Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Aurelia (n. str.) Boże! on dopiero teraz przy głośnem czytaniu zrozumiał!
Jerzy (panując nad sobą). Proszę... czytaj pan dalej.
Kulesza (czyta). „Niech pan Jerzy będzie jak najszczęśliwszy i niech wszystko na świecie panu sprzyja. Ja dla pana na wieki zostanę życzliwą, a teraz bardzo smutna jestem i, łzy wylewając, to piszę. Ten zaręczynowy pierścionek, który mam od pana, odsyłam, a ten, który pan ma odemnie, proszę bardzo, aby pan na pamiątkę schował, od nieszczęśliwej i wiecznie panu życzliwej: Salomei“. (Oddaje list).
Jerzy (odbiera go. Przygląda mu się uważnie, jakby raz jeszcze czytał; potem zwraca się do posłańca i mówi). Czy panna Osipowiczówna sama tobie ten list oddała?
Posłaniec. Sama... a jakże, sama. A Konstanty Osipowicz to tylko przykazał mnie panu powiedzieć... (Urywa z widocznem wahaniem).
Jerzy. Co?
Posłaniec. Ha!... Konstanty Osipowicz kazał to tylko powiedzieć: że nie dla psa kiełbasa i jego siostra nie dla takiego, którego baćko jeszcze w skórę brał! (Jerzy patrzy nań nieprzytomnie).
Jerzy (nagle, z krzykiem). A!... a! (Biegnie po strzelbę, chwyta ją i mierzy do chłopa).
Kulesza (który go obserwował, zrywa się i wydziera mu fuzyę). Daj pokój! daj pokój! Posłańca nie wieszają i nie ścinają. (Zwraca się do Aurelii i oczami wskazuje na włościanina). Awrelka! zaprowadź go do kuchni i jeść mu daj!... Uspokój się panie Jerzy, uspokój...