Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Gabryel (po chwili milczenia). Co ja tobie poradzę!... Jak mi tobie radzić?... Jeżeli za sercem pójdziesz, na ubocz zejdziesz, dla ścieżki gościniec porzucisz źle tobie będzie na świecie. Tym ludziom, którzy za sercem idąc na ubocz schodzą, zawsze na świecie źle!
Salusia (potakując kiwa głową). Gabryś sam na sobie tego doświadczył.
Gabryel (poważnie, spokojnie). A jakże.
Salusia No, to co? opuścić mnie jego? (Łzy dławią jej głos). Ja jego nigdy nie zapomnę... (Splecione ręce załamuje nad głową)....nigdy nie zapomnę... nie zapomnę!
Gabryel (drzącym głosem). Tego nie można wiedzieć! Jedno słońce zachodzi, drugie wschodzi. Może też i dla Salusi insze słońce tak samo jak to świecić będzie!
Salusia. Gabryś tak mówi, bo Gabryś jego nie zna i nie wie jaki on śliczny, rozumny, dobry! Osobliwie dobry! Ja nawet nie wyobrażałam sobie, aby na świecie mógł być taki dobry człowiek. Podobałam się ja jemu i on mnie podobał się od razu, od pierwszego spojrzenia... Było to w czasie pożaru... (Gabryel wzdycha i głowę odwraca). Gabryś nie słucha?
Gabryel (z bólem). Słucham.
Salusia. Zaraz potem do Końców przychodzić zaczął. Anulka go zapraszała i pięknie przyjmowała, bo mówiła, że na takiego ślicznego chłopca i mężatce popatrzeć miło. My wkrótce poznali, co między nami jest. Aż tu wszystkie dzieci Końcowej nagle pochorowały się i taka bieda, taki smutek i postrach robił się w domu, że niech Pan Bóg broni! Wtedy ja