Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wolno! Ja nikomu nie pozwalam ubligi jej wyrządzić!

Konstanty. To na cóż głupia?
Michał. My u Kostantego o pożyczenie rozumu nie prosim... Chodź, Emilka!
Pancewicz (zerwał się z miejsca i chwyta go za ramie). Bój się Boga! ostań... Przecież, panie dobrodzieju, brat stryjeczny nie chciał nic złego powiedzieć, tylko...
Michał. Niechaj Kostanty gęby pilnuje! Moja żona nie jego sługa, aby na nią złość wywierał.
Konstanty. Wolna droga, do proga! Jeśli komu w chacie mojej nie miło, może sobie milszej gościny poszukać.
Pancewicz (z rozpostartemi rękami, to mruga na Konstantego, to przytrzymuje za połę Michała). Człowiekowi na to rozum od Pana Boga jest dany, aby pasyami swojemi rządził. Pasye, panie dobrodzieju, to są dyabły w człowieku umieszczone, a kto niemi nie rządzi, przemienia się w bydlę, panie dobrodzieju. Michał! Kostanty! pocałujcie się!
Michał. Bajki babom! Mam go całować za to, że mi żonkę złajał?
Konstanty. Mnie też twoje całowanie tak pachnie jak psu padlina! (Kobiety przy stole porozumiewają się na migi).
Emilia (tonem rozkazującym). Michał! pocałuj się z Kostantym!
Oktawia, Barbara i Końcowa. Kostanty! słyszysz, pocałuj się z Michałem!