Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Jerzy (zamyślony). Dobrze, jedź Grzegorzu...
Grzegorz (chyląc mu się do kolan). Dziękuję panu nadleśnemu. (Chce odejść).
Jerzy (go zatrzymuje i mówi do niego głosem wzruszonym i drżącym). Ja ciebie Grzegorzu, przy tej okazyi o jedną przysługę poproszę. Będziesz tam niedaleko chaty mojej przejeżdżał... Znasz tę grobelkę, co to przez las idzie, a z dwóch stron koło niej krzaki malinowe rosną?
Grzegorz. Wiem.
Jerzy (j. w. z pewnem odcieniem rozmarzenia). Otóż zaraz za malinami droga skręca na prawo w piękny dębowy las... Dęby rzadko stoją, a pomiędzy niemi gdzieniegdzie brzozy i jarzębiny... tą drogą, z grobelki skręciwszy, dwie małe wiorsty będziesz miał do chaty leśnika, Mikołaja Chutki... to jest mojego ojca. Bądźże tak dobry dojedź tam i powiedz, że ja bardzo proszę, aby ktokolwiek z domu jak najprędzej do mnie przyjechał, czy ojciec, czy matka... najlepiej matka. Powiedz tylko, że bardzo pięknie proszę i koniecznie... koniecznie...
Grzegorz. Dobrze, powiem... bezwątpienia powiem.
Jerzy. Ja ci ślicznie podziękuję, jak wrócisz. No idź już z Bogiem, idź. (Grzegorz kłania się i odchodzi).
Kulesza (zbliża się). Pan Jerzy bardzo widać zatęsknił do familii, skoro tak nagli, aby matka rychło przyjechała.
Jerzy. Pan tu był?... przepraszam... nie spostrzegłem.
Kulesza. Synkowi przykrzy się bez pieszczot mamy.