Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

groźnem spojrzeniem ojca nagle umilkła, biegnie i podnosi pierścionek). Ach! jaki śliczny pierścioneczek!

Kulesza (groźnie). Oddaj zaraz panu Jerzemu!...
Karolka (oddając). Oto jest... chciałam tylko... (Urywa. Jerzy machinalnie odbiera pierścionek i chowa. Karolka przerażona wyrazem jego twarzy, cofa się).
Jerzy (trzyma list w ręku; chwilę się waha, a potem zbliża się do Aurelii). Może pani, panno Aurelio, z łaski swojej przeczyta, bo mnie wszystko mieni się w oczach. Nie widzę... nie rozumiem...
Aurelia (bierze list do ręki i czyta drżącym głosem). Bardzo mnie jest przykro i boleśnie, że pana Jerzego pożegnać muszę i to na zawsze...“ (Zwraca list Jerzemu). Nie mogę... I ja dobrze nie widzę.
Jerzy (do Kuleszy). Może pan?
Kulesza (bierze list). Ja?!... Ha! Kiedy sobie tego życzysz...
Jerzy. Proszę.
Kulesza (czyta). „Bardzo mnie jest przykro i boleśnie, że pana Jerzego pożegnać muszę, i to już na zawsze, ale widać taka jest wola Boska; i podług woli familii mojej postąpić mi trzeba, która mnie pięknie prosi, a jak nie, wyrzec się i przekląć obiecuje. Niech pan Jerzy będzie upewniony, że z wielką trudnością to postanowienie dokonywam, ale muszę, bo gdyby tak stało się, jak kiedyś myśleliśmy sobie i pragnęli, pewnie obojgu nam nie byłoby dobrze na świecie.“
(Jerzy śmieje się gorzko. Kulesza przerwał czytanie, którego Teofila i Aurelia słuchały z uwagą).