Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leczy. Oddaj! oddaj! (Odbiera chleb i nóż). Już wolę sama pokrajać!

Karolka (to śmiejąc się, to nucąc). Stała panna pod drzewem i krajała chleb. Przekrajała bochenek, przekrajała siebie, przekrajała drzewo... Wszystko się rozleciało! Tralalala! Tralalala!
Teofila (krzyczy). Cicho ty bądź, Karolka! (n. str.) Jakie to rozkoszne, jak małe kociątko!


SCENA DRUGA.
CIŻ SAMI i JERZY.
Jerzy (wchodzi i całuje w rękę Teofilę). Dobry wieczór pani... (Kłania się i mówi dalej) i wesolącej się pannie Karolce...
Teofila. Co ona za panna! smarkata i tyle!
Jerzy (całuje w rękę Aurelię). I pannie Aurelii dobry wieczór. (Kładzie kaszkiet na jednym z mebli i strzelbę stawia w kącie).
Teofila (wskazując na strzelbę). Jezus, Marya! a nie wystrzeli?
Jerzy (wesoło). Nie ma obawy! ona mnie tylko słucha, i tylko na mój rozkaz daje ognia. (Zbliża się do Aurelii). A z panny Aurelii fałszywy prorok.
Aurelia. Cóż ja panu Jerzemu przepowiadałam? Już i nie pamiętam!
Jerzy. Że dziś list będę miły miał.
Aurelia. Czy nie przyszedł?
Jerzy. Posłaniec z poczty wrócił... lecz bez listu!
Aurelia. A pan Jerzy niespokojny?
Jerzy (nieco przyciszonym głosem). A niespokojny jestem.