Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Kulesza (za sceną donośnym i wesołym głosem). Nie zaraz jeszcze, bo z panem Jerzym rozmawiam.
Karolka. Oho! jak tatko tak odpowiada, to znaczy, że trzeba zaraz lecieć do kuchni! (Wybiega na lewo).
Teofila (idzie do drzwi od ganku i woła). Jezus, Marya! Floryan!... już dawno pora ci jeść! Jak wygłodniejesz, to objesz się zanadto i broń Boże zachorujesz.
Kulesza (za scena). Niechże Teofila nie jęczy, zaraz przyjdziemy.
Teofila (wzdychając). Oj! z tym ojcem co kłopotu, co kłopotu, Boże! (Zwraca się do Aurelki, bierze ją za głowę i w czoło całuje). Na Awrelkę to już i patrzeć nie mogę, taka jakaś blada, zmieniona... Objadu dziś nie jadłaś, tracisz apetyt!
Aurelia. Zkąd mamo droga! Jem jak rodzona córka tatki... za dwoje, za troje czasem!
Teofila (wzdycha). Ot! mówisz tak Aurelko, aby mnie tylko uspokoić! Och!
Karolka (wpada z lewej strony. Za nią kucharka z dymiącą się salaterka). Jest i wieczerza! (Skacze i tańczy po pokoju). Tralalala! wieczerza! tralalala! wieczerza! (Do kucharki). Tu, tu, tu, niech Magda postawi... A zgrabnie! żebyście broń Boże obrusa nie zwalali. (Kucharka stawia i wychodzi na lewo).
Teofila (do Karolki). Chodź-no tu smarkata!... Niech Karolka weźmie chleb i pokraje w małe, cienkie kromeczki. (Pokazuje jak ma krajać). Ot! tak. A ostrożnie! nóż ostry. (Karolka przykłada bochenek do piersi i kraje). Jezus, Marya! jak kraje!... jeszcze się ska-