Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Oktawia, Barbara, Końcowa. O! ojca znamy! od dziecka znamy! (idą przybyłym podać ręce).
Pancewicz i Zaniewski. A jakże znamy! dobrze znamy, panie dobrodzieju. (Wszyscy otaczają przybyłych. Powitania życzliwe, wesołe, serdeczne. Gabryel chyłkiem po za niemi cofa się z zydelkiem w ręku i cicho siada pod piecem).
Salusia (na str. zmieszana, staje za stołem, na lewo, pod oknem). Swat!... do kogo?... ja tu jedna panna. (Przykłada rękę do czoła). Do mnie... chyba do mnie... Boże? a ja zaręczona... (Wzdycha). O! mój dobry, śliczny Jerzy chcą ci odebrać twoją Salusię. (Wylękniona patrzy na Jaśmonta i Cydzika).
Konstanty (chce się zbliżyć do drzwi wchodowych i wola). Hej! Mateusz... parobek... konia do stajni!
Jaśmont (przytrzymując go za rękę). Za pozwoleniem. Nie wiadomo jest jeszcze, czy kobyłka nasza do stajni wprowadzoną ma zostać, lub też wspólnie z nami wprędce za wrota się wydalić. To się dopiero okaże, gdy o dekret dla siebie i dla niej zapytamy, a tymczasem pięknie proszę, aby w oczekiwaniu na ten dekret pod boskim sobie dachem postała.
Salusia (n. str.). Konia do stajni odprowadzić nie zezwolił. Swat, swat niezawodnie!
Oktawia (do kobiet). Chodźmy do kuchni. (Idzie do Salusi). Ty lampę i świece zapal. (Do męża) Bolo z szwagrem Dominikiem stół przed kanapą ustawią. (Do Barbary i Końcowej). Basiu! Anulku! wy ze mną! (do brata). Kostanty! proś gości siedzieć... na kanapę.