Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Wybiega na prawo; za nią Barbara i Końcowa. Salusia zamyślona powoli wychodzi także za niemi).
Konstanty. Prosimy... bardzo proszę... tu, tu... będzie wygodniej. (Jaśmont siada). A i kawaler także... proszę. (Obok Jaśmonta siada Władysław, trzyma się prosto, jakby kij połknął. Pancewicz i Zan. stół przystawiają).
Jaśmont. Oj! ta kanapa! dobre ona, stare czasy pamięta. To niby jeden dokument więcej do szlacheckiej legitymacyi przesławnej rodziny Osipowiczów!
Konstanty (ściska go za rękę i mówi z dumą). U nas tu w okolicach szlacheckich... u niejednego prostego szlachcica nieraz czystsza krew w żyłach płynie, niż w ciele siakiego takiego magnata.
(Salusia wychodzi z prawych drzwi z lampą zapaloną w ręku, czerwona wstążeczka — której przedtem nie miała — na szyi. Warkocze w około głowy owinięte).
Gabryel (przechodzącą koło niego zatrzymuje). Oj, Saluś! Salusia (wskazuje na włosy i wstążeczkę) przystroiła się, chociaż i bez tego piękna. (Uśmiecha się szyderczo).
Salusia (smutnie). A Gabryś to wnet spostrzegł! (Wzdycha). Trzeba było... do gości. (Idzie na środek i stawia lampę na stole przed kanapą).
Jaśmont (zrywa się i daje szturchańca w bok Wladysławowi, aby powstał. Władysław wyprostowany jak kołek, pełnym namiętności wzrokiem patrzy na Salusię. Oba kłaniają się. Jaśmont mówi uprzejmie z przymileniem). Uradowanie dla nas wielkie, że panna Salomea po tak długiej niebytności do ojczystego gniazdeczka powróciła, a chociaż nie wiem czy mnie zachowała w pamięci...
Salusia. O! przecież pamiętam. Na weselu siostry