Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przywiązania nigdy nie zawiodła. Ale teraz to mówię i przysięgam, że jeżeli Teofila kiedykolwiek przy nim, albo też i bez niego, choć słóweczko o jego chłopstwie piśnie... to... to... (chwilę zastanawia się, poczem wali pięścią w stół)....to ja z Teofilą do rozwodu pójdę!

Teofila (chwilę nieruchoma, z wytrzeszczonemi oczami, patrzy na niego. Potem nagle zaczyna się śmiać). O! o! o!... u Floryana zawsze facecye...
Kulesza (przerywając). To nie facecye!... Do rozwodu z Teofilą pójdę, jak Bóg na niebie! (Patrzy na przerażoną żonę. Po chwili zaczynają mu się wargi trząść od powstrzymywanego śmiechu). I ożenię się z młodszą, ładniejszą, a zwłaszcza z mądrzejszą... (z naciskiem) a zwłaszcza z mądrzejszą!
Teofila (ledwie mogąc wykrztusić wyrazy). Floryan.... plecie!
Kulesza. Wcale nie pletę i Teofilę upewniam, że jeżeli mnie w tym razie nie posłucha, to zajdzie między nami... cokolwiek... coś złego! Bo to nieładne facecye komuś pochodzenie niższe wypominać; bo, po pierwsze: głupi zabobon, a po drugie: wielki grzech, daleko większy, niż po ciężkiej pracy w piątek i sobotę mięso jeść. Niechże Teofila lepiej już w piątki i w soboty postu mnie nie nakazuje, a głupią być przestanie i grzechu względem bliźniego swego nie popełnia.
Teofila. Floryan o bliźnich mówi, a i Osipowicze zdaje się chrześcianie tak jak i my, jednak w nim bliźniego nie uwidzieli!
Kulesza. Ot! i powiedziała! Wiadomo przecie, że i Chrystus Pan nie zdołał wszystkich grzeszników