Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Jerzy (zimno i dumnie). A zatęskniłem. Prawie trzy miesiące nikogo ze swoich nie widziałem.
Kulesza. Spodziewam się, że pan Jerzy i tu nie jest pomiędzy cudzymi.
Jerzy (j. w. kłania się). Za życzliwość bardzo dziękuję, ale wiem dobrze, jak daleko od tego, abym był państwu swoim. (Poruszenie Kuleszy). Co się zaś tyczy rodziców moich, to nic dziwnego, że mam dla nich serce i uszanowanie. Ojciec jest człowiekiem bardzo poczciwym i wiele dobrego dla mnie zrobił, a matka taka, że chyba lepszej nikt na świecie mieć nie może!
Kulesza. Dobry z ciebie syn, panie Jerzy; masz zacne serce. (Wyciaga doń rękę. Jerzy jakby nie widział, idzie po strzelbę i zaczyna ją oglądać. Kulesza zaś mówi na stronie). Co u licha taki obojętny dla mnie! Nie śmiem z nim mówić o tem, co się stało. Niby lodem mrozi. (Na widok wchodzących do pokoju). No! siadajmy do wieczerzy! (Jerzy spostrzegłszy, że Aurelia niesie salaterkę, odbiera jej i stawia na stole).
SCENA SZÓSTA.
CIŻ SAMI, TEOFILA, AURELIA, KAROLKA.
Aurelia. Dziękuję panu.
Jerzy (bardzo zimno). Nie ma za co. (Aurelia spogląda na niego ze zdziwieniem).
Kulesza (już siedzący). Siadajże pan, tu między mną a Teofilą, na swojem zwykłem miejscu.
Jerzy (całuje rękę Teofili i mówi bardzo zimno). Ja wła-