Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja by tylko za niego poszła, dalibóg za nikogo by nie poszła, tylko za niego!

(Michał wybucha głośnym śmiechem i całuje żonę. Salusia patrzy na nich chwilę i załamuje ręce nad głową).
Konstanty (krzykiem, gniewnie). Niech Emilka przestanie wyrabiać i wygadywać, bo jak Bóg na niebie... (Wygraża pięścią i wybiega).
Michał. A! Kostanty... tego zanadto i ścierpieć nie mogę... (Wybiega za nim).
Emilia (chwyta go za poły i leci za nim). Czekaj! mój złoty, mój bryljantowy... rany boskie! (Wybiega)
Oktawia (do Barbary i Końcowej). Jeszcze się poczubią, a my siostry, w tej okazyi, na to pozwolić nie możemy. (Wybiegają).
SCENA DZIEWIĄTA.
GABRYEL, SALUSIA.
Salusia (błędnym wzrokiem wodzi i spostrzega Gabryela). Jak to dobrze, że Gabryś tu jest! może Gabryś mi co powie, może co poradzi. Ja taka biedna, biedna, biedna! (Siada na zydelku, naprzeciw stojącego Gabryela, i mówi bardzo szybko, załamując ręce). Co mnie tu czynić? co mnie tu robić? Tak mnie oni męczą, tak straszą, takim wstydem karmią! Czy ich posłuchać, czy jemu słowa dotrzymać? czy familii wyrzec się i majątku, czy jego opuścić? Oj! nie mogę ani jednego, ani drugiego zrobić! Niech Gabryś mi poradzi. Mój drogi, mój złoty Gabrysiu, poradź ty mnie cośkolwiek! Pomóż ty mi jakim sposobem, bo ja już taka nieszczęśliwa, że sama nie wiem, co się stanie ze mną.