Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to może nie łatwem będzie. Ale kiedy bieży, to bieży, a gdy padnie, to leży. U mnie tak! (Woła). Salusiu!

Salusia ( rękami skrzyżowanemi na piersi zbliża się, staje przed stołem i mówi z energia). Za honor i grzeczność ślicznie dziękuję... i panu Cydzikowi życzliwą jestem.... ale zaręczoną już będąc, nikomu innemu, oprócz narzeczonego swego, nic obiecywać nie mogę.
(Konstanty w gniewie i oburzeniu uderza pięścią w stół).
Końcowa (która zaraz po zbliżeniu się Salusi za nią stanęła, mówi do brata). Cicho! czekaj! (do Salusi). Saluś, bój się Boga!
Oktawia (która także przybiegła, uderza Salusię z lekka w bok). Salka! taki los!... nie odrzucaj, głupia, bo Pan Bóg skarze!
Jaśmont (z tropu nie zbity, bardzo grzeczny, filuternie się uśmiecha, przebierając palcami po stole). O tem, że panna Salomea jest zaręczoną, już nas głosy publiczne uwiadomiły, ale my, niezważając na to, przybyliśmy z nadzieją, że ten węzeł rozwiązanym, a drugi zawiązanym być może. Ja o narzeczonym pani nic złego nie wiem i nie powiem. Może on jest i dobry, ale dobre przy lepszem tanieje. Kiedy zaś jeden kawaler cudzy, a drugi swój; jeden poważny, a drugi upośledzony; jeden dozgonnej towarzyszce swej dostatki i wygody wszelkie ofiarujący, a drugi pozbawiony i takiego nawet kamienia, na którym by mu wolno było głowę położyć... to który lepszy? (Cydzik powstał i namiętnie patrzy na Salusię).
Pancewicz. A jakże, panie dobrodzieju!
Barbara. A pewno!
Zaniewski. Ma się rozumieć!