Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chód i duże kroki mężczyzny).....ale już chyba musi być...

Kulesza. Zawołaj... powiedz, żeby wszedł.
Karolka (wychylając się za drzwi w głębi). Człowieku! proszę wejść... (do zgromodzonych). Już idzie! (Biegnie do stołu).
Kulesza (który z oka Jerzego nie spuszczał, mówi n. str). Cierpliwy! czyli taki pewny siebie. Ja w jego wieku, to jużbym ze skóry wyskoczył i na przełaj pędził!
(Wchodzi posłaniec w wiejskiej odzieży, z krótkim batem w ręku. Zatrzymuje się przy drzwiach. Oddaje wszystkim głęboki ukłon).
SCENA CZWARTA.
CIŻ SAMI, POSŁANIEC.
Jerzy (spokojnie). Kto ty taki?
Posłaniec. Parobek od Konstantego Osipowicza, z Tołłoczek. (Sięga w zanadrze i wydobywa list). To od Salusi Osipowiczówny... od panienki.
Jerzy. Daj. (Posłaniec podaje. Jerzy chwyta list, rozdziera szybko kopertę, z której wypada na podłogę z brzękiem pierścionek. On z osłupieniem spogląda nań chwilę. Potem zbliża pismo do oczu i czyta. Blednie, zagryza wargi, panuje jednak widocznie nad sobą, aby nie wybuchnąć).
Aurelia (przerażona). Ach!
Teofila (z jękiem). Jezus, Marya!
Kulesza (półgłosem). Cicho baby!
Karolka (która wybuchła dziecinnym śmiechem, ale pod