ja tylko chciałam powiedzieć, aby pan nie martwił się bardzo. Mój panie Jerzy, mój drogi panie Jerzy, proszę nie martwić się... Wszystko przejdzie... Może też Pan Bóg da, że szczęście znowu kiedykolwiek dla pana zaświeci... może...
Jerzy (j. w.). Pani wstała od wieczerzy, a rodzice czekają...
Aurelia (nie dając mu skończyć). Mój panie Jerzy, niech pan nie będzie choć ze mną taki jakiś oboję-